Splice

Tytuł: Splice/Istota
Produkcja: Kanada, Francja, 2009
Gatunek: Horror (?) SF.
Dyrekcja: Vincenzo Natali
Za udział wzięli: Pianista, Ana z Dawn of the Dead
O co chodzi: Nerdy zostają rodzicami.

Młody coś

Jakie to jest: Kinematografia kanadyjska nas ostatnio nie rozpieszcza. Jest to tym bardziej smutne, iż był taki okres kiedy dostawaliśmy z tego kraju, co to „przytulają w nim drzewa”, wiele przyzwoitych filmów, które zyskały status kultu. Jest to zasługą przede wszystkim Davida Cronenberga i między innymi z tego powodu każdy reżyser, który dzisiaj „buja się” między Hollywoodem a rodzimą kinematografią próbuje w jakiś sposób odświeżyć jego przepis na komercyjny sukces, który przy okazji nie pohańbi autorskiej godności.

Tutaj ciśnie się na usta zasadnicze pytanie – czy reżyser filmu Splice, Vincenzo Natali, ma prawo pretendować do miana „drugiego Cronenberga” albo „drugiego po Cronenbergu”? Pewnie ma – Cube był w dechę (chociaż bazował na średniometrażówce Jima Hensona pod tym samym tytułem), podobnie jak i kolejne – Cypher oraz Nothing. Trzeba jednak pamiętać, iż to co stanowi o wyjątkowym charakterze danego reżysera jest umiejętność wypracowania kompromisu pomiędzy jego stylem, a żelaznymi zasadami kina gatunków. Problemy pojawiają się w momencie, gdy decyduje się on na „zapożyczanie”.

Słodki stworek

Zacznijmy jednak od początku. Oto mamy bardzo utalentowanego nerda (Clive) i jeszcze bardziej utalentowaną nerdówkę (Elsa), którzy specjalizują się w wątpliwej pod względem moralno-etycznym branży opracowywania nowych form życia w laboratoriach N.E.R.D. W pewnym momencie para bohaterów postanawia iść wbrew zaleceniom bossów tworząc nową istotę – bazując nie tylko na DNA zwierząt, ale także człowieka. W ten oto sposób doprowadzają do powstania DREN – humanoidalnej hybrydy, która rośnie jak na przysłowiowych drożdżach. Wkrótce z dziewczynki przeistacza się ona w dorosłą kobietę, przejawiającą ukryte instynkty.

Nawiązania do Gatunku Donaldsona cisną się same – laboratoria, łączenie ludzkiego DNA z innym, dziewczynka, przyspieszony rozwój, metamorfoza – wszystko to przekłada się na niemal przekopiowany schemat fabularny. Ideą takiego zabiegu było zapewne mało odkrywcze ze strony reżysera i/lub producenta przekonanie, iż w tej historii drzemie ogromny potencjał gotowy do wykorzystania przez ludzi kompetentnych, a nawet utalentowanych, nawet jeśli dysponowaliby mniejszym budżetem i nie byłoby ich stać na szwajcarskiego mistrza designu. W tym podejściu kryła się jednak pewna pułapka, w którą można było łatwo wpaść popełniając pierwszy z siedmiu grzechów głównych.

Korporacja knuje

To podejście przełożyło się na wdrożenie drugiego zestawu nawiązań, zwłaszcza jeżeli chodzi o postacie i poruszaną tematykę filmu – wyraźne są tu wpływy stylu Cronenberga. Wszystko rozgrywa się w zawężonej przestrzeni (laboratorium, farma) gdzie obserwujemy budzącą się naturę tytułowej istoty. Również fakt, iż film koncentruje się głównie na czynniku ludzkim, umieszczając relacje między bohaterami na pierwszym planie kosztem designu prezentowanego świata, można potraktować jako bardzo ambitne podejście do całego projektu.

