Waczmeni!

  • This topic is empty.
Viewing 15 posts - 1 through 15 (of 19 total)
  • Autor
    Posty
  • #2665
    Lord New Age
    Participant

    I jak? Każdy nerd chyba już obejrzał, co?
    DYSKUTOWAĆ!

    #2666
    Mr_Miyagi
    Member

    [b]W Watchmenach to nie ty oglądasz Jackie Earle Haley 'a w roli Rorschacha. To Jackie Earle Haley ogląda ciebie[/b]. 😛

    Teraz na poważnie.
    Nie znam komiksu, nie nastawiałem się przed seansem na epę ani nie miałem żadnych większych uprzedzeń. Chciałem zwyczajnie zobaczyć dobre kino (Dawno of the Dead i 300 podobały mi się) z rozsądną dawką akcji. Zawiodłem się.

    Szczerze to wyszedłem z kina zdegustowany. Co mi po serii ładnych ujęć i tonie efektów specjalnych jeśli sama opowieść, w najmniejszym stopniu, nie angażuje mnie emocjonalnie. Miałem kompletnie w dupie co się stanie z głównymi bohaterami. Najlepiej żeby wszyscy zginęli w nuklearnym armageddnonie. To by było najlepsze zakończenie tego bzdetu.

    Ja wiem, że zaraz ktoś mi zarzuci, że nie zrozumiałem przekazu jaki niesie film. Uspokajam, że rozumiem"co autor miał na myśli", tylko że ten przekaz został podany w niestrawnej, oderwanej od rzeczywistości formie.

    Może gdyby opowieść działa się świecie bardziej urealnionym, w którym Watchmeni są tylko pokręconymi i niedocenionymi wyrzutkami w kostiumach, tak jak to jest w Batmanach Nolana (Komiksowy bohater wrzucony do twardego, realistycznego świata), ale Snyder zrobił inaczej. Cały świat Watchmenów sprowadził do poziomu komiksu Marvela. Moim zdaniem był to największy błąd.

    Narracja nie ma wyraźnego początku, rozwinięcia i zakończenia. Ja rozumiem, że jak się ktoś nazywa Sergio Leone albo Tarantino to może się bawić w takie siekanie fabuły, ale Snyderowi ta sztuka się nie udała. Normalnie się nudziłem.

    U mnie na seansie parę osób wyszło w trakcie filmu i w sumie im się nie dziwie bo po 3 godzinach oglądania tej pseudofilozoficznej papki mogą ścierpnąć pośladki. Podobnej pustki intelektualnej doświadczyłem przy okazji dwóch ostatnich Matrixów.

    W sumie to zgadzam się z recenzją magazynu "Hollywood Reporter":

    "Snyder and writers David Hayter and Alex Tse never find a reason for those unfamiliar with the graphic novel to care about any of this nonsense. And it is nonsense."

    Oj czuje w kościach, że zaraz mi się dostanie za tą krytykę 🙂
    Pozdrawiam!

    #2667
    kamill
    Participant

    A ja komiks znam i film podobał mi się. Bardzo. Choć właściwie jest chyba nieudany. Czemu?
    Otóż byliśmy w kinie większą ekipą, z której część komiks czytała, część nie. I o ile ci pierwsi wyszli mniej lub bardziej zachwyceni, to ci drudzy reagowali głównie na zasadzie "nie rozumiem" albo "śmieszne to było". Jednym słowem: skoro do dobrej zabawy potrzebna jest znajomość komiksu, to Snyder skopał sprawę.
    Niemniej jednak ja sobie chętnie pójdę jeszcze raz.

    A zupełnie na marginesie Watchmeni cieszą jako przykład podejścia do widza o którym myślałem że przestało istnieć na dobre, zmiażdżone przez "prawa rynku". Powrót nieobecnej przez naście lat kategorii R, większa odwaga w eksperymentowaniu materiałem filmowym, jakaś tam wiara w inteligencję widza (nawet jeśli wychodzi z tego "pseudofilozoficzna papka" to jednak takie próby budzą nadzieję). Pozostaje mieć nadzieję że to zwiastun szerszego trendu. I trzymając kciuki czekać na Terminatora 🙂

    #2668
    Crov
    Member

    [i]"Who watches next Snyder's movie? Not me."[/i]

    "Przybyłem, zobaczyłem i nie uwierzyłem", jak rzekł w Juliusz Cezar w jednym z animowanych Asteriksów. Nie uwierzyłem, dlatego że twór Snydera potwierdził wszystkie moje obawy.

