Borderland

Tytuł: Borderland
Produkcja: USA, 2007
Gatunek: Thriller
Dyrekcja: Zev Berman
Za udział wzięli: Gringos, kultyści oraz pewien gruby Hobbit
O co chodzi: Meksykańskie VooDoo shit

My head is on fire

Jakie to jest: Do znudzenia powracamy ku zeszłorocznemu HorrorFest. Pozostały nam trzy filmy, zatem przed nadchodzącą jesienną edycją spokojnie z recenzjami się wyrobimy. Z omawianego tym razem Borderland jest taki horror jak z przysłowiowej koziej dupy trąba. Wpisywanie go w nurt horrorów świadczy tylko o słabości amerykańskiego horroru zdominowanego przez tanie gorno czy kolejne sequele lub remake’i.

Pomimo tego Borderland to całkiem przyzwoity thriller, ocierający się sporadycznie i celowo o gore. Ciężko zresztą inaczej opowiedzieć historię seryjnego mordercy i przy okazji Voo Doo kultysty Serafina Hernandeza Garcii. Ów przyjemniak w latach ’80 w przygranicznym meksykańskim miasteczku Matamoros zamordował ku chwale swoich mrocznych bożków co najmniej 12 osób. Przeszukująca rancho policja odnalazła w masowym grobie porąbane ciała mężczyzn – zwłoki pozbawiono mózgów, genitaliów, rdzeni kręgowych a niektórym odrąbano maczetami kończyny. Wśród ofiar znaleziono również ciało zaginionego wcześniej młodego Amerykanina Marka Kilroya. Pojmany Garcia był autentycznie zaskoczony aresztowaniem, gdyż jak wierzył rytualne mordowanie mężczyzn miało mu zapewnić niewidzialność i nietykalność – niemiłe rozczarowanie… Tyle faktów, na których film rzekomo się opiera. W sumie to kłamstwo, gdyż pomimo początkowego napisu „based on true events” góra 10% fabuły opiera się na opisanych wydarzeniach.

Lubi gości w maskach

Film otwiera mroczna scena przeszukania przez meksykańską policję rezydencji lokalnego handlarza narkotyków, niejakiego Santilliana. To jedna z mocniejszych scen filmu, więc gdy przez nią przebrniemy później będzie już z górki. W dalszych okolicznościach przyrody poznajemy trzech głównych bohaterów Bordeland: napalonego i świrniętego japiszona Henry’ego, porządnego Eda oraz wciąż dziewicę-Phila, którego dziewiczy stan stawia tak pomiędzy tymi pierwszymi – chciałby, ale się waha. Owa trójka, zanim wyruszy na studia, postanawia zaspokoić swoje chucie i żądze za pobliską meksykańską granicą. Meksyk prawda? „All right, pussy, pussy, pussy! Come on in pussy lovers! Here at the Titty Twister we’re slashing pussy in half! Give us an offer on our vast selection of pussy, this is a pussy blow out! All right, we got white pussy, black pussy, Spanish pussy, yellow pussy, we got hot pussy, cold pussy, we got wet pussy, we got smelly pussy, we got hairy pussy, bloody pussy, we got snappin’ pussy, we got silk pussy, velvet pussy, Naugahyde pussy, we even got horse pussy, dog pussy, chicken pussy! Come on, you want pussy, come on in, pussy lovers! If we don’t got it, you don’t want it! Come on in, pussy lovers” .

Wszystko układa się dobrze do momentu kiedy to jeden Amerykanów zostaje porwany, a pozostali bohaterowie wpadają, kolokwialnie pisząc, w duże tarapaty. Będą kultyści z maczetami, fajne latynoskie laski, glina mściciel i obojętne, położone na zadupiu miasteczko. W sumie to można odnieść wrażenie, że z filmu płynie kilka prawd uniwersalnych o południowym sąsiedzie Stanów Zjednoczonych: kobiety są piękne, zwykle samotne i uwielbiają Gringo albo wytatuowanych, maniakalnych morderców. Poza laskami, amerykańskimi Gringo interesują się już tylko psychopaci – „normalni” tubylcy mają w nosie, gdy ktoś pod ich oknami kawałkuje maczetą turystę lub strzela z przyłożenia do niego na ulicy. Podobnie policja udaje, że nie ma problemu. A to wszystko w miasteczku rzut beretem od granicy z USA, gdzie amerykańskie dzieciaki przyjeżdżają na parę dni pochlać i pociupciać.