Takie były zamiary, ale szybko pojawiły się problemy, na które przy procesie filmowego Splice’a, nadział się zarówno Del Toro jak i Natali. Fabuła Gatunku być może jest prosta/prymitywna i zaniedbana. Podstawową jej funkcją wydaje się być napędzanie do kin wiadomej grupy wiekowej poprzez wystawianie jej na działanie trzech stymulantów – seksu (niemal święte piersi Natashy Henstridge), strachu (design Gigera) i przemocy (Madsen z giwerą). Każdy z tych elementów spełnia ważną funkcję i wbrew pozorom nie można pominąć któregoś z nich, aby nie otrzymać filmu pozbawionego ogólnego partactwa.

Panna na desce

Zarówno Natali jak i Del Toro uparli się, aby zapożyczyć motyw erotycznej otoczki tak charakterystyczny dla ludzkiej natury Sil i inkorporować go do posiadającej cechy człowieka i zwierzęcia DREN. W efekcie ich zamiar nadania seksualności dorosłej wersji istoty stworzonej przez Clive’a i Elsę udowodnił jedno – w filmie o potworach nie warto czynić „pięknej bestii” tylko „piękną i bestię”. Powab jaki rozsiewa za sobą DREN ma być z założenia ponadgatunkowy, ma ona rozbudzać coś więcej niż tylko prymitywną erotykę charakterystyczną dla gatunku homo sapiens. Niestety ostateczny efekt to dziwna/niebezpieczna mieszanka uczuć jakich doznaje się na widok pobitego szczeniaka, nieszczęśliwego dziecka, uwięzionego ptaka, zniewolonej dziewczyny i wyuzdanej nimfomanki.

Zachodzę również w głowę, czy aby na pewno ostatecznym celem Natali’ego była realizacja tego filmu podług przynajmniej podstawowych zasad „kina z dreszczykiem”. Podczas oglądania Splice ani razu nie załomotało mi szybciej serce, ani razu nie dane było odczuć atmosfery zagrożenia jakie wisiało nad bohaterami – a nawet, jak już się na coś zbierało, to ich ostateczny los pozostaje obojętny. Powrócę tu znowu do postaci DREN – pomysł, aby wczesne stadium jej rozwoju prezentować za pomocą komputera okazał się chybiony. Sztuczne animowanie niemowlęcego stadium hybrydy i uzupełnianie jej dorosłej postaci o bardziej nieludzkie elementy skutkują w dość niejasnej funkcji, jaką ma spełniać ta postać. Omawiany zabieg na dłuższą metę nie uczynił jej erotycznej, strasznej ani nawet obrzydliwej. Widz skupia się na atrakcyjności samego designu i modelingu typu CGI, a nie wyjątkowości „potwora”.

Doom-scenka

A jak wyszedł ten film od strony, na której reżyserowi zależało najbardziej? Całkiem nieźle. Opowieść o dwójce utalentowanych nerdów mających problemy z rodzicielstwem ma silne podstawy i jest nieźle poprowadzona. Adrien Brody, który ostatnio zasmakował w produkcjach opowiadających o ludziach i potworach, jest przekonywujący w swojej roli niedojrzałego geniusza (Clive). U jego boku Sarah Polley, grająca niepozbawioną problemów natury emocjonalnej Elsę. Mimo całkiem fajnego zarysowania tej pary (denerwuje jedynie zbyt nachalne podkreślanie ich nerdyzmu), to trochę im brakuje do postaci Setha Brundle (Goldblum) i Veroniki (Davis) z Muchy. To nie byłoby zarzutem, gdyby nie reżyser, który chciał się popisać ambicją w odniesieniu do dziedzictwa Cronenberga. Trudno uwierzyć, że Natali spędził nad tym projektem aż 12 lat. Czy nie można było pomiędzy wypadem od jednego sponsora do drugiego popracować nad bardziej emocjonującą historią, która stałaby na własnych nogach?

Film jedynie nie zawodzi na poziomie humorystycznych nawiązań. O ile film Cronenberga próbował nam wmówić, iż ze skrzyżowania niedojrzałego naukowca o semickim pochodzeniu z kanadyjską dziennikarką wyjdzie człowiek-mucha, tak Natali rozwija tę myśl ukazując nam efekt współpracy znerdziałego naukowca o wspomnianych korzeniach z nerdówką o kanadyjskim pochodzeniu w postaci Francuzki z ogonem i harpimi nogami.

