Ok. Sporo osób nastawiło mnie negatywnie na ten film, a że ostatnio oglądałem dużo podłego crapu (Jurassic World) lub po prostu średnicy (Cooties), zabrałem się za niego ze sporym oporem.
Na szczęście, jak to mawiają anglo-sasi zza ocena – „It’s the shit!”.
Film to cudowny hołd dla B-movies z lat 80. Począwszy od wspaniałego electro, po postapo stroje, których nie powstydziłby się lepszy konwent postapo (hehehe, ale serio nie obsysają), przez Michaela Ironside, który odpokutował tutaj swój występ w przechu… Dark Skies.
Jednak perełką tego małego dzieła było fantastyczne gore. Na małe stópki kosmicznego Jezusa, jakie to było piękne, tak wspaniale przerysowane, malujące uśmiech na mej pulchnej, obrodzonej twarzy…
I te oczy Laurence Leboeuf…
Co prawda scenariusz był na poziomie ostatniego Mad Max, tylko z większą ilością dialogów. Ale za to gore i ogólną atmosferę filmu wybaczam.
Duży props za rowery.
4/5