    Zaczęło się pozytywnie. To znaczy fajnym zwiastunem Transformers 2, a potem był początek "Strażników" i było tylko gorzej. Jeffrey Dean Morgan (który w tym momencie wygląda jakby razem z gościem grającym Nixona i Carlą Gugino urwał się z nowego odcinka "Saturday Night Live") zostaje zamordowany przez tajemniczego napastnika. Napastnika, który najwyraźniej jada dużo szpinaku, ponieważ rzuca stu kilowym Comedianem jak szkolnym plecakiem z zeszytami. Brutalna walka wygląda jak parodia przez idiotyczne, przerysowane motywy w stylu rozwalenie kawałka ściany pięścią i rzut przez pokój. Komediant wylatuje z okna. Werble.

    Kurtyna.

    Zaczyna się jedna z dwóch najlepszych sekwencji filmu – napisy początkowe. Inteligentne i przemyślane z dobrym zastosowaniem zwolnionego tempa. Wchodzi Rorschach i udowadnia mnie, wielbicielowi oryginału, że to, co prezentuje się dobrze w komiksie czy książce, nie musi się prezentować dobrze na ekranie. Jego przydługi monolog rozprasza i przeszkadza w budowaniu klimatu. Wróć. W komiksie monolog Rorschacha skończył się, gdy ten wszedł do budynku. Jednak Snyder to spieprzył. 🙂 Dziennik Rorschacha sprawdza się w dwóch momentach filmu – podczas odwiedzin u Laurie i Manhattana oraz na końcu.

    Jackie Earle Haley jako Rorschach sprawdza się bardzo dobrze – ma odpychającą, brudną gębę i zimne spojrzenie. ALE. Czy gdzieś było powiedziane, że Walter Kovacs razem z Bruce’em Waynem chadzał na koncerty heavy metalowe? A może obaj są synami Clinta Eastwooda z nieprawego łoża? W komiksie wyraźnie zaznaczone było, że Rorschach mówi monotonnie i obco (coś, jak filmowy Manhattan), a w filmie właśnie wrócił z koncertu, gdzie chlał i jarał na potęgę. Oprócz tego Haley zagrał świetnie, ale nie podobają mi się wybuchy Rorschacha. Tym, co go odróżniało od większości typowych, fikcyjnych psycholi było to, że Rorschach był całkowicie spokojny i opanowany – to przecież Kovacs krzyknął "O, matko!", kiedy Rorschach mordował psa. Był jak John Ryder czy John Doe, a nie jak Stansfield. Tutaj się to zmienia, przez co postać nie jest aż tak przerażająca i intrygująca jednocześnie. Powiedziałbym nawet, że przez swój ludzki gniew jest trochę wygodniejsza dla widza.

    Z resztą obsady już jest średnio. Patrick Wilson i Jeffrey Dean Morgan sprawdzają się w swoich rolach dobrze. Nie licząc paru słabszych momentów Wilsona i początkowej sekwencji Morgana (głównie to "zasługa" mejakpu) jest porządnie. W okresie wietnamskim Comedian wypada świetnie, a dodanie "fucków" do jego dialogów (w komiksie są tylko "shity" i "goddamny") to duży plus. To jedyne, czego zawsze brakowało mi w "Watchmen". Billy Crudup prawie nie gra, ale gdy pojawia się na ekranie to trudno było mi nie przeżywać jego historii. Cała opowieść Manhattana jest rewelacyjna i nie mogę się doczekać aż ktoś ją wytnie z wydania DVD i wrzuci na YouTube. 🙂

    Matthew Goode jako Ozymandias prezentuje się jak pipa. Jedyny przebłysk charyzmy prawdziwego Veidta mamy przed spotkaniem z Dreibergiem, gdy Adrian rozmawia z dziennikarzem. Jego sepleniący obcy akcent i wygląd emo nastolatka jest absurdalny. Czy Goode przespał się z kimś żeby dostać tę rolę? Tak jak przewidywałem, w większości filmu wypada jak socjopata i faktyczny "evil genius", a nie ciepły, naprawdę chcący dobrze humanista. Jego strój łaskawie przemilczę.