Splice jest dość trudno ocenić. Cele jakie obrali sobie Natali i Del Toro – zaprojektować/pokazać ponętniejszą istotę niż w Gatunku i zrobić film równie głęboki co Mucha, nie zostały osiągnięte. Merytorycznie film został zrealizowany na przyzwoitym poziomie, ale brakuje w nim oryginalnych, zapadających w pamięć elementów.

Do jednego obejrzenia na ekranach waszych telewizorów.

Ocena (1-5):
Bestia:
3
Nerdy: 4
Nawiązania: 3
Fajność: 4

Cytat: Yeah, I’m a nerd.

Written by: Atue

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

9 Komentarze(y) na Splice

  1. Mi się b.podobał i nie raz do tego filmu wrócę. A scena na pokazie żyjątek – rewelka!

  2. Wiadoma scena erotyczna ciekawa, ale jak dla mnie CGI oblecha pozbawiona jednak jest tej lepkiej duszności, którą przesiąknięty był choćby "Nagi lunch". Cronenberg za swoich najlepszych czasów bardziej pojechałby po bandzie 🙂

  3. >scena na pokazie żyjątek – rewelka!

    Żadna rewelka to jest rewelka:

    [url]http://www.youtube.com/watch?v=TrAD25V7ll8[/url]

  4. [b]PONIŻSZA NOTKA BĘDZIE PEŁEN MEGA-MEGA-SPOILERÓW[/b], więc jeśli ktoś nie chce sobie psuć zabawy z oglądania filmu niech go pominie. Mimo jego nielogiczności, film jest jednak tak przewidywalny do bólu, że to w zasadzie nie spoilery. Poza tym sądzę nieskromnie, że ta recenzja jest stokroć lepsza niż sam film. 😛 Paradoksalnie polecam ten film wszystkim, którzy chcą się dobrze pośmiać. Takiej beki nie zapewniły mi nawet obejrzane ostatnio komedie.

    Dream team w osobach Elsa (niejaka Sarah Polley) a.k.a. idiotka z wieczną miesiączką i Clive (Adrien "Pianista" Brody) a.k.a. ciota umyślił sobie stworzyć nową istotę. Co też czynią w jedno popołudnie metodą prób i błędów, wcinając sobie przy tym w najlepsze chińszczyznę i słuchając muzyczki. Przychodzi im to dość łatwo, wszystko na pełnym luzie, niczym ja kręcący śrubokręcikiem w magnetofonie do Commodore 64 lata temu. Już na tym etapie razi ich mega-nielogiczne zachowanie, co będzie się tylko potęgowało w miarę trwania filmu. W rezultacie tych chałupniczych eksperymentów otrzymują z mechanicznego łona słitaśne "coś" na dwóch nogach i z ryjkiem gołej świnki morskiej, co z początku jest dość niesforne, a z czasem przeobraża się w humanoidalną istotę – najpierw dziewczynkę przedziwnej urody, następnie w pełni dojrzałą kobietę (xywa: Dren), która wygląda sto razy lepiej niż Bjork kiedykolwiek. Żeby nie było, jej "istotowatość" podkreślają raptorowate nogi, długi ogon (z którego czasem wyskoczy jadowity kolec, pełniący rolę morderczego deux ex machina w filmie), czteropalczaste dłonie, podzielona na dwa "pośladki" łysa głowa i szerzej rozstawione oczy o wielkich źrenicach. Gdyby nie te sukienki, które chora para genetyków kazała jej nosić, byłoby całkiem spoko. Dodatkowo, w miarę upływu czasu przechodzi kolejne ewolucyjne tuningi, dzięki którym dostaje dwie pary przekombinowanych skrzydeł, będących chyba rezultatem sparzenia motyla z nietoperzem, a bonusowo upgrade ostateczny – zmianę płci! Takie rzeczy tylko w Erze! Ostatnie przeobrażenie istoty z laski w faceta wcale nie dziwi, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że film robili Francuzi.

