Imaginarium of Doctor Parnassus, The
Tytuł: The Imaginarium of Doctor Parnassus
Produkcja: UK, 2009
Gatunek: Ostatni film Heatha Ledgera
Dyrekcja: Terry Gilliam
Za udział wzięli: Heath Ledger, karzeł Uwe Bolla, Johnny Deep, Christopher Plummer, Jude Law, Mr. Bachleda-Curuś
O co chodzi: Człowiek, który nie do końca oszukał diabła
![]() |
Występy dla snobów |
Jakie to jest: Każdy nowy film Gilliama to emocje. A to kręcenie nie wyjdzie (The Man Who Killed Don Quixote), a to wyjdzie aż za dobrze (Bracia Grimm), a to okaże się niespodziewanym mindfuckiem (Tideland). Na tym tle Imaginarium Dra Parnassusa wypada zadziwiająco klasycznie: jest po prostu na maxa Gilliamowe.
Film nie jest bowiem ani taką czaderską śrubą jak Bracia, ani… tym czymś czym był Tideland. Jest to powrót do solidnych pythonowskich korzeni z klasyczną para-fantastyczną fabułą. Nie będę udawał tu jakiegoś MP mega-nerda, ale nawet ślepy zauważy walące drzwiami i oknami nawiązania.
Jedzie sobie więc nasz celnie nazwany Doktor Parnassus ze swoim Imaginarium i wystawia jarmarczne przedstawienia we współczesnym Londonie, rzecz jasna narażając się na starcia z plebsem. Nikt z jego publiczności nie wie, że nasz Herr Doktor jest viel Hundert Jahre alt, a to dlatego że zawarł stosowny pakt z diabłem w osobie Mr. Nicka. W tej beznadziejnej podróży towarzyszy doktoru trupa składająca się z niezrównanego jak zwykle Verne Troyera, ciepławego Antona oraz brzydko-ładnej córki imieniem Valentina. Wyjątkową atrakcją kramu Parnassusa jest osobliwe lustro, które przenosi przechodzące przez nie osoby do świata ich własnej wyobraźni. Brzmi banalne i było jechane pewnie w stu filmach – no i słusznie.
![]() |
Pustelnia |
Światy te fantastyczne, które spatrzył Terry Gilliam, są mocno typowe, co nie zmienia faktu, że charakterystycznie frapujące. Niczym animowane przerywniki w audycjach Monty Pythona, tak samo i ten film przebijają pseudo-animowane przerywniki z okazji podróży na drugą stronę lustra. Dla każdej z przekraczających jego progi postaci intermisja owa jest oczywiście inna, ale z każdej wieje którąś z gilliamowskich stylistyk, łącznie z mega wiernym odtworzeniem pythonowskich animacji i wiadomym kłapaniem paszczęką. Nie zabrakło też numeru musicalowego, który jest tu kompletnie ni z gruchy ni z pietruchy, ale czując krążącego nad wszystkim ducha łykamy go bez oporu.
Jednak nie tylko te narkotyczne zwidy – generalnie cały visual filmu momentami rozwala, poczynając od praktycznego wozu-Imaginarium, a na niewąskiej „pustelni” w Himalajach kończąc. Również same widoczki Londynu sa tu interesujące, choć może w ciut inny sposób niż np. w Holmesie. Gilliam musiał sporo najeździć się po mieście, aby znaleźć tak na maxa dołujące okolice jak te, w których przestają nasi bohaterowie.
![]() |
Lubiał karły |
Jak podpowiada nam polski dystrybutor, Parnassus wszedł w określony (i to niejeden) pakt z diabłem, z którego byłby rad się wykaraskać. Jednak dominującym wątkiem filmu szybko staje się nie sam pakt, a przypadki ocalonego przypadkowo Tony’ego (Ledger), miłośnika stryczków i złotych fujarek. Tony w imieniu Parnassusa prowadzi z diabłem wyścig na pięć wyłapanych dusz – jednak od samego początku wiemy, że Tony nie jest do końca tym, kim się wydaje i oczywiście w całej tej zabawie ma on własny cel. Nie zmienia to faktu, że Parnassus, dobry kumpel diabła i organizator całej metafizycznej zabawy jest dla Tony’ego idealnym sposobem na osiągnięcie swojego celu życiowego. Miło, że film niemal do ostatniej chwili trzyma w niepewności co do faktu, o co właściwie chodzi z Tonym, jaki jest jego background i czego chce – nie ukrywam, że zakończenie jest dobrym temat na DKFowe dyskusje przy browcu; choć może jest z grubsza jednoznaczne, wymaga sobie mocno przewinięcia do tyłu filmu w mózgu.
Jak wiadomo, podczas zdjęć Heath Ledger doznał pewnej przewlekłej dolegliwości, która uniemożliwiła mu ukończenie filmu. Pomimo początkowej załamki i wyrzucenia Parnassusa do kosza w ślad za Don Kichotem, reżyser jakoś zebrał się w sobie i wziął paru kolesi Ledgera, którzy ad hocowo wcielili się w swojego kumpla. Jak na tak awaryjny zabieg, w kontekście całego filmu wypadło to całkiem sensownie. I co ciekawe, Gilliam kazał zastępcom najwyraźniej naśladować Ledgera, bez popadania za mocno we własne interpretacje postaci. Głęboki Johnny, jak można się domyślać, poradził sobie z tym najlepiej, mimo wszystko dosypując do roli coś ze swojej dyżurnej maniery. Jude Law to dokładna kopia kreacji nieboszczyka, natomiast Colin Farrel to chyba najgorszy z zamienników – co nie zmienia faktu, że całkiem adekwatny.
Można powiedzieć, że nie sztuka zagrać dobrze w takim filmie, bo w końcu człowiek nie musi grać realistycznie. Nic bardziej błędnego – Imaginarium stoi aktorstwem w znacznie większej mierze niż plastycznymi sztuczkami. I nie mam zamiaru gloryfikowac tu kolejny raz Heatha, choć oczywiście jest on gwiazdą każdej sceny ze swoim udziałem – respekt należy się tu młodej Lily Coyle (Valentina), a przede wszystkim Tomowi Waitsowi, który dołącza do grona kultowych odtwórców roli diabła na przestrzeni kina. A przy tej okazji: nie mniejsza rola przypada w filmie dialogom, które są ponownie pythonowsko dobre, często dobro-chamskie, a zawsze celne. Nastrojowa muza pompatyczno-sentymentalnie tworzy idealny klimat – zależnie czy dają akurat imaginariowe przedstawienie czy też odstawiają jakieś psychodele po drugiej stronie lustra. Zresztą muza u Gilliama zawsze jest bezbłędna.
No i tak to jest: fabuła ciekawa, zakręcona, ale nie beznadziejnie. Pomysł dobry, ale składający się z paru znanych schematów. Tak więc rewelacji nie ma – ale solidny, oglądalny film Gilliama dostajemy. Miło wrócić od czasu do czasu do takich źródeł.
Ocena (1-5):
Imaginarium: 5
Osoby na ekranie: 5
Intryga: 4
Fajność: 4
Cytat: I’m a little teapot, short and stout, here is my handle, here is my spout!
Ciekawostka przyrodnicza: UK to kraj boleści, a prawdziwe ukojenie znajdziemy dopiero w Kanadzie!
Written by: Commander John J. Adams
Co to? Nikt nie oglądał?
Ja jeszcze nie, i chyba poczekam na BD ripa 😀
😉
Mi wystarczy zwiastun i recka a resztę sobie wyobrażam 🙂
Oh well. Ja zaś sobie usłem w trakcie projekcji… TWICE!:o