    Najsłabszym ogniwem aktorskim tego filmu są panie. Malin Akerman i Carla Gugino w niemal każdej scenie wypadają sztucznie i amatorsko. Gugino ma chociaż jedną dobrą scenę (gwałt), ale kiedy pojawia się w parze z Tą-Co-Pokazuje-Cycki (to, zdaje sie, pseudonim artystyczny Malin Akerman) to wszechświat eksploduje. Ich pierwsza wspólna scena to żenada. W przypadku Akerman nawet nie będę pytał czy się z kimś przespała, żeby dostać tę rolę, bo to pytanie retoryczne. 😉

    W filmie znajdują się raptem dwie świetne sekwencje (opowieść Manhattana i intro), a do tego większość scen z Rorschachiem wypada zadowalająco. Niestety, oprócz tego oglądamy całe mnóstwo scen, które albo są miałkie i nijakie, albo są beznadziejne i śmieszne. Wśród śmiesznych mamy takie błyskotliwe dodatki, jak skaczący niczym Spider-Man Ozymandias, przezabawna scena seksu w rytm Hallelujah (o muzyce za chwilę) czy też hołd dla mojego ulubionego filmu z Seagalem "Out for Justice": walka w więzieniu, gdzie bandytom najwyraźnie wyłączono Sztuczną Inteligencję, bo wybiegają na Nite Owla i Silk Specter tylko po to, żeby dostać po ryju.

    Wspomniałem o muzyce. Na siłę wciśnięto muzykę z lat 80-ych w sceny, do których albo nie pasują ("All along the Watchtower"), albo są łopatologiczne ("Everybody wants to rule the world"), albo zwyczajnie niepotrzebne i antyklimatyczne ("The Sound of Silence", wspomniane "Hallelujah"). Najbardziej kuriozalne było użycie "99 luftbaloons", które ani nie pasowało, ani nie było potrzebne i spowodowało jedynie, ze wybuchłem śmiechem. Przy pozostałych miałem na twarzy "jedynie" uśmiech politowania. To jeden z najlepszych elementów filmu. Najlepszych, bo najzabawniejszych. Przecież Snyder nie zrobił tego na poważnie, prawda? Prawda?

    Nie od dziś wiadomo, że Zack Snyder ma subtelność i inteligencję młota pneumatycznego. I tak na przykład już w intrze dowiadujemy się, że Adrian Veidt jest gejem, a Edward Blake zamordował Kennedy’ego. Obie rzeczy zostały w fascynujący sposób jedynie zasugerowane i niedopowiedziane w oryginale, a tutaj po prostu są rzucone widzowi w twarz. Podobnie jest z tym jak Comedian wspomina Bernsteina i Woodwarda. Z kolei w zakończeniu zostajemy brutalnie obici łopatą z napisem "Blake jest ojcem Laurie". To jak scena z kreskówki o króliku Bugsie. Wielkie strzałki poustawiane przez kaczora Duffy'ego wskazują na króliczą norę, jednak, żeby biedny Elmer Fudd na pewno ją zauważył, Duffy musi mu powiedzieć wprost, że nora jest tam, gdzie wskazują strzałki.

    Dialogi w większości wypadają okej, chociaż – ponownie – podejście na kolanach (a może brak umiejętności) Snydera było wielkim błędem. Duża część dialogów przeniesiona w sposób, jaki on to zrobił wypada niesamowicie sztucznie. Jedna postać pozwala drugiej na monolog, podczas gdy sama stoi w miejscu. Rzadko zdarza się, by postacie zaangażowały się w żywą wymianę zdań.

