Coherence
Tytuł: Coherence
Produkcja: USA, 2013
Gatunek: Może horror
Dyrekcja: James Ward Byrkit
Za udział wzięli: Xander, inni aktorzy
O co chodzi: Nadciąga noc komety
Jakie to jest: Coherence to film, na który trafiłem zupełnie przez przypadek przeglądając trailery na którymś z sajtów filmowych. Zwiastun był intrygujący na tyle, że mimo iż sprawiał wrażenie niskobudżetu pełnego nieznanych aktorów (poza Nicholasem Brendonem), od razu zapisałem sobie w mózgu, aby obejrzeć go przy najbliższej okazji – i pan jest absolutnie zadowolony.
Trudno jednoznacznie zaklasyfikować Coherence – przywodzi on mocno na myśl Twilight Zone, jednak osadzony w konwencji bardzo realistycznej. Akcja rozgrywa się w przysłowiową „noc komety”, gdy ośmioro przyjaciół z San Francisco spotyka się w domu na zupełnie prozaicznej kolacji, a przelatująca nad ich głowami kometa stanowi właściwie tylko ciekawy temat do rozmów przy stole. Wnet okazuje się, że kometa zaczyna oddziaływać w typowo filmowy, acz nie tak całkiem groźny sposób (awaria telefonów i netu, wyłączenie prądu, a także pękające smartfony) – jednak w kolejnym etapie sprawy przyjmują ciekawszy obrót.

Kara za manie iPhona
Bohaterowie szybko odkrywają, że w wyniku działania tajemniczych sił kosmicznych pozostali właściwie sami (w swojej okolicy, na świecie?), a jeszcze bardziej właściwie nie-sami, co jest jeszcze gorsze. W dalszej kolejności mamy miks zapętleń i alternatywnych linii czasowych oraz… alternatywnych postaci. Zatem większość filmu to nasza ekipa starająca się wyjaśnić o co chodzi, składająca tropy i rozwiązująca zagadki rodem z Escape Roomów, podczas gdy niektórzy z nich popadają w daleko posuniętą paranoję i przerażenie, a inni właściwie w dupie mają cały problem.
W wydarzeniach bierze udział kilka osób: w tym aktor, menedżerka ze Skype, inne korpo-ludki, jednak całość śledzimy praktycznie z punktu widzenia niejakiej Em, baletnicy zresztą. Co ciekawe, mimo że inni wydają się mieć lepsze przygotowanie praktyczne (np. brat-fizyk ostrzegający przed kometą) i teoretyczne, Em jest postacią która chyba najbardziej łapie cały problem i jego niuanse. Em też z całego towarzystwa najbardziej poważnie traktuje dotykające ich zjawiska, co znajduje potem ciekawe rozwinięcie.
Coherence to nie tylko ciekawy punkt wyjścia i założenia, to też świetne poprowadzenie tematu aż do końca. Powiem szczerze, że dawno nie oglądało mi się filmu z taką przyjemnością i zaintrygowaniem. Produkcja był kręcona praktycznie domowym sumptem (dosłownie, bo w chacie reżysera) w parę dni z minimalną ekipą i tylko rudymentarnym scenariuszem. Oczywiście logika zdarzeń występujących w fabule musiała być narzucona, jednak interakcje postaci ponoć są w znacznej mierze wynikiem improwizacji (co może wyjaśniać pewne niekonsekwencje fabularne).

