Harry Potter and the Half-Blood Prince/Harry Potter i Książę Półkrwi

Tytuł: Harry Potter and the Half-Blood Prince/Harry Potter i Książę Półkrwi
Produkcja: USA, 2009
Gatunek: Czary-mary
Dyrekcja: Ponownie David Yates, po lobotomii chyba
Za udział wzięli: Dorośli w roli dzieci, angielski dziadek, żona Burtona
O co chodzi: Długie czarodziejów rozmowy.

Michael pamiętamy!

Jakie to jest: Dwa lata temu napisałem relatywnie entuzjastyczną reckę Harry’ego 5 wraz z pochwałą reżyserii Davida Yatesa, który z serialowca sprawnie przeszedł do epicznego kina. Najwyraźniej jednak w czasie pomiędzy jednym a drugim filmem Pan Yates przeszedł jakąś przemianę psychiczną, która spowodowała, że cofnął się w rozwoju i tym razem zaserwował nam typowy film telewizyjny. Statyczny, dłużący się i nudny jak flaki z olejem.

Na ogół oglądając ekranizacje książek człowiek widzi dokonane skróty i uproszczenia. Oglądając Half-Blood Prince’a tenże człowiek odnosi wrażenie, że ze scenariusza nie tyle wycięto, co dopisano. Film to jedna wielka gadanina, której dialogi ciągną się i nie mogą skończyć najlepszym brazylijskim wzorem. Podczas seansu walcząc ze straszną sennością parokrotnie błagałem bohaterów żeby już skończyli gadkę i zabrali się do jakiejś roboty – ale Harry i jego kumple byli okrutni i często stojąc jeszcze w drzwiach dorzucali na koniec dialogu kilka(naście) jałowych kwestii. Straszne doświadczenie – nie uważałem nigdy Pottera za filmy akcji, ale kurde w świecie gdzie są czary-mary, smoki i inne pierdoły mogliby czasem zająć się czymś ciekawszym niż pierdzenie w stołki.

Od przedszkola do Opola
HP1
HP2
HP3
HP4
HP5
HP6

Jest to jeden z tych filmów, w których naprawdę ciężko określić o co chodzi, zwłaszcza że tytuł nie do końca odpowiada fabule. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że głównym wątkiem jest spisek Dumbledora pod hasłem „zabrali mu jego wspomnienia” i postać nowego nauczyciela w Hogwarcie (najwyraźniej mającego słabość do młodych chłopców), ale tak naprawdę motyw ten tonie w bagnie zupełnie innych drobiazgów.

Albowiem nie wiem jak w książce, ale w filmie chyba najbardziej chodzi o perypetie sercowe Harry’ego i tego rudego. Co ciekawe, główni rywale bohaterów w tych perypetiach to niejacy Dean i Romilda, którzy w filmie NIE WYPOWIADAJĄ ANI JEDNEGO SŁOWA. Co więcej, Deana, który kręci z laską Harry’ego oglądamy TYLKO TYŁEM i widzimy, że Harry go nie lubi – ciężko powiedzieć za co, może za to, że jest kolorowy (gdzie on się nie mył!), co oczywiście stanowi kolejny grzech ideologiczny tego diabła kumotra. Niewątpliwie to nietuzinkowe podejście do usytuowania postaci w filmie – spodziewam się, że w kolejnym odcinku sam Harry i jego kamanda będą wyłącznie głosami zza kadru.

Normalny widz przez cały film zastanawia się, o co chodzi z Half-Blood Princem (bo kim on jest, można się domyśleć po max. 20 minutach). Niestety pod koniec filmu koleś mówi „Haha, to ja!” i na tym się kończy cała rola tytułowej postaci. I shit you not – ten film nie posiada sensownego zakończenia ani wyjaśnienia głównego wątku. I w dupie mam, że będą jeszcze dwie części – jeśli nie chcieli tego wyjaśniać, mogli zatytułować to dzieło Harry Potter i murzyński konkurent, byłoby to znacznie bardziej sensowne.