    Duży plus za dbałość o szczegóły takie jak wystrój, plakaty czy sprzęt. Plastik, który tak widać w zwiastunach i slow/speed motion nie ma tak wiele. Inna sprawa, że gdy slow-motion się pojawia to jest zwykle w kompletnie debilnym momencie (skaczący z Archie'ego Comedian czy odwracająca się podczas wybuchu Silk Spectre). Z kolei charakteryzacja jest okropna. Naprawdę – dlaczego do roli Richarda Nixona zatrudniono muppeta? Kostiumy Nite Owla (brak brzucha), Silk Spectre i Ozymandiasa są beznadziejne. Oryginał był kiczowaty w przypadku Nite Olwa zamierzenie, ale to tu, to szczyt wiochy (i to jeszcze takiej, próbującej nie być wiochą).

    Parę słów o różnicach między komiksem a filmem i zakończeniu.

    Spoilery.

    Wspominałem już o zmianach w postaci Rorschacha, ale szkoda też porzucenia kompletnie pochodzenia Sally Jupiter. Sally, naprawdę na nazwisko miała Juspeczyk. Sam akcent Polski był miły, choć nie tylko o to w tym chodzi. W moim odczuciu zawsze dodawało to do postaci Sally i Laurie oraz ich relacji. Sally ukrywała swoją prawdziwą tożsamość i zaprzeczała polskim korzeniom (co zresztą w tamtym okresie było całkiem normalne) i przyjmowała klasyczną superbohaterską postawę negując wszelkie powiązania z Polakami (tj. swoim "alter-ego"). Z kolei Laurie, która zbuntowała się przeciwko matce ostentacyjnie poprawiała wszystkich, którzy nazywali ją "Jupiter" miast "Juspeczyk" i nigdy nie ukrywała prawdziwego nazwiska swej rodzicielki. To moim zdaniem jeden z wielu smacznych dodatków, o które dbał Alan Moore pisząc komiks.

    Jeśli chodzi o zakończenie to jestem zaskoczony, że jest dokładnie takie, jak przewidywałem tj. głupie. Abstrahuję już od niesamowicie komicznej sceny walki (Ozzy robiący unik skacząc w górę). Pomysł wykorzystania Manhattana do tego od początku wydawał mi się śmieszny i wcale nie zmieniło się to po obejrzeniu filmu. Ludzie żyją teraz w strachu przed czymś, czego nie da się pokonać – doświadczyli już dra i znają go. Ba, spokojnie mogą wyniknąć z tego dodatkowe konflikty, bo w końcu dlaczego jakiś kraj, w którym nie wysadzono bomby nie miałby być wspólnikiem dra? Albo nawet sama Ameryka? "Obcy" i zapisane w nim telepatyczne, straszne obrazy z komiksu są bardziej wiarygodne, bo nie tylko działa na racjonalną stronę ludzi, ale też podświadomą i emocjonalną, dzięki telepatycznemu impulsowi.

    Nie mówiąc już o tym, że istnienie Bubatisa w filmie nie ma większego sensu. Ani nie został on użyty do wzbudzenia sympatii u Veidta, ani jako dowód, że ten "kalmar" mógłby zostać stworzony. Jedyny plus w stosunku do oryginału to rozpacz Nite Owla (vaderowskie "NOOOO!" było przezabawne! :)).

    Po spoilerach. 😉

    Zack Snyder wyraźnie chciał, żeby ten film był jego opus magnum. Wielkim dziełem, które doceni Akademia, krytycy i fani. Chciał, ale nie ma do tego umiejętności, talentu, ani inteligencji. Brak mu wyczucia i subtelności. Może najwyżej trzymać kamerę albo robić zdjęcia, a potem dawać się opieprzyć Christianowi Bale'owi. W rezultacie Snyder zrobił obraz niesamowicie odtwórczy, płytki, upozowany i sztuczny, przez co często komiczny i nudny, choć wizualnie – jak na przykład "Transformers" – interesujący.

    3/10

    Wniosek: przeczytaj komiks, zamiast oglądać film.

