Black Lamp

Stare numery Bajtków, Top Secretów czy Secret Servisów okraszone były często wypasionymi opowiadaniami fantasy, które piórem rececnzenta wprowadzały czytelnika w świat gry. Dzisiejszego bohatera ATARI Finest przypomnimy zatem kilkoma zdaniami legendy.

Dawno, dawno temu za siedmioma górami żył sobie prosty błazen Jolly Jack. Bezbarwne dworskie życie niczym piasek przemykało mu między palcami, kiedy to nagle – jak każdy wypadek – dopadła go miłość do pięknej księżniczki Grizeldy. Król Maxim, patrząc na zabawnego pokurcza nie kwapił się oddać mu ręki pierworodnej, ale co by nie wyjść przed poddanymi na świnię wyznaczył mu zadanie – pozornie niemożliwe. Jolly Jack miał odzyskać legendarną Czarną Lampę, pokonać równie czarnego smoka a przy tym wykazać się niezwykłym męstwem oraz odwagą. No to jazda błaźnie, skoro księżniczkę ciupciać się chciało.

Black Lamp powstał w londyńskim oddziale Atari Corporation pod koniec 1989 roku. To jeden z nielicznych przypadków kiedy wydana oryginalnie na Atari ST (1988) czy Amigę gierka ukazała się później na 8-bitowym bracie. Dziwiło również wydanie gry wyłącznie na kasecie.

Zadaniem Jacka było odnalezienie 9 (a nie jednej, jak ściemniał Król) lamp, z których ta ostatnia była właściwego koloru i strzeżona przez wiadomego smoka. Co ciekawe, po zebraniu wszystkich lamp gra startowała od nowa powiększając liczbę czarnych lamp w puli 9 o 1. Czyli zamiast zsuwać gacie i gnać do księżniczki, biedny Jack musiał zebrać 2 czarne lampy i zabić 2 czarne smoki, potem 3 i tak dalej. W sumie król wiedział co robi.

Gra była klasyczną platformówką z bardzo staranną i kolorową grafiką. Do tego dynamiczna animacja i duża ilość przeciwników czyniły z niej trudną i szybką rozrywkę. Na Black Lamp składało się kilka poziomów: zamek, mury obronne, wioska, knieje i lochy. W roli przeszkadzajek mieliśmy rycerzy, wiedźmy i wszelakie potworki – każdego z nich mogliśmy sprzątnąć celnym fireballem. Oprócz nich zabawę utrudniało – a w zasadzie wkurzało – ograniczenie to posiadania w danej chwili tylko jednej lampy. Odnalezioną trzeba było odnieść do specjalnej szafki i pędzić szukać następnej. Po komnatach oprócz lamp rozrzucone były bronie, które zbierane dawały nam chwilową nieśmiertelność, odporność na upadki czy wzmacniały strzały.

Zabawę oprócz fajnej grafiki umilała skoczna muzyczka autorstwa Ivana Mackintosha – wariacja na temat klasyka Greensleeves. Jeszcze bardziej grę umilało wklepanie kodu FOREST i radowanie się nieśmiertelnością. Kurcze Draconus to nie był, ale gierka dawała radę.

Pan gra muzyczkę z gry!

Komenty FB

komentarzy

Komercha

1 Komentarz na Black Lamp

  1. Głupi ten błazen, winien zrobić odwrotnie! Wpierw gnać do księżniczki i tam zsuwać gacie! A tak to tylko mógł się wywalić i świecić golą dupą, a nie lampą! 😉

Dodaj komentarz