Watchmen

Tytuł: Watchmen
Produkcja: USA, 2009
Gatunek: Fantastyczny
Dyrekcja: Zack Snyder
Za udział wzięli: Jackie Earle Haley, Billy Crudup, Patrick Wilson, Malin Akerman, Jeffrey Dean Morgan, Matthew Goode, Carla Gugino
O co chodzi: One of us died tonight. Someone knows why.

So it begins

Jakie to jest:

Now I’ve heard there was a secret chord
That David played, and it pleased the Lord
But you don’t really care for music, do you?

Socjopatyczny bezdomny świr i faszystowski superkomandos walczący za Stany ze smileyem w klapie występujący jako rzecznicy kaca po Amerykańskim Śnie – stosunkowo rzadko się zdarza, żeby wyluzowany brytyjski hippis napisał zadziwiający testament American Dreamu. Watchmen to właśnie takie rozliczenie, które mimo osadzenia w alternatywnej popkulturowej rzeczywistości superbohaterów i sterowców jest zaskakująco, że się tak wyrażę, spostrzegawcze.

Krótka piłka – Watchmen to nie ekranizacja komiksu. To Ekranizacja Komiksu. Zack Snyder sprytnie postanowił nakręcić film odporny na krytykę fanów oryginału zabierając się za adaptację niemal równie wierną jak „Lądowanie w Andach” czytane w 5-10-15.

What do you see?

It goes like this
The fourth, the fifth
The minor fall, the major lift
The baffled king composing Hallelujah

Na pierwszy rzut oka ten film to absolutne spełnienie nerdowskiego snu na miarę np. Indiany 4. Zack starał się wszystko oddać w najdrobniejszych szczegółach – od pierwszych sekund bez pardonu wpycha nas do świata Strażników (raczej niedekwatne tłumaczenie, obawiam się) – jednak jest to chyba ostatni moment kiedy nerd może mieć łzy w oczach. Watchmen jest filmowym arcydziełem – jednak jego wielkość wynika właściwie głównie z wiernego naśladownictwa komiksu. To film, który ciężko chłonąć, jego tempo zmusza do skupienia się praktycznie na każdej sekundzie.

Their old photographs

Your faith was strong but you needed proof
You saw her bathing on the roof
Her beauty and the moonlight overthrew you

Ale od początku. Moore’owski obraz Ameryki to pięknie sprozaizowane uniwersum rodem ze szkoły Marvela czy DC – absolutna supremacja militarna i tłumek superbohaterów pod kontrolą rządu utrzymujących porządek na ulicy – tudzież walących lewaka w ryj, jeśli zachodzi potrzeba.

Komiks ma mega bogatą automitologię przemycaną w dialogach, przerywnikach tekstowych, a przede wszystkim w jednej wielkiej retrospekcji, którą sam był. To chyba głównie decydowało o tym, że ludność uznawała go za niefilmowalny. Zadziwiające jest, jak udało się Snyderowi kilkoma prostymi chłytami cały ten świat sprzedać – do tego stopnia, że chyba nawet osoby nie znające komiksu coś tam z filmu wyhaczą.

Raid of the Comedian

She tied you
To a kitchen chair
She broke your throne, and she cut your hair
And from your lips she drew the Hallelujah

Watchmen pełen jest przejawów czystego filmowego geniuszu, aczkolwiek osiągniętego nie z inspiracji, ale metodycznie – o ile istnieje coś takiego jak metodologiczny geniusz. Oniryczne sekwencje skręcone pod klasyczne kawałki w stylu „Sound of Silence” czy „The Times They Are A-Changin'” są jednymi z bardziej klimatycznych scen, jakie widziałem. Poprzez mix piosenek, ikonicznych obrazów i visuali Snyder bezproblemowo przełącza naszą percepcję na „świat znajomy, ale inny”, w którym akcja filmu nie jest żadną fantastyką, tylko po prostu fajnym story.
Niestety geniuszu owego zabrakło momentami u obsady. Mimo, że ryjowo idealnie odpowiadają postaciom z komiksu, na ekranie wypadli różnie.

Podobnie jak w oryginale, dwie sztandarowe postaci to Rorschach i Dr Manhattan. Obie po prostu są absolutnie wiernymi replikami tego, co ma w mózgu człowiek czytający komiks. Ruchy, mimika (kluczowa w obu przypadkach), głosy – sceny z ich udziałem mógłby nawet bez bólu sam Moore obejrzeć.

Rorschach to bezapelacyjnie gwiazda ciągnąca cały film i Jackie Earle Haley urodził się tylko po to, by go zagrać. Cały kult, psychoza, cynizm i sukińsyństwo tej postaci oddał idealnie – a nawet lepiej. Wątek psychonalizy i testów Rorschacha na Rorschachu był dla mnie najsłabszym momentem komiksu – dość prostackim i prymitywnym. W filmie udało się go obrócić ironią w doskonałą scenę. Kolejnym super ulepszeniem jest maska Rorschacha – nie tylko zmienia ona design jak w komiksie, ale zmiany te są związane z nastrojem nosiciela: wkurzonemu Rorschachowi wzory zmieniają się gwałtownie, grożącemu – powoli. Jak na gościa grającego pół filmu z zasłoniętą twarzą całkiem niezła gra ryjem.