    #2669
    John J Adams
    Keymaster

    Crov – nie chce mi się odnosić do wszystkiego, choć opinia jest ciekawa 🙂 Ale kilka uwag:
    – powtarzający się zarzut co do głosu Rorschacha – o ile znam się na ikonografii komiksowej, stosowny kształt dymka w komiksie taki właśnie głos komunikuje;
    – skróty i uproszczenia – zgoda, ale Snyder mógłby przekazać wszelkie subtelności komiksu gdyby miał na to 20 godzin, a nie 2,5.
    – kuriozalny dobór muzyki – poza balonami nie mam zastrzeżeń. Nie od dziś wiadomo, że treść piosenki podkładanej pod film nie musi mieć związku z akcją. Chodzi o klimat sceny, choć faktycznie może to razić.

    Obawiam się, że Watchmen jako komiks po prostu nie poddaje się za łatwo filmowej interpretacji. Jak u innych Moorów – LXG próbowano interpretować i efekt jest wiadomy, From Hell nie czytałem. Ciekawie załatwiono natomiast Vendettę, która fabularnie z komiksem ma niewiele punktów stycznych, a jednak udało się jego klimat przekazać. W Watchmenach takie podejście chyba jednak nie było możliwe ze względu na wielość wątków i postaci, które siłą rzeczy musiano pozostawić z grubsza nieruszone.

    Swoje zastrzeżenia co do obsady wyraziłem w recce, aczkolwiek właśnie sobie uświadomiłem ciekawą rozbieżność: czemu Watchmeni mają nowoczesne spidermanowe kostiumy, a Minutemani kultowe szmaciane oldskule? Chyba w tym momencie Snyder uległ presji mainstreamu…

    #2670
    Crov
    Member

    [quote][b]John J Adams napisał/a:[/b]
    – powtarzający się zarzut co do głosu Rorschacha – o ile znam się na ikonografii komiksowej, stosowny kształt dymka w komiksie taki właśnie głos komunikuje;[/quote]
    Akurat kształt dymka Rorschacha w komiksie jest unikalny. Osobiście nie spotkałem się z takim dymkiem nigdzie indziej. Chodzi przede wszystkim o to, że w komiksie wyraźnie zaznaczone jest to, że Kovacs mówi monotonnie i przez to – w pewnym sensie – nieludzko. Nie jest dla mnie jakoś super ważne, ale wolałbym to niż batmańsko-metalowe charczenie. 😉
    [quote]- skróty i uproszczenia – zgoda, ale Snyder mógłby przekazać wszelkie subtelności komiksu gdyby miał na to 20 godzin, a nie 2,5.[/quote]
    Tak, tylko że niektóre rzeczy nie musiały być powiedziane wprost. Na przykład to, że Comedian zamordował Kennedy'ego czy dziennikarzy od Watergate było zasugerowane raz czy dwa w komiksie. To fajny "smaczek", który smakuje lepiej, kiedy jest subtelny. Wtedy ludzie mają dodatkowy powód, żeby jeszcze raz obcować z komiksem/filmem.

    #2671
    matt
    Participant

    Tyle osób zwraca uwagę na wszystkie odejścia od oryginalnej powieści, a wyobraźcie sobie jak ten film by wyglądał w wykonaniu jakiegoś reżysera- nie fana. 95% scen to ożywione kadry z komiksu. Gdyby Nie Zack to zapewne byłaby to adaptacja wątków (bo miała być, ale namówił szefostwo do pozostawienia akcji w latach 80'). Przy czymś takim te wszystkie zmiany to naprawdę zero.

    Co do zakończenia to już potrafię sobie wyobrazić salwy śmiechu na salach kinowych po zobaczeniu kalmara- telepaty…
    To samo z kostiumami tyle, ze wtedy śmiechy trwały by cały czas, a widać że film był robiony dla szerszej publiki więc byłoby to nie wskazane.

    Istotniejszym zawinieniem jest to że komiks był taki subtelny, sentymentalny bez natłoku akcji, wydarzeń, informacji. Wspomnienia o dawnych czasach i w ogóle. Żeby film był taki faktycznie musiałby trwać z 5h. Tyle że skoro można by było zrobić z tego 2 razy więcej filmu bez większych problemów to naprawdę nie ma się czego czepiać.

    Co do hallelujah to według mnie było to po prostu rozluzowanie atmosfery żeby nie było że "Zack make a Porno based on Moore";)

    Więc ogólnie to zgodzę się z "Watchmen dostało chyba najlepszą ekranizację, jaką mogliśmy sobie zażyczyć."