    Efekty specjalne nie były mocną stroną tego filmidła (dodajmy, że nie ma żadnych mocnych stron), ale takie najgorsze też nie były. Pierwsze fazy istnienia istotki były słabe, ale dorosła Dren to już nawet coś. Absurdalne były jednak firmowe "prototypy" nowych istot, które wyglądały jak miniaturowe wersje Jabby ze "Star Wars" skrzyżowane z penisami. Do nich należały jednak jedne z najciekawszych moim zdaniem scen w filmie, zahaczające o rasowy horror z jajami.

    Muzyka w zasadzie w tym filmie nie istnieje.

    Pod kątem akcji i dialogów film bardzo przypomina seriale typu "Klan" – nudno, płasko, sztucznie i bez polotu. Gdyby film pociągnięto naprawdę konkretnie, podejrzewam, że w momentach, które miały być emocjonujące czy wręcz niszczące dla widza, przejmowałbym się tym co się dzieje na ekranie i losem bohaterów, bał bądź ryczał jak bóbr. Obyło się bez emocji, za to śmiałem się bardzo często.

    Na osobny akapit zasługuje drewniane aktorstwo. Po Brodym nie spodziewałem się fajerwerków, bo to zawsze było drewno pierwszej próby z tartaku (chociaż w "Pianiście" to miało sens). Trzeba dodać, że naukowiec grany przez Brody'ego zapewne jest wege (bo jak wszyscy dobrze wiedzą z odcinka "South Parku" pt. "Fun With Veal": "not eating meat turns you into a fucking pussy"). Pochwalić go jednak trzeba, że przeszedł samego siebie i zagrał multum różnych postaci, co czyni jego kreację wyjątkowo nieszablonową. Nie jest jednak taką pipą, bo pomijając oczywistego naukowca, Brody gra tu też męża, multizoofila (seks z istotą będącą krzyżówką kilku/nastu innych, w tym płaza i czegoś latającego), pedofila w wersji hard (istota ma może z parę miesięcy), kazirodcę (istota to w zasadzie jego córka na dwa sposoby: nie tylko ją stworzył w laboratorium, ale jak się okazuje z czasem w mega nieprzewidywalnym zwrocie akcji, ludzkie DNA w jej składzie pochodzi od jego żony) i prawie nekrofila (to już mój luźny komentarz, bo w pewnym momencie śmiałem się, że Brody gotów odkopać zwłoki istoty w wiadomym celu). Jego ekranowa partnerka to już w ogóle ciekawy przypadek, bo z jednej strony udało jej się wywołać we mnie jakieś emocje, więc "aktorstwo" na plus. Emocje były takie, że nie raz i nie dwa dałbym jej siarczystego liścia aż by się okręciła wokół własnej osi. Kobiet się nie bije, ale ponoć jest równouprawnienie, a poza tym nie była to kobieta, tylko jakieś rozhisteryzowane nie wiadomo co. Wszystko to polane jej delikatnie zaakcentowanymi problemami z dzieciństwa i niespełnieniem jako matka, które wzruszyły mnie nie mniej niż stolec psa na trawniku. Gwałt popełniony na niej później przez naszego genetycznego transseksualistę i wynikająca z tego późniejsza ciąża (!) tylko dopełniają żenady związanej z jej postacią. Kolega z pracy obojga bohaterów to stuprocentowe emo z wyglądu i zachowania, który solidnie piastuje dyżurną rolę ekranowego zamulacza i wkurwiacza, więc w ogóle się nie zmartwiłem, że na końcu filmu skończył jako karma dla tytułowej istoty. Ot, jednego debila mniej. Szefostwo genetyków to jakiś totalny lamer, który ma się za kogoś ważnego, a któremu również pisany jest los zwisającej z drzewa krwawej piniaty, oraz korporacyjna baba o drażniących francuskich naleciałościach w akcencie, siląca się na bycie drugą Cruellą de Mon (królowa jest tylko jedna! Glenn Close!). Na tle tej całej mizerii wyróżnia się potraktowana efektami specjalnymi aktorka grająca Dren, chociaż jej gra ogranicza się do bycia dziwniejszą od reszty i wydawania z siebie dziwnych odgłosów, czasem bycia naguśką jak ją Pan Bóg – o przepraszam – zwichrowani naukowcy stworzyli.