Doktorek też wypada idealnie… naturalnie. Nieco się bałem jego komputerowości, ale śpieszę donieść, że wypada bardzo realistycznie – jak prawdziwy koleś pomalowany na niebiesko; tylko niektóre jego ujęcia kiedy jest duży wyszły tak sobie. Sama postać niestety jest nieco spłycona w porównaniu z oryginałem – zabrakło tu sporo z jego genezy, która przedstawiona jest mocno w tempie ekspresowym. Fajnie, że jednak zachowali jego narrację bycia w wielu momentach naraz.

Bardzo sprawnie wypadają obie panie Juspeczyk. Po młodszej widać trochę telewizyjną manierę, ale to nic nie szkodzi – zwłaszcza, że ma w filmie okazję dobrze zagrać, że się tak wyrażę.

Dalej jest niestety gorzej. Komediant który jest jedną z kluczowych postaci w filmie niestety mocno nawala. Tzn. wszystko jest git dopóki robi kultowe miny i nic nie mówi. Niestety kiedy tylko otwiera gębę, recytuje komiksowe dialogi bez najmniejszych znamion kultu. Pod tym względem koleś tak samo nie pasuje do roli jak z fizji mega pasuje.

Sowiarz też może poszczycić się wiernym i mega nerdowskim dizajnem, niestety tu aktorsko znowu jest średnio. W kostiumie wypada jeszcze autoparodystycznie OK, ale jako Dan w cywilu jest dużo słabszy. Motyw jego gadżeciarskości też jest pozostawiony tylko w sferze domysłów.

All the right buttons

Baby I have been here before
I know this room, I’ve walked this floor
I used to live alone before I knew you.

Film trzyma się komiksu niemal niewolniczo – te same kadry, te same dialogi, ten sam design. I niestety – pomimo ze zapycha to mordę niektórym krytykom, powoduje też pewne problemy. Komiksowe dialogi nie zawsze sprawdzają się w filmie, np. scena w sajgońskiej knajpie, która powinna być jedną z mocniejszych w filmie jest po prostu odklepana. Komediant trajkocze swoje kwestie starając się w jak najkrótszym czasie antenowym wyrecytować wszystko, co mu kazano – i wychodzi z tego kompletny teatr. Generalnie z ekranu bije dość często poczucie teatralności – mam nadzieję, że to zamysł reżysera, a nie wypadek przy pracy.

Snyder nie poszedł w stronę „filmozacji” komiksu, co chyba jest standardową praktyką przy ekranizacjach i sprowadza się do poskładania filmu od zera ze składowych elementów komiksu. Nie przełożył więc oryginału na język filmowy – raczej sfilmował przedstawione gotowe sceny nie angażując się za mocno w ich kinową interpretację – poza budowaniem klimatu.

Reżyser wprowadził jednak pewne istotne usprawnienie – epatowanie przemocą. Nie przypominam sobie, żeby komiks był aż tak brutalny – tu natomiast właśnie pojawiają się sceny, które walą nas filmowo w łeb – i to nie tylko w postaci przebijanych i łamanych penerów, którzy nieopatrznie weszli Watchmenom w drogę. Wiadoma scena gwałtu jest przedstawiona tak mocno, że aż ciężko się ją ogląda – niecodzienny to widok jak na film komiksowy. I druga rzecz z tym związana: moce bohaterów. Watchmeni jako tacy nie posiadają (z wyjątkiem Dobrego Doktora) nadludzkich mocy, natomiast w filmie całkiem sprawnie idzie im wkładanie głów w ściany i demolowanie budynków gołymi rękami. No ale w sumie wychodzi to fabule na dobre – jeśli ktoś łapie kule w powietrzu, powinien też umieć się zdrowo lutować.

Watches of Mars

I’ve seen your flag on the marble arch
Love is not a victory march
It’s a cold and it’s a broken Hallelujah

Narracja w komiksie jest, delikatnie mówiąc, nieliniowa. Przeniesienie jej na ekran to właściwie jedyny aspekt, w którym adaptacja jest filmowa. Retrospekcje są bardzo sensownie wplecione w akcję – jednak straciliśmy z oczywistych powodów nieco wątków. Wypadł oczywiście cały „Black Freighter”, podobnie jak komentarze kioskarza i policyjny motyw śledztwa.

Tempo filmu to osobny temat. Mamy tu znaną już z 300 technikę szybko/wolno – i to nie tylko w odniesieniu do pojedynczych ujęć, ale do całych scen. Minuty „nic nie dziania się” są przeplatane końskimi dawkami wątków, bijatyk i dialogów. To kolejna spuścizna po komiksie, w którym każdy odcinek mógł mieć swój odrębny styl i intensywność – tutaj niestety nie sprawdza się to aż tak dobrze. Odnoszę też wrażenie, że Snyder nie wszystkie swoje postacie traktuje jednakowo – lubuje się w długim trzymaniu na ekranie Rorschacha, natomiast sceny Komedianta i Manhattana pędzą na złamanie karku stając się czasem nieprzyjemnymi skrótowcami. Dość wkurzającym motywem jest chwilami łopatologiczne tłumaczenie widzowi przez postacie fabuły. Kurde, jeśli ktoś po 10 minutach nie wyszedł z tego filmu, to chyba jakoś sobie poradzi z nadążaniem za akcją.

Doomsday love

There was a time you let me know
What’s really going on below
But now you never show it to me, do you?