Tak więc przez dwie i pół godziny obserwujemy rozmowy młodzieży w:
– chatach
– korytarzach
– świetlicach
– drodze do knajpy
…i to właściwie wszystko. Do tego dochodzi może jakieś 5 minut w sumie jakiejkolwiek akcji. Nie ma żadnych pojedynków, pościgów, nagłych zwrotów akcji. Nie ma nawet Voldemorta! Cokolwiek na ekranie dzieje się tylko na początku podczas ataku Death Eaterów na Londyn i podczas spalenia pewnego domostwa – i żadna z tych scen nie zostaje w żaden sposób wyjaśniona ani skomentowana przez resztę filmu! Generalnie jeśli widzieliście trailer, to zobaczyliście wszystko, co było tu do zobaczenia. Acha, jest jeszcze atak Gollumów, dość fajny ale zmarnowany przez przezabawny motyw karmienia dziada łyżką. Tak więc w całej tej rozwleczonej masie niczego pojawia się i znika kilka wątków, które zapewne były dość istotne w książce, ale które nie zasłużyły na poważne potraktowanie na ekranie. Szkoda, bo były jeszcze w miarę ciekawe. Za ciekawy nie uznaję natomiast motyw wielkiej paszczy z nieba rodem z Mumii.

Jest to tak wzorowy przykład spieprzonej ekranizacji, że nie wiem: wątki kiepsko filmowalne są rozdmuchane, a te filmowe – pominięte. Co gorsza, główny atut fabuły jakim w książce była zapewne zagadka HB-Prince’a jest tu totalnie zlany, przez co film traci jakikolwiek sens. O ile poprzednia część to przykład ekranizacji świetnej, ta jest po prostu katastrofalna.

Ten fakt kompletnej impotencji fabularnej ma jednak pewną pozytywną cechę – stosunkowo niewiele jest tu rowlingowych kretynizmów, które do pasji doprowadzały mnie w poprzednich odcinkach. Nie mamy za wiele pociesznej mitologii Voldemorta (poza kolejnymi przypadkami z trudnego dzieciństwa Toma Riddle), debilnych ministerstw czarów-marów i tym podobnych hitów.

W HP6 ciężko mówić w ogóle o jakiejkolwiek reżyserii. Momentami film sprawia wrażenie jakby Pan Yates rozdał aktorom kartki z rolami, ustawił kamery i poszedł na chatę. Ważne momenty są ukazane zupełnie bez cienia dramatyzmu. Dobrym przykładami są tu wizyta Bellatrix z koleżanką u Snape’a na początku filmu, spalenie chaty też oglądamy ziewając. Natomiast następująca w pewnym momencie inwazja na Hogwart jest tak fundamentalnie poroniona, że aż głowa odpada. Ta scena mogła walić mega w łeb i nawet widać w niej jakiś tam potencjał. Problem w tym, że ogląda ją się z podobnym zaangażowaniem jak czarodziejskie żarty dzieciaków z pierwszych odcinków. O ile w poprzedniej części mieliśmy jakiś tam tizer i generalnie strukturę fabularną, tutaj film po prostu zaczyna się dziać od środka, dzieje się, a potem nagle przestaje. Kompletny autopilot kreatywny. Zaczynam mieć poważne wątpliwości, czy na pewno oba ostatnie Pottery reżyserował ten sam facet, bo skok jakościowy jest tu porażający. Zdarza się tu kilka pseudozabawnych teensowych momentów, zgoda – ale raczej potęgują one tylko wrażenie, że reszta filmu to flatline.

Niestety tego flaka nie jest w stanie uratować też obsada – dopiero teraz widać, jak Oldman ratował całą tę zabawę. Z Alana Rickmana i Bonham-Carter – która na ekran wpada tylko na chwilę – zostały cienie ich dawnej potterowskiej chwały. Pojawiają się też pro forma bracia Rona w zupełnie bezsensownie wklejonej scenie, a także obłąkana blondyneczka, która o dziwo jest jedną z nielicznych postaci na swoim drugoplanowym miejscu. „Fajnie” grają Michael Gambon jako Dumbledore (którego całkiem przyzwoita rola została utopiona przez doprowadzające do śmiechu gandalfowanie) oraz Draco Malfoy, który dodatkowo zestarzał się w bardzo dziwny sposób. O poziomie talentu głównych bohaterów nie ma co wspominać, bo jest on constans od czasów, gdy mieli po 10 lat – kolejny raz wybija się tu zresztą Hermiona, która ma nową dyżurną minę „cierpię za cały świat”.

Tańce na stole OK

Całe szczęście mamy w filmie namiastkę emocji w postaci powrotu meczu Quidditcha, który pod względem technicznym jest zrobiony perfect i pewnie w jakichś tam IMAXach musi robić niezłe wrażenie. W ogóle efekty w serii uległy dalszej poprawie i są w tej chwili naprawdę czad – co oczywiście całości bynajmniej nie ratuje. Dizjan filmu pozostaje bez widocznych zmian w stosunku do poprzednika – moda w Hogwarcie nadal oscyluje wokół trampków i bluz, a i sami główni bohaterowie już nie rosną tak jak kiedyś. O dizajnie fantastycznych stworów trudno cokolwiek powiedzieć, jako że takie praktycznie nie zaszczycają ekranu swoją obecnością.