Time for my daily Satan worship
Film naśladuje mocno wyświechtany już styl „kamerki”, jednak jest to tylko stylizacja. Kamera jest jak najbardziej klasyczna, a tylko reportażowo-domowy styl zdjęć buduje realizm tego, co widzimy na ekranie, bez potrzeby robienia z kamery bohatera. Zresztą przypuszczam, że pomysł zrobienia typowej „kamery” mógł postać twórcom w głowie, jako że film się do tego idealnie nadaje – ale na szczęście finalnie poszli w bardziej klasyczne rozwiązanie. Realizmu dodaje też fakt, że w filmie praktycznie nie ma muzyki – a kiedy się już ona pojawia, to jako akcent w mega creepy momentach, więc idealnie. Co ciekawe, mniej więcej połowa postaci nosi imiona swoich aktorów – co też stanowi częsty motyw „kamerkowy”.
Na realizm Coherence wpływa też to, że całość bardzo przypomina teatr, tyle że w pozytywnym sensie. Opiera się na dialogu i postaciach, które przez większość czasu siedzą w jednym pomieszczeniu – do tego stopnia, że chętnie zobaczyłbym prawdziwy spektakl na tej kanwie. Zdaję sobie sprawę, że to może brzmieć jak opis taniego filmu o zombich skręconego na wideo czy którejś z produkcji Asylum – zapewniam jednak że Coherence to pełna profeska. Na szczęście filmowi udaje się nie wpaść w koleiny Losta, gdzie nadprzyrodzone zjawiska pozostawały w tle ciężkiego życia postaci. Postacie oczywiście są ważne i mają jakieś swoje tło, które ma wpływ na fabułę, tym niemniej na pierwszym planie zawsze pozostaje tajemnica, z którą muszą się one borykać.

Na frasunek dobry trunek
Jak na debiut reżyserski, film zrobiony jest niezwykle sprawnie. Z jednej strony można powiedzieć, że przy tak małej skali to w sumie nic trudnego, z drugiej jednak materiał nie był łatwy i zarządzanie sporą liczbą niemal równorzędnych postaci i zawiłościami fabularnymi wymagało sporych umiejętności. Coherence jest typowym ćwiczeniem, któremu oddaje się chyba każdy mający jakieś obycie w SF – „co by było gdyby” i „jaki jestem w alternatywnych wszechświatach”. Tutaj jest to – na szczęście – mocno uproszczone i sprowadzone do sandboxu jednego domu i ulic dookoła, więc scenariusz nie popuszcza wódz fantazji w zagmatwaną nieskończoność, tylko skupia się na pewnych podstawowych ideach.
Atutem, który odróżnia Coherence od innych „filmów grozy” jest to, że nie mamy tu żadnych indiańskich cmentarzy, potopionych dzieci, ani demonów ruszających się na zdjęciach. Tu zagrożeniem (?) są nadnaturalne siły natury, co robi na widzu bardziej niepokojące wrażenie niż jakikolwiek pokręcony stwór biegający po suficie. Co więcej, zwykle punktem, na którym wywala się większość tego typu filmów, i lepszych, i gorszych, jest zakończenie. Tu na szczęście udało się je zrobić sensownie i zamyka ono film w sposób dla widza satysfakcjonujący (no a jak wiadomo, w seansie filmowym liczy się ostatnie, a nie pierwsze wrażenie).

Mój ulubiony odcinek Buffy to „The Zeppo”
Jeśli miałbym coś zarzucić Cohrenecowi, to trochę zbyt łopatologiczną ekspozycję naukową, gdzie bohaterowie spijają niczym prawdę objawioną pospolicie znane idee i fakty (kot Schrödingera, meteoryt tunguski), aczkolwiek fakt, rozumiem, że również w otoczeniu naszych znajomych nie dla wszystkich te kwestie byłyby zupełnie znane. Przy okazji mamy tu trochę nerd-wkrętów, takich jak książka „Making of Star Wars” na półce, czy sama obecność Xandera z Buffy, który tu gra… głównego aktora z Roswell (fikcyjnego, niestety).
Coherence to doskonały przykład filmu, który może zrobić każdy z nas, jeśli będzie miał dobry pomysł i nieco cierpliwości. Idealny przykład SF, w którym nie liczy się budżet i rozmach, tylko proste, acz fundamentalne idee i emocje – przedstawione w intrygujący sposób.
Ocena (1-5):
Klimat: 5
Pomysł: 4
Realizmo: 5
Fajność: 5
Cytat: We’re not splitting up. We’re just gonna go in two different groups.
Ciekawostka przyrodnicza: Produkcja miała trochę styl LARPA, gdyż każdego z pięciu wieczorów zdjęć aktorzy dostawali dodatkowe informacje odnośnie swoich postaci i tego, co się w międzyczasie wydarzyło z ich punktu widzenia.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.