Klimacik lat ’80 dobrze trzyma nie tylko muza, ale i wałkowana w makingofach scenografia. Lokalizacje – oczywista – są pieczołowitymi kopiami obrazków z komiksu. Co prawda pieczołowitość w tworzeniu świata tej pięknej dekady idzie trochę w gwizdek, gdyż Snyder nie stosuje praktycznie zbliżeń, przez co wszystkie rekwizytorskie cudeńka giną trochę w tle. Nie uniknął też niestety pułapki „wszystkie retro samochody są piękne i czyste”, w którą od lat wpada kino, z Powrotem do przyszłości na czele. Nie przeszkadza to jednak w oddaniu krajobrazu światowej degrengolady za pięć dwunasta, w której tak dobrze czuje się Rorschach. Natomiast ideowo ciekawa jest sama koncepcja odtwarzania świata lat ’80, współczesnego twórcom komiksu przez filmowca 25 lat później. Ciekawe jak teraz na to patrzą autorzy Watchmenów… Zdania jednego z nich zapewne nigdy nie poznamy, ale drugi pewnie powie coś na DVD.

It all a fuckin’ joke

And remember when I moved in you
The holy dove was moving too
And every breath we drew was Hallelujah

Muza to nie tylko klimatyczne evergreeny. Sam score Tylera Batesa jest dość osobliwy i to z gatunku tych zauważalnych. Klasyczna muza symfoniczna sąsiaduje tu z akcyjkowym beatem i mocno „inspirowaną” Blade Runnerem elektroniką. Wymieszanie jednak tych styli niespecjalnie przeszkadza – i ładnie pasi do reszty miksu.

Film posiada jedną z najlepszych czołówek w dziejach kina, więc aż dziw bierze, że nie sprezentowano nam podobnej scenki na koniec. Cały czas miałem nadzieję, na jakąś kult symboliczną scenę pod „Desolation Row”, która niestety nie nastąpiła. A skoro o zakończeniu mowa – jak pewnie słyszeliście, jest nieco zmienione w stosunku do komiksu. Z jednej strony trzeba przyznać, że jest mniej udziwnione i bardziej spójne z całością historii. Z drugiej jednak czad ośmiornicy był tak wypasionym surrealistycznym udekorowaniem całej historii, że nieco go tu brakuje. Ośmiornica należy pełnoprawnie do historii Watchmenów i zastępowanie jej czymś innym to ciachanie komiksu!

Slo-mo joy

There’s a blaze of light
In every word
It doesn’t matter which you heard
The holy or the broken Hallelujah

Moja recka to stek narzekań – z oczywistego powodu. Oczekiwania co do filmu były niebotyczne, więc każde niedociągnięcie czy odstępstwo od oryginału boli. Najgorsze co mogę powiedzieć o Watchmenach, to że film oddziałuje na nas właściwie wyłącznie w warstwie zmysłowej. Po tej adaptacji spodziewałem się choćby podstawowego zestawu wzruszenia i wkurwienia – niestety nic z tego. Film jest dla widza niemal zupełnie płaski, przywodząc mocno na myśl 300. Niestety trailery miały większy ładunek emocjonalny niż sam produkt końcowy.

Nie zmienia to jednak faktu, że Watchmen dostało chyba najlepszą ekranizację, jaką mogliśmy sobie zażyczyć. Film interpretowalny pod milionem kątów, nowatorski wizualnie i genialnie budujący atmosferę alternatywnego świata, który dostarcza mega kinowych uniesień. Niestety w tym wyścigu do absolutnej wierności komiksowi coś umknęło – a może nigdy tego tam nie było?

I did my best, it wasn’t much
I couldn’t feel, so I tried to touch
I’ve told the truth, I didn’t come to fool you
And even though
It all went wrong
I’ll stand before the Lord of Song
With nothing on my tongue but Hallelujah!

Ocena (1-5):
Komiks: 5
Postacie: 4
US of A in the ’80s: 5
Fajność: 5

Cytat: I’m not locked in here with you. You’re locked in here with me.

Ciekawostka przyrodnicza: Ośmiornica, a konkretnie kalmar pojawia się na sam koniec na monitorze w bazie jako „S.Q.U.I.D”. Ciekawe, jak to się rozwija?

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

60 Komentarze(y) na Watchmen

  1. There must be some kind of way out of here
    Said the joker to the thief
    Theres too much confusion
    I cant get no relief
    Businessman they drink my wine
    Plow men dig my earth
    None will level on the line
    Nobody of it is worth
    Hey hey

  2. Obserwacja prosto z kina: kiedy Komediant butował Sally Jupiter połowa sali pękała ze śmiechu. Hm.

  3. To było kino w więzieniu?

  4. Ja trafiłem na ekipę rodem z Idiocracy – wybuchali śmiechem zawsze, kiedy na ekranie pojawiał się Manhattani zad, ewentualnie jego niebieski pindol.

  5. Moje trzy grosze:

    Wreszcie po ponad dwudziestu latach, które wypełniły próby rozruszania projektu zatytułowanego Watchmen doczekaliśmy się
    ekranizacji tego komiksu. Jednym z wielu powodów dla którego wszystkie sprawy się tak mocno przeciągały była dość problematyczna natura materiału źródłowego. Film w końcu powstał w reżyserii Zacka Snydera i spośród grupy, która konkurowała o stołek pierwszego po Bogu przy tym projekcie był to wybór co najmniej kontrowersyjny.

    Moore, ty komuchu!