    PS a intro jest naprawdę zajebiste!

    #2672
    Mr_Miyagi
    Member

    Zgadzam się – intro było rewelacyjne! Chyba nie było jeszcze takiego w historii kina.

    #2673
    matt
    Participant

    Tzn mi podobało się bo było właśnie takie sentymentalne, miejscami zabawne.

    #2674
    Torturr
    Member

    Uwielbiam te mega krytyczne recenzje ortodoksyjnych fanów, tudzież etatowych marudów, którzy przez zmieszanie czegoś fajnego z błotem chcą sobie powiększyć ego i wydaje im się ze są lepsi od innych przez to. Bo film jest naprawdę dobry. Widać dużo cięć i ostrego kombinowania by poupychać jak najwięcej się da. Wydanie dvd na pewno zaleczy wiele ran. Choć i tak nie da się zrobić tego tak, by każdy się ślinił. Kawał zacnego kina. Tak się właśnie powinno robić film. Żeby chciało się o nim dyskutować. Żeby poraził elektryzującym urokiem.

    #2675
    rybb
    Member

    To film dla ludzi którzy nie tylko czytali, ale uwielbiają i zrozumieli graphic novel WATCHMEN – jako dopełnienie i wizualna uczta satysfakcjonuje mnie całkowicie. A muzyka jest taka jak w komiksie w dopisach (ale co zakompleksione chujki mogą w ogóle wiedzieć jak nie czytali )
    A z Torturem sie zgadzam również, i jak sie spykniemy to zalejemy morde pod dvd z Fregihterem na czele. To nie my jesteśmy tu na forum z Wami ale Wy jestescie tu z NAMI !

    #2682
    hezychasta
    Member

    ja zdecydowanie skorzystam z porady dawida i pójdę jeszcze raz 🙂 lub dwa:)
    [i]Trust me. You'll come back, eventually. Just like Sally.[/i]

    więcej porad dawida: [url]http://www.hardcorenerdity.com/profiles/blog/show?id=2239098%3ABlogPost%3A40658[/url]

    #2690
    kamill
    Participant

    Ja już zaliczyłem drugi raz i mojej sympatii do tego filmu wyszło to zdecydowanie na dobre 🙂
    A przy okazji moja obdarzona sokolim wzrokiem żona przyuważyła, że na jednym z monitorów Ozymandiasa w końcówce filmu widać studio telewizyjne z biało-czerwoną flagą i napis "DR MANHATTAN ZABIJA MILIONY" 😀

    #2713
    MIKET
    Participant

    W zyciu nie czytałem komiksu, nawet nie pokwapiłem sie by przeczytac cokolwiek na wikipedii, jedyne co wiedzialem o filmie to z trailerów jakie zapodawano mi na zakazanej.

    Dzis po 2,5h seansu moge powiedziec ze film mi sie podobał.
    Historia mnie wciagneła, bohaterowie podobali, klimat tez oraz – muzyka – niewazne ze text piosenki sie nie kleił, wazne jest wrazenie.
    Postacie – no stroje kiczowate, fakt ale wpisuja sie w klimat filmu i tamtych lat (no…). Same charaktery – podoba mi sie ze jak tylko zaczynałem lubić jakąś postać to zaraz dowiadywałem sie o czym co całkowicie mi ja przekreślało, w zasadzie to oprocz lasi i sowy to nie ma tutaj typowego marvelowskiego bohatera co w zyciu nie tknie kobiety, dziecka w pupe nie uderzy ani bron-cie-panie-milosciwy nie przeklnie!

    Film fajny i podczas 2,5h wcale nie mialem ochoty wyjsc.

    #3407
    koalasmuck
    Member

    Czy może rozwiać moje wątpliwości ktoś, kto już nabył drogą kupna 2 dyskowe polskie wydanie Uoczmenów i powiedzieć, czy jest na nim Tales of the Black Freighter? Czy może ma o być wydane oddzielnie?

Viewing 15 posts - 1 through 15 (of 19 total)
  • You must be logged in to reply to this topic.