Od razu napiszę, że nowy Bond mi się nie podobał. Bardzo mi się nie podobał. Sam Mendes umie kręcić niezłe dramaty, ale w ogóle nie czuje kina akcji i przygody. Co zresztą widać po 24 odsłonie cyklu o agencie „Jej Królewskiej Mości”, która bardziej przypomina przewlekłe romansidło poprzewlekane bójkami niż film przygodowo-szpiegowski. Do tego jeszcze nierówne zdjęcia. Raz dostajemy długie kadry na panoramę, jak z jakiegoś pożegnania z Afryką, aby zaraz wrzucić widza do klaustrofobicznych wąskich kadrów.
Do tego miałki scenariusz i żenujący twist, o fatalnej końcówce nie zapominając.
Sam Mendes co prawda co chwila puszcza do widza oczko z ekranu, nawiązując do klasycznych Bondów, a to niemym henchmanem bad guy’a, a to klasycznym Astonem Martinem, niestety co z tego, skoro ten Bond ma nie wiele wspólnego z klimatem poprzednich przez co robi się z tego mało zjadliwa papka.
Plus za GILF w postaci Monici Belluci.
Ogólnie oglądać na własną odpowiedzialność. Czekam na Bonda z Elbą i kimś kto podniesie ten cykl z powrotem na nogi. Zwłaszcza, że w tym roku mieliśmy już dwa lepsze Bondowe filmy niż sam Bond.