    Polityka – słowo klucz. Nie byłoby Watchmenów bez polityki uprawianej przez Reagana czy Thatcher. Alan Moore jak każdy zblazowany anarcho-lewak tamtych czasów nie oparł się pokusie jeżdżenia po "faszystowskich" poczynaniach czołowego kowboja. I jedno mu trzeba przyznać – zrobił to ze stylem. Oczywiście psioczenie na konserwatywny charakter otoczającego go świata MUSIAŁO być utopione w nihiliźmie typu ne-noir, który w tamtym czasie z powodzeniem lansowała kinematografia. Tuż po sukcesie komiksu przymierzano się do adaptacji. Był to najlepszy okres. Amerykańska kinematografia przeżywała dynamiczny rozwój, a reżyserią w większości przypadków parali się kompetentni ludzie. Niestety ta prawidłowość uległa odwróceniu już w latach 90tych. Producenci mieli poważne wątpliwości co do umiejętnego obycia się z projektem Watchmen i wygenerowaniem kasowego sukcesu przez poszczególnych twórców. Tym bardziej, iż lansowana w komiksie rzeczywistość przestała istnieć. Konsekwentne postępowanie Ronalda Reagana nie tylko nie doprowadziło do nuklearnej konfrontacji ale przede wszystkim pozwoliło USA wyjść zwycięsko z zimnowojennej konfrontacji. Oczami wyobraźni widzę jak w 1989 podczas Jesieni Ludów, zrezygnowany Moore siedzi w swoim fotelu i smarkając w czerwono-gwiaździstą husteczkę opłakuje fakt, iż Berlińczycy skuwają swoje jażmo. Po ZSRR pozostało jedynie nieprzyjemne wspomnienie. Konkurencja zniknęła i dwubiegunowy świat zmienił się w jednobiegunowy. Zagrożenie jakim przez okres 40 lat była groźba atomowego holokaustu przestało istnieć. Pytanie brzmiało – jak tu sprzedać opowieść o świecie na krawędzi wypełnioną aluzjami politycznymi? Po zmianie rezydenta Białego Domu i wydarzeniach z 11 września szybko powrócono do retoryki faszystowskiej. Plucie na władzę wróciło do mody a Moore był w tym mistrzem. Efekt – po godziwym przyjęciu V jak Vendetta, praca nad Watchmenami ruszyła z kopyta. Po plotach o udziale Aforonskyego żyłem nadzieją że projekt idzie w dobrym kierunku. Byłem tego pewien gdy reżysera Requiem dla Snu wymieniono na Greengrassa. Ale kiedy ogłoszono, że ostatecznie to Snyder zasiądzie na stołku, a scenariusz bez większych modyfikacji zostanie oparty na oryginalnej historii, wiedziałem czego można się (nie) spodziewać.

    Snyderyzm

    Nie przepadałem za Zackiem Snyderem po 300. Film cuchnął zielonym ekranem, komputerową krwią, fatalną nadekspresyjną grą poszczególnych aktorów i ogólną popcornizacją tematyki. Jedyne za co byłem mu wdzięczny to fakt, iż nie zafundował mi całkowitej popeliny. Uchroniło go przed tym podejście do ekranizacji, które skupiało się na wypracowaniu mało wymagającego, lecz będącego w granicach tolerancji przeciętnego widza, stylu. Po jakże "wesołych" wieściach o przyczepieniu tego pana do projektu Watchmen postanowiłem nie skreślać go całkowicie tylko mieć nikłą nadzieję na małą ewolucję zdolności reżyserskich Snydera. Muszę przyznać, że pierwsze kilka minut filmu narobiło mi apetytu. Historia alternatywnej rzeczywistości jaką mamy zaprezentowaną we wstępie trzyma się kupy i jest nawet dobrym rozwinięciem tego co można było zobaczyć w Moore'owym komiksie. Niedosyt pojawia się jednak bardzo szybko, gdyż reżyser odchodzi powoli od zgrabnego wprowadzania nie tyle w świat, ale w mitologię postaci. Moore i Gibbons operując retrospekcjami i stylizując je na komiksy z wcześniejszych dekad potrafili nadać "uczciwe" znaczenie przeszłym dokonaniom wyklętych bohaterów. Jednak to było powyżej możliwości Snydera ponieważ tu rozpoczyna się zasadniczy problem jaki mam z filmem Watchmen – niechlujna narracja. Jak wiadomo opowieść o przeszłości poszczególnych "cudaków" ciągnie się przez wszystkie 12 zeszytów – jest uzupełniana i rozbudowywana. Snyder ze względu na ograniczony czas jest zmuszony improwizować i wiele istotnych rzeczy, które subtelnie zaserwowano nam w komiksie nie znajduje odwzorowania na celuloidzie. Wynika to z faktu, iż język filmu Snydera jest ubogi. Nie potrafi on ani wychwycić kluczowych elementów w warstwie tekstualnej ekranizowanego komiksu ani atrakcyjnie oddać wizualnego piękna całej opowieści. Snyder rezygnuje z operowania przejaskrawionymi kolorami i stawia na wygenerowanie stylu neo-noir. Brak charakterystycznego dualizmu który możemy znaleźć w komiksie jest zauważalny i zubaża całą opowieść. Początkowe, usilne starania aby przenieść widza do miasta rodem z Blade Runnera czy też Ucieczki z Nowego Jorku zasługują na pochwałę gdyby takiemu zabiegowi towarzyszył jakiś cel. Większość pobocznych motywów koncentrujących się na mieszkańcach miasta została usunięta. Świat przedstawiony oraz problematyka zbliżającej się zagłady leży gdzieś z boku, chociaż reżyser stara się o atmosferę. W tym miejscu Snyder popełnia jeden z największych grzechów jakie można popełnić. Już w 300 miał on tendencję do wyciągania z materiału źródłowego całkiem niezłych tekstów, które później stawały się obiektem niewybrednych żartów. Przygnębiająco patetyczne przemówienia Leonidasa łatwo popadają w autoparodię, podobnie jest z komentarzami Rorschach'a, który głosem Batmana próbuje stworzyć wrażenie… no właśnie, jakie dokładnie? Kiepski dobór interpretacyjny może zdrowo popsuć widzowi jego własną wizję.

