Dzisiaj przebój boskiego Activision: Master of the Lamps. Uznana psychodela, która uważana jest za pierwszą grę muzyczną ever na domowe komputery. Chwalona była przede wszystkim za muzykę Russela Lieblicha (ulubiony muzyk Activision: The Last Ninja, Mechwarrior, etc.) i nietuzinkowe podejście do komputerowej rozrywki.
Jak to często bywa, oryginalność była zarazem przekleństwem gierki. Pomysł na latanie magicznym dywanem i powtarzanie zapodanych przez dżina nutek doceniony został głównie przez recenzentów i dopiero po latach przez retro maniaków.
Na Master of the Lamps składały się dwie gierki. W pierwszej, niczym rekrut z treningu Tie Fightera musieliśmy przelecieć latającym dywanem przez ciąg kolorowych, migoczących okręgów (diamentów) (dodam, że ten level był oparty na tym samym enginie co levele „Lot dropshipem” z Aliens na C64, również Activision – Cmdr JJA).
Zaliczenie etapu przenosiło nas do komnat złego dżina, który odgrywał melodyjkę. Naszym zadaniem było ją powtórzyć używając kolorowych gongów aka nutek. Poprawne zagranie melodyjki owocowało giftem w postaci magicznej lampy i zaproszeniem do kolejnego etapu.
Gra była dość skomplikowana. Powtarzanie nutek nie było prostą sprawą, do tego, co tu ukrywać, brak dostępu do instrukcji u wielu szczęśliwych posiadaczy Atarynek powodował odruch sięgnięcia po inne, mniej wymagające tytuły. Co tu się dziwić – było w co grać. Za to Ci, którzy skumali zasady Master of the Lamps i wciągnęli się w pojedynek z dżinem chwalili potem kolorowy zawrót głowy i nieśmiertelną muzę Russela Lieblicha.
Master of the Lamps to również kolejny przykład, że wiele dzisiejszych gatunków gier komputerowych, jak w tym przypadku gry muzyczne, miały swój początek w erze 8 bitów. Gdy mowa o Master of the Lamps, był to dokładnie rok 1985.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.