Jestem na 4 odcinku i powiem, trochę wieje nudą. Praktycznie połowa załogi ma traumę – dwóch astronautów zostawiło swoich koleżków na Marsie na pewną śmierć, lekarz-alkoholik bo spalił sobie plecy na wojnie a Zoe bo usunęła ciąże. Dowódca statku – jedyny murzyn, mruk o twarzy sparaliżowanego warana, gra tak jakby trafił na plan serialu przez przypadek. W roli dowódcy lepiej sprawdził by się Muddox, który jednak ma na początku i zakończeniu odcinka ma TAKIE zamulone monologi wewnętrzne o Kosmosie, ludzkości, poleganiu na innych, że beeeh.
Na statku są non stop awarie. A to ktoś wyleci przez śluzę, a to zasilanie pada a to grawitacja też nie dziabie, a to lądownik źle się programuje. Czy oni tworzyli ten statek w Chinach, że jest taki jakościowo słaby?
Brakuje wyrazistych postaci – jedynym klawym gościem jest Wuss – astrofizyk-nerd który bierze ze sobą na statek pornosy, komiksy i krzyżówki i przy tym zazwyczaj obija się B)
Zoe – pokładowy botanik gra tak zranioną, wrażliwą ciepłą kluchę, że aż chce się ją wyrzucić w przestrzeń. Przy okazji słyszy głosy swojego usuniętego dziecka. Niby jak przecież go nie urodziła, a płody nie płaczą przecież?
No i jeszcze mamy tajemnicę. Od razu wiadomo, że główny cel misji nie wiąże się z gran tour po Solar System ale mianowicie z sekretną formą życia (?) zwaną Beat która niby sama doprowadziła do powstania tejże ekspedycji a jednak serwuje bohaterom kolejne traumatyczne wizje, duchy i zjawy. FUCK. Wydawało mi się, że będzie to HARD S-F czerpiące garściami z klasyki a tu mamy babskie gadanie o seksie, facetach, kosmosie i problemy natury psychicznej i społecznej. 🙁