    Snyder wyjątkowo niedbale prowadzi rozwój samonapędzającej się zagłady. Towarzyszymy super-bohaterom, których motywacja jest pełna niedomówień. Nawet zawiłe życie dr Manhattana jest uproszczone co jest już zbrodnią samą w sobie. Projekt zyskałby gdyby zrobić go w formie miniserialu. Snyder jednak się uparł na dłuuugo metrażowy film, który zupełnie nie uwzględnia faktu, iż kleci historię z 12 zeszytów. Każda część miała własną duszę i rytm – tego nie da się zastąpić nawet super przejściami pomiędzy poszczególnymi sekwencjami filmu (czego oczywiście w Watchmenach nie ma). Dostajemy podstawowe wiadomości na temat bohaterów bez rozbudowywania bardziej atrakcyjnych związków przyczynowo skutkowych. Chemia pomiędzy człowiekiem-ptakiem a panią w lateksie charakteryzuje się jedną wielką umownością. Tutaj znowu wracamy do charakterystycznego nieprzemyślenia konstrukcji narracyjnej. U Moore'a każde rozbicie fabularne i przenoszenie akcji w czasie i miejscu zawsze posiadało swoją wymowę i wpływało na pozytywny odbiór opowieści. W filmie tej wymowy jest absolutnie brak – więcej, Snyder rozbija oryginalny układ przez co zatraca się znaczenie prezentowanych wydarzeń.
    Przykład – scena zbliżenia między Owlem i Spectre przeplata się z perypetiami Rorschach'a w więzieniu a w komiksie przełomowe dla tego związku chwile są zaprezentowane bez żadnych zakłóceń (poświęcony jest temu cały 7 zeszyt). Interakcja wypracowanych postaci z motłochem sprowadza się głównie do użycia siły. Nie jestem pewien czy nadmiar krwi i łamanych kości ma jakiś wpływ na atrakcyjność naparzanek. Wiem jedno – dział choreografii się nie popisał (wyłączając pierwszy pojedynek w tym filmie). Wyjątkowo nudne kopaniny w wykonaniu super duetu sprawiły, że szybko straciłem zainteresowanie przewidywalnym wynikiem (nawet dla laika) starć.

    A skoro już mowa o zakochanych. Ich cielesne igraszki w filmie składają się na jedną z bardziej nieerotycznych scen w historii kinematografii. Tym bardziej, iż w tle Snyder postanowił nam zaserwować utwór muzyczny, który w żaden sposób nie generuje nawet namiastki pobudzonych zmysłów. Nie mogłem dojść do motywów jakie kierowały Snyderem przy oprawie muzycznej poszczególnych scen. A pewnie – fajnie jest znowu posłuchać 99 luftballons ale ten utwór, który był wynikiem głosu sprzeciwu nie służy do ilustracji żadnej politycznej czy też nawet apolitycznej w swojej wymowie sceny. Podobnie jest z potężną muzyką Philip'a Glass'a z Koyaaanisqatsi. Próba oddania za jej pomocą niemal boskich mocy dr Manhattana trąci troszeczkę tandetą. Jest jednak jeden pozytyw – słysząc ten fragment można dojść do wniosku, że film dokumentalny Godfreya Reggio jest dziesięć razy lepszy jeżeli chodzi o wygenerowanie atmosfery rozchwianego świata niż Watchmen zrobiony za ciężkie miliony. Wydaje mi się że jest to umyślny zabieg reżysera, który kompletnie nie czuje klimatu lat 80'. Trochę to dziwne bo w końcu Snyder wchodził w okres dorsłości w szczytowym okresie nuklearnej paranoji. Ale o ile znam wszystkie apokaliptyczne pozycje z tego okresu to nie mogę mu darować, że oprócz bezpłodnych nawiązań nie jest on w stanie wypracować czegoś przynajmniej w połowie tak dobrego jak typowy doomsday film tamtych czasów.

    Film mnie zawiódł i nie jest tym czego oczekiwałem. Snyder postawił sobie poprzeczkę za wysoko i poniósł porażkę w konfrontacji z najbardziej ambitnym komiksem w historii. Moim zdaniem każdy z kandydatów, który go poprzedzał uczyniłby z tego filmu coś wyjątkowego, a tak potwierdziły się moje obawy, iż reżyser 300 powinien trzymać się filmów o ZOMBIE.

  6. 7 osób wyszło z sali w przeciągu 30 minut, reszta siedziała całkiem cicho… pierwsze sekundy Desolation Row i błyskawicznie wiara pędziła do drzwi.

  7. Zapewniam iż film jest zrozumiały również dla kompletnych newbie w temacie Watchmenów, takich jak ja. Powiem więcej, to kawał porządnego kina. 🙂

  8. JJA> No właśnie nie i nawet szczególnie karkowo nie było. Nie wiem, może to nerwowe, mełodzież sobie przyszła na film o superbohaterach a tu takie kwiatki :/

  9. Mój komentarz odnosnie filmu, będzie parafrazą z jednego z tekstów znanego barda, poety i filozofa Kevina Smitha:

    Fuck Zack Snyder. Fuck him in his ass!