Zawody w czołganiu
nie znają zasad fair play

Fabularnie nie jest może oryginalnie – choć mimo podobieństw to na szczęście nie Hostel. Sceny przemocy bywają sadystyczne i okrutne, ale jak pisałem wcześniej są logicznym elementem scenariusza, a nie bezmyślnym epatowaniem na ekranie brutalnością. Liczne uproszczenia czy logiczne bzdurki nie przeszkadzają w oglądaniu i co nawet zaskakuje, Bordeland w ogólnej ocenie wypada całkiem fajnie. To zasługa przede wszystkim bohaterów, którzy mimo stereotypowych charakterów wypadają przekonywająco i budzą sympatię. Także ci źli trzymają właściwy fason, zamieniając meksykańskich rednecków w przerażające bezmyślnością i lojalnością potwory. Główny kultysta Santillian emanuje taką magnetyczną siłą, że można nawet uwierzyć, że gdzieś w Meksyku trafiają się bestie, które prości tubylcy traktują niczym bogów. Z filmu też płynie lekcja, jak łatwo łączyć zabobonną religię z dawnymi rytuałami czy meksykańskim Voo Doo – to akurat nic nowego. Pisząc o postaciach trzeba koniecznie wspomnieć o Seanie Astinie, który robi co może, aby zerwać z wizerunkiem grubego i poczciwego Hobbita. Tutaj trafiła mu się rola amerykańskiego psychopaty na usługach Santilliana. Zagrał ją świetnie i bez zbędnego szarżowania.

Niezłe postacie idą w parze z akcją, która może i bywa niemrawa, ale za to trzyma napięcie i potrafi zaskoczyć. Kibicując jednej ze stron zapomina się szybko o dziurawym scenariuszu czy innych niedoróbkach. Podobała mi się jeszcze praca kamery, która jak trzeba pokazywała akcję z ręki lub fajnie bujała po grzybkac,h a ciepłe i stonowane zdjęcia pasowały do kultu śmierci, erotyki i prostej, ludowej religijności. Trzeba też przyznać, że jak na prosty thriller reżyser Zev Berman dość autentycznie oddał meksykańską beznadzieję życia w zapomnianym przez Boga miejscu, kiedy kilka mil dalej tylko pilnie strzeżona granica dzieli od wymarzonych Stanów.

Na tle recenzowanych przeze mnie ostatnio Horrorfestowych Lake Dead i Tooth and Nail, Bordeland wypada znakomicie. W przypadku tych lepszych festiwalowych produkcji jak The Deaths of Ian Stone czy Mulberry Street prawie równorzędnie, jednak wciąż ze wskazaniem na ten ostatni tytuł.


Ocena(1-5):

Klimat:
4
Meksykańskie Voo Doo: 3
Akcja: 4
Meksykańscy kultyści: 4
Meksykańskie pussy: 4
Fajność: 4

Cytat: Pójdę do piekła.

Ciekawostka przyrodnicza:
Mimo odnalezienia na rancho Garcii 12 ciał tak naprawdę w okolicy zaginęło 60 osób. Świadkowie podają, że niektóre ofiary kultyści obdzierali żywcem ze skóry i gotowali na Voo Doo zupę – tłumaczyć to może brak zwłok. Dopiszmy jeszcze, że odcięte kończyny, genitalia, języki a także mózgi ofiar wrzucano do rytualnego kotła zwanego Nganga. Mieszało to się ze skorpionami, zwierzęcą krwią, resztkami zwierząt i pająkami. Pojmany Serafin Hernandez Garcia w całym procederze nie widział nic złego, odpowiadając na pytania policji: „It’s our religion. Our Voo Doo”.

Written by: garret

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

Dodaj komentarz