    Co ciekawsze, bardzo dobrze bawiłem się na tym filmie. Przejawiało się to gromkimi salwami śmiechu, wtórowały nam zresztą co inteligentniejsze osoby na sali, które wiedziały, że tą produkcję należy jak najszybciej ulokować w maratonach bekowych "horrorów" organizowanych tu i ówdzie np. w Trójmieście. Inni zaś łudzili się zapewne, że mają do czynienia z górnolotną produkcją z trzema dnami i 15 przesłaniami, więc sączyli w milczeniu każdą sekundę filmu, aby nie doszła do nich prawda, że zmarnowali kasę na bilet, zarazem przyzwalając na intelektualny gwałt ze strony twórców.

    Najlepsze sceny? Żonka nakrywa mężusia na seksie z istotą. Brakowało tylko żeby Brody krzyczał za nią podciągając spodnie coś w stylu "Kochanie, mogę to wytłumaczyć!" albo "Skarbie, to nie jest tak jak myślisz!" Druga scena to wylewająca się z akwarium na zebranych ważniaków z bogatych konsorcjów na ekspozycji gęsta, krwawa breja będąca pozostałością po wspomnianych wcześniej penisoidalnych prototypach, które ni stąd ni zowąd zaczęły walczyć ze sobą zamiast oddać się pięknemu aktowi prokreacji.

    W ostatniej scenie filmu da się słyszeć koguty samochodów policyjnych. Kumpel skomentował, że jadą po twórców filmu.

    PS. Na zakończenie załączam fragment recenzji filmu z serwisu http://www.filmweb.pl:

    ""Istota" ma w sobie potęgę greckiego mitu, mistyczną siłę średniowiecznej paraboli, bezwzględność empirii kartezjańskiej rewolucji naukowej i bogactwo postmodernistycznej kultury bez granic. Tę mistrzowską mieszankę doceni każdy prawdziwy fan science-fiction."

    Szanowny recenzencie – zabij się. 😛 A przynajmniej nie myśl o potomstwie.

    Prawdziwy fan science-fiction niech obejrzy film "Alien" (część 1 i 2) czy znakomity "The Fly" ze świetną kreacją Goldbluma, na który to nabrałem ochoty po wczorajszym seansie ze "Splice".

  5. Panie Templar, może nie ma tego w regulaminie, ale kilka zdroworozsądkowych zasad:
    1) Jeśli Pan już koniecznie chce pisać własną pełnometrażową wersję recki – zapraszam z tym na forum
    2) Cytowanie filmwebu na ZP nie poprawia lansu
    3) Ciut szacunku dla userów starszych stażem

  6. Komandorze, ależ co komandor! 🙂

    Nie chcę tu wyjść na adwokata Templara, ale:

    Zdarzały się sążniste wpisy na przykład pod recką Avatara albo Waczmenów.

    A to "zabij się" – było skierowane chyba do recenzenta z filmwebu 🙂

  7. Fakt 🙂
    Jednak internet odbiera człowiekowi zdolność czytania ze zrozumieniem. Przepraszam i przyznaję Templarowi 100 pkt. do wydania w sklepie ZP (otwarcie planowane na 2112).
    Tym niemniej proszę się powstrzymywać przed takimi elaboratami w komentach!

  8. Znaczy się taki elaborat w komentach to po prostu marnowanie klawiatury, ponieważ za tydzień czy dwa news ten zaginie wśród innych, a na forum łatwiejszy jednak do zlokalizowania (tak wiem że jest kategoria recki :P, ale np. nie ma Kategorii tylko żeby były ładne <– ładne nawiązanie, nieprawdaż? :D).

  9. Obie recki dobre. Templar, pisz wiecej (ale fakt- na forum lepiej). Troche rozrywki mi zapewniles tym tekstem.

Dodaj komentarz