  10. Szczerze powiedziawszy to ja należę do tych ludzi którzy śmiali się z penisa doktora i zrobiłem to mimo iż wcześniej czytałem komiks i film brałem poważnie.;D
    Film w pyte tylko bardzo ubolewam nad skróconym do minimum wątkiem badania i historii Rorschacha w więzieniu.

  11. Z ciekawości poszedłem, i całkiem mi się to fajnie oglądało, tylko muzyka jakoś często mi nie pasowała do akcji. Zawieść się nie zawiodłem, bom komiksu nie czytał i się nie nastawiałem na coś wyjątkowego. Może jak już kiedyś tych łoczmenów przeczytam to zobaczę w czym film nawala, jak na razie nie mam zastrzeżeń.

    A taki growlujący Rorschach podobał mi się.

  12. MOŻLIWE SPOILERY:

    mnie film podobał mi się. a zmienione zakończenie uważam za rzecz świetną, bo w kinie ośmiornica by się nie sprawdziła – za dużo dodatkowych wątków by trzeba dołożyć.

    nie zgodzę się do końca z aktorami, bo wg mnie Komediant był dobry, tak samo Nocny Puchacz. za to Sally Jupiter wydała mi się beznadziejna.

    co do przemocy, to mi się akurat nie podobała. bójki dość sztucznie wyszły (co np. w '300' mi nie przeszkadzało), więc i tłuczenie Sally podczas gwałtu trochę trąciło myszką, ale już wszystkie sceny ze sztuczną krwią były po prostu kiepskie. wkurzyło mnie, że w historii Rorschacha zabójcę po prostu potraktował tasakiem, gdy w komiksie rozwiązanie było o wiele subtelniejsze: dał ofierze tasak, podpalił dom i zostawił wybór – tnij rękę albo płoń żywcem.

    takiej samej subtelności zabrakło przy wzmiance o Reaganie. w komiksie na prezydenta miał startować Robert Redford (też RR), co w sferze domysłu zostawiało, że chodzi o Reagana.

    ale to marudzenie trochę na siłę, ogólnie było dobrze, a momentami wręcz świetnie.

  13. garrett – gdzie ty chodzisz do kina, ze tak ludzie wychodza w srodku filmu; ja tego jeszcze nigdy nie widzialem? Czy tylko tak mowisz, zeby pokazac jaka ta polska publiczbnosc chujowa?

  14. Film wcale przyzwoity.

    Jedno mje tylko zastanawia – ta cała heca z tym, żeby się nie zgadzać na umieszczanie nazwiska w liście płac to juz chyba Moore'owi w nawyk wejszła.

    Poza tym to zajebisty pomysł na kontestacje zgniłego hollyłudu – zgarnąć kasę za prawa autorskie, a potem zbojkotować.

  15. jak kapelusz opadał obok plamy z krwi Rorkiego to i tak pomyslalem o Indim bo Indy by sie jeszcze po kapelusz wrocil a Rorschach nie.
    Komiks genialny, sam film to kalka, i to mocno okrojona ale uczta i tak mila. Nie ma co psioczyc, bo jakie to w ogole ma znaczenie?

  16. r_adm –> cinema city kinepolis, klasyk multipleks gdzie mozna sie tylko zastanawiac ile wiary na sali przed filmem wie na co przyszło

  17. Garret -> sugerujesz, że dystrybutorzy źle dobierają tłumaczenia tytułów filmów i widz bywa zdezorientowany? 😉

    Jestem wyznawcą komiksu i filmik podobał mi się mocno. Kilka scenek widziałbym inaczej, kilka fajnych w ogóle zaginęło, ale to nie zmienia pozytywnego przyjęcia ekranizacji trudnego jak cholera tematu. Smaczków było mnóstwo, ale jestem ciekaw czy widzowie nie znający oryginału nie gubili się w retrospekcjach, bo galop był niezły i wchodziły niemal jedna na drugą. Trzeba przypomnieć, że historię tworzyło nie tylko 12 zeszytów, ale i załączane do nich klimatyczne i obszerne wstawki z tekstem. Trudno wszystko pokazać.

    Zmienione zakończenie nie do końca do mnie przemówiło. Macki pozostawiłyby mniej znaków zapytania, wbrew pozorom byłyby bardziej wiarygodne niż "piard" Manhattana.

    Zachowanie widzów w toruńskim CC było wzorowe. Żadnych śmichów-chichów, telefonów i rzucania popcornem. Z seansu wyszła tylko jedna parka (po scenie odcięcia rąk w więzieniu), nikt nie zwyrał się przed napisami końcowymi.

    Podloopom -> Moore nie bierze kasy za prawa autorskie.

  18. Obawiam się, że to nawet już nie buractwo polskich dystrybutorów, ale globalne promowanie Watchmenów jako typowego filmu o superbohaterach. Jestem pewien, że wyjścia z kin są w związku z tym na całym świecie.

    Co nie zmienia faktu, że zawsze śmiać mi się chce z nieszczęśników którzy poszli do kina na betona i trafiają np. na to albo na Sweeney Todda.