Mamy więc kolejny dowód na tezę, że dobre filmy o Potterze to wypadki przy pracy. Domyślny poziom tej serii to kompletna miernota upleciona z nudy lub debilizmów – nie inaczej jest w tym wypadku. Ojciec Dyrektor miał rację.

Ocena (1-5):
Akcyjka: 1
Teen romance: 2
Długo i nudno: 5
Fajność: 2

Cytat: But I am the Chosen One!

Ciekawostka przyrodnicza:
Kandydatem do reżyserii tego potworka byli zarówno Terry Gilliam jak i Guillermo del Toro. Obaj mieli dość rozumu, by spuścić Warnera na drzewo.

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

14 Komentarze(y) na Harry Potter and the Half-Blood Prince/Harry Potter i Książę Półkrwi

  1. Nie wierzę, zę ktoś tu to ogląda, myślałem, że to może recenzja jakiegoś pornolka parodii ?!?!

  2. No, chociażby półpornolek 😉

  3. Snoby się odezwały :]

    Czy może nerdy?

    Anyway, nie jestem chyba żadnym z nich, bo mnie się seria o Potterze podoba. To co, mam dożywotniego bana? 🙂

  4. A ja lubię Hermionę! 😉

  5. 3 razy w życiu miałem ochote wyjść z kina. Harrego od części 4 nie oglądam.

  6. Lekkość pióra twego komandorze słynną jest we wszechświecie, dzięki tobie wiem że czekać mi lepiej na dvd wersje i w zaciszu domowym obejrzeć gdy nic lepszego do obejrzenia a i do roboty mieć nie będę 😉

  7. He he też ją lubię, niczego sobie dziewczyna wyrosła z pyzatego dzieciaka ;), 2 lata i pewno zobaczymy ją w tylko żeby były ładne…

  8. mam pewne uwagi do recki. Czytałem książkę. Tam też wątek HB-Princa jest zlany na maksa, jest zupełnie z boku i nieistotny. A książka do tego jest tak kiczowata i ckliwa (szczególnie końcówka), że wydaje mi się, że reżyser i scenarzysta i tak się mocno postarali i zrobili z tego literackiego potworka coś strawnego.

  9. ale może rzeczywiście mogli trochę more action, a less talking dać.

  10. A co to jest ten Harry? Wszędzie o nim piszą, a ja nic nie czaje ;(

  11. Ten Potter zaczyna mi lekko przypominać Maćka z Klanu, czy tylko ja odnoszę takie wrażenie?

  12. ksiazki oprocz 1 – nie czytalem wiec nie wiem czy ekranizacja skopana ale jako ze w kazdej czesci byla jakas kulminacyjna-semi-epa-scena tak brak jej w tej czesci mnie rozczarował…a watpie ze by jakas epe w filmie pomineli gdyby w ksiazce takowa sie znajdowala wiec zwalam wine na to ze ksiazka musiala byc słaba…

  13. "Statyczny, dłużący się i nudny jak flaki z olejem" to zdanie powinno się znaleźć już przy okazji poprzedniej części 🙂 Może Kamandir podejdzie jeszcze raz do piątki? 🙂

  14. Jestem fanką potterów i innych czarów marów dla dzieciaków w wieku wczesnoszkolnym. Przeczytałam i obejrzałam wszystkie dostępne części harrego (nie raz), i muszę napisać, że w kinie mnie bardzo zabolało, jak po jakimś czasie się zorientowałam, że jednak nie będzie już lepiej. Co więcej, było coraz gorzej. Akurat Książę Półkrwi to moja ulubiona część: atmosfera przed ostateczną rozgrywką z Głównym Złym, gdzie Snape knuje jako podwójny agent (w filmie zaprzepaszczone), dzieciaki oprócz pierwszych całuśności mają zagadkę Księcia Półkrwi (ujawniającą różne dość znaczące dla całości sagi kwestie rodzinne Snape'a) (też nie było), czarna magia przenika do świata ludzi (było na początku troszkę i jakby potem zapomnieli), a główne siły zła szykują się do ataku na oba światy (właściwie nie było). Były jakieś blubry, jakieś poboczne, słabe wątki, jakieś dłużyzny, jakieś nudy, z tego ich nastolatkowego przeżywania też zrobili jakieś śmichy chichy… Nie oglądajcie tego. ZEPSULI MI HARREGO. Jak skomentowała moje narzekania koleżanka "spoza tematyki" – "podłość ludzka nie zna granic".

Dodaj komentarz