  19. Co jakoś szczególnie nie zmienia mojego oglądu rzeczywistości w tej materii.

  20. Jestem w pełni usatysfakcjonowany. Film daje kopa w tyłek że aż miło. Z głupich rzeczy wymieniłbym odcinanie rąk zupełnie nieuzasadnione, mogli wejść bokiem. Dwa, kot Ozzyego pojawił się znikąd dla osób niezaznajomionych z komiksem. Za to piękne nawiązanie do 11 września w ostatnich scenach gdy zgliszcza odbudowuje Veidt. W ogóle, taka masa smaczków i nawiązań jakich nie miały w zeszłym roku wszystkie filmy razem wzięte.

    rybb – poza ostatnim razem, Rorszak zawsze się po kapelonik fatyguje:)

  21. Tylko dwa razy widziałem ludków wychodzących z kina. Na "Avalon" i "Solaris" ale to było w prowincjonalnym jednosalowym kinie 😛

  22. Wszystko bardzo pięknie, recka dobra jest, ale zastanawiają mnie dwie rzeczy:
    1. Dlaczego mi na dobrą sprawę NIGDY nie zdarzyło się widzieć, żeby ktoś wychodził z sali w środku seansu.
    2. Czy Pan w ogóle, Panie Comandorze, wie o czym jest piosenka, której tekst sprytnie wplótł Pan w swój tekst? Tzn. gdzie widzi Pan tematyczną zbieżność z omawianym filmem?

  23. O co Ci kurde chodzi z tymi retro-carami w Back to the Future? Tam całe lata 50te były megawystylizowane, z parodystycznym przymrużeniem oka i idealnie czyste samochody były elementem stylistyki, całościowo nakierowanej na to, żeby te czasy pokazać jako właśnie takie idealne i słodkie. So WTF, man?

  24. > Longinus – sorry, ale naciągane 🙂 Nie widzę powodu dla którego w BTTF wszystkie samochody miały wyglądać jak prosto zjechane z taśmy.

  25. Toć nawet w zasyfionej Hawanie bryki z lat 50. błyszczą w kubańskim słońcu 😉 Zresztą w BTTF jeden ford został dwukrotnie obsypany gnojem 😀

  26. Torturr – a rzeczywiscie

  27. Może Ci ludzie wychodzą siusu, a wy aferę robicie?

  28. Właśnie zagrałem w demko giery i też mam ochotę zrobić na nią siusiu. Trzeba być obłąkanym żeby do WM taką grę dopasować (dla niezorientowanych: Rorschach i Sowa idą w bok i walą po ryjach).

  29. Giera to nie jakaś ważąca kilkadziesiąt mb, mini napierdalanka z xboxa live, i pewnie ps3 store czy coś podobnego ?

  30. Chyba nie. Demko ma 1,3 gb i ma chyba jeden level w więzieniu. Zdzierżyłem jakieś 3 minuty.

  31. Rorshach w wersji MUGENowej już jest.

  32. Choć film mi się nie podobał to oddaje Snyderowi hołd za nakręcenie obrazu, który wzbudza tak wielkie i krańcowo różne emocje. To jest film, o którym będzie się dyskutowało latami!

  33. K**** a na Malcie graja jeszcze t3. Bede musial uzrboic sie w cierpliwosc. Co do recki… Stary zrobiles niesamowita robote respekt. Swietna!

  34. Film nie zachwyca głównie ze względu na zbyt mocno obkrojoną i gnającą do przodu fabułę + dodatkowe czkawki wywołane tempem narracji i sztucznością niektórych scen. Co do zakończenia, to w sumie dobrze, że Zack podmienił Ośmiornicę – tak to film musiałby trwać jeszcze dłużej. Choć z drugiej strony zabawne jest, że jednoczące się narody mają jakieś nadzieje na pokonanie doktorka.
    Soundtrack składa się z samych fpyte kawałków, które niestety średnio pasują do scenek. A scenka porno na pokładzie Archiego jest ni z dupy ni z oka. Nie wiem po co wdawać się w takie szczegóły i jeszce tak lipnie to pokazać.
    Nie rozumiem też niekonsekwencji twórców – połowa scen wygląda jak ożywione kadry z komiksu, a czasami (jak w wypadku szlachtowania kolesia tasakiem) zmieniają coś bez głębszego sensu. Hmm…

  35. Film konsekwentnie rozlicza się z dominującą prezentacją superbohaterów jako kolesi o kwadratowej szczęce i żelaznych zasadach moralnych. Stąd szlachtowanie tasakiem, łamanie kości, przeklinanie na potęgę i ostre sceny erotyczne. Nie tylko treścią, ale i formą, film mówi "nie" typowemu, amerykańskiemu mitowi superbohatera. To jest zdecydowanie największy hołd, jaki ta produkcja kinowa składa obrazkowemu pierwowzorowi.

    Sęk w tym, że to przesłanie ginie niestety przytłoczone pędzącym, jak szalone, wydarzeniom. Film da się obejrzeć bez czytania komiksu, ale żeby docenić przekaz, trzeba sięgnąć po pierwowzór, chociażby w formie motion comic (wg mnie bomba).

  36. Ale trivia, aż wstyd, że sam ja nie zauważył. Idąc za blogiem W. Orlińskiego ([url]http://wo.blox.pl/html[/url]) ujrzałem, iż w pierwszym ujęciu napisów Nite Owl ratuje…starych Bruce'a Wayne'a 🙂
    Do wglądu tu:
    [url]http://www.trailersland.com/index.php?option=com_content&task=view&id=1963&Itemid=80[/url]

  37. A "Powodzenia Panie Gorsky" Armstronga na księżycu 🙂

  38. A to akurat było łatwo do wyhaczenia 🙂

  39. Co ciekawe zdjęcie zapodane ze sceny "batmanowej" [url]http://mrw.blox.pl/resource/watchbatman.jpg[/url] różni się delikatnie od ujęcia wykorzystanego w filmie.

  40. Film świetny, podpisuje się pod wszystkimi Ahami i Ohami, nie rozumiem marudzenia, pozostaje czekać na pełną wersje DVD. Co do recki to zdaje się, że zauważyłem błąd merytoryczny, to nie było "Lądowanie w Andach" czytane w 5-10-15, tylko "Lądowanie w Andach" czytane w DROPSie, a to wbrew pozorom nie to samo 😉

  41. Początkowo też wpisałem Dropsa, ale potem zmieniłem na 5-10-15. Prosimy o decydujący głos w tej ważnej kwestii!

  42. Na forum DROPSA [url]http://ujeb.pl/drops/[/url] potwierdzają, że to był drops właśnie, nie wiem jak piszą na forum 5-10-15 🙂

  43. Po drugim widzeniu. Tym razem bodycount na sali wyniósł 3 dezerterów. Z ciekawostek:
    – wzorem Orlińskiego wypatrzyłem na telewizorach Ozymandiasa polski kanał z "Prezydent USA na żywo" i "Dr Manhattan zabija miliony".
    – Ozzy ogląda też Rambo II – niezłą miał kablówkę, bo film był nakręcony w tym samym roku.
    – na dysku w kompie Ozymandiasa oprócz ważnych plików firmowych jest też folder "Boys".

    Po ponownym obejrzeniu zgadzam się ze swoją recką w 100%.

  44. WO się pomylił w jednym wyłapaniu, tam nie ma Jasona tylko jest Lord Humungus, więc nie "Piątek 13-tego" tylko "Mad Max 2".

  45. Jeszcze raz muszę iść, widzę.

  46. Ciekawy list od scenarzysty Davida Haytera, który martwi się, że nie wszystkim film się podoba:
    http://www.aintitcool.com/node/40409

    Dodam, że Hayter znany jest głównie jako… głos Solid Snake'a z gierek MGS 🙂 Ale też napisał np. dwa X-Meny (filmy).

  47. Właśnie z kina wróciłem, komiksu nie czytałem, wskazanych w rece (czy reckce) dziur nie popieram i dwa smaczko-SPOILERY dorzucam (chociaż ilośc wpisów sugeruje, że wszyscy widzieli)
    1. scenę spotkania córuśheroiny z puchaczem w restauracji wprowadza "99 Luftbalons" Neny, znaczy megahicior, który sprawiał, że jugend w latach osiemdziesiątych w Fatherlandzie miało gacie mokre i poza tym mówi o nadchodzącej wojnie. Piosenka ma też wersję anglielską z tekstami typu "This is what we've been waitng for! This is it Folks! This is war!"
    2. W kablówce na zimowe wieczory podają również ekranizację seansu nienawiści z "1984"

  48. Ten 1984 to chyba jest reklama Apple'a.

  49. Akurat najlepsze wykonanie 99 Luftbalons mozna znalezc na soundtracku z Euro Trip 🙂

  50. Teraz ja będę musiał zobaczyć film by zobaczyć czy to reklama czy film. A o tych balonach piszę, bo to taki fajny retromotyw.

    Ale, że mnie aż 2 redaktory odpiszą to się niespodziewałek. 🙂

  51. Ta reklama podoba mi się bardziej, niż większość filmów, które powstały w ciągu ostatnich 15 lat. I na pewno bardziej, niż jakikolwiek film Ridleya Scotta z tych samych czasów :] Ciekawe, że z końcem lat 80tych skończyły się tego typu smakowite kąski, które mają klimat.

  52. Widać wsteczne światło? No, bo się wycofuję: to nie film był, tylko reklama. 😉
    I jeszcze tak na marginesie ciekawe dlaczego curuśheroina tak gwałtownie protestowała gdy Manhattan dwoił się i troił bawiąc w doktora. Czyżby wcześniej bardzie się angażował i… zresztą nieważne. 🙂

  53. Dość dosłownie potraktowano rzut młotem…

  54. Z innej beczki. Strasznie rozśmieszyła mnie zmiana jakiej Snyder dokonał z postacią Nocnego Ruchacza.
    Ta niby-przyjaźń z Rorschachiem i to Skywalkerowskie "Nooooooooooooooooo!", to grube przegięcie.
    Z drugiej jednak strony postać ewidentnie stała się parodią Batmana: zmieniony zbliżony kombinezon, spadek po ojcu, "latanie"

    Poza tym, brakiem ośmiornicy i dłużyznami, film podobał mi się.

  55. Wydaje mi się, że z całej ekipy właśnie NO z R tworzyli w miarę stały duet, więc tu raczej nie było przeginy.

  56. Tzn. bardziej miałem na myśli różnice przy śmierci R, bo wiadomator, że współpracowali przy śledztwie i wcześniej się trzymali razem.

    W komiksie NO godzi się na kłamstwo w sprawie Oziego i spokojnie idzie wymieniać bakterie z panną Juspeczyk, zaś w filmie… no właśnie. Tu budzi się w nim znacznie więcej empatii dla Waltera Kovacsa.

  57. Jak porządny nerd doczekałem się obejrzenia Director's Cuta na legalu (BTW, BD jest region free, można spokojnie zamawiać). Szkoda, że dodatkowe prawie 0,5h poszło na krótkie dodatki tu i tam, praktycznie bez śladu nowych wątków (np. kioskarza albo policjantów), ale film nadal zajebisty. Oglądając kolejny raz nie pojmuję tylko, jak mogłem nie zauważyć jego antymasonizmu 🙂

Dodaj komentarz