El Orfanato/Sierociniec

Tytuł: El Orfanato/Sierociniec
Produkcja: Hiszpania, 2007
Gatunek: Horror/Dramat
Dyrekcja: Juan Antonio Bayon
Za udział wzięli: Smutna Belen Rueda, Fernardo Cayo, Roger Princep i przerażająca Geraldine Chaplin
O co chodzi: Un cuento de amor. Una historia de terror

Portret pani

Jakie to jest: Sierociniec, film hiszpańskiego debiutanta Juana Antonio Bayona to gatunkowo niewątpliwie horror. Taką etykietę nadał mu również sam opiekun młodego reżysera, a przy okazji producent filmu – Guillermo Del Toro. Jednakże w trakcie napisów końcowych zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę Sierociniec to przede wszystkim, rozgrywający się na kilku płaszczyznach najzwyklejszy dramat. Poruszający film o pustce w sercu, którą nijak zapełnić i tych najsilniejszych, znanych tylko matkom uczuciach.

Straszenie w Sierocińcu to ta najbardziej powierzchowna warstwa filmu, którą z racji marketingu wysunięto na plan pierwszy. I gdyby tylko na niej się skupić, film okazał by się wtórny i mało oryginalny. Bayon jako debiutant bez żenady posługuje się do znudzenia wysłużonymi i zapożyczonymi motywami: wielka stara chata z mroczną przeszłością; skrzypiąca, najczęściej wieczorami, zardzewiała karuzela; tupot widmowych, małych stópek na strychu; jęczące podłogi, a do tego wszystkiego obowiązkowy deszcz. Nastrój uzupełniają straszaki typu „a kuku!”, tutaj rzadkie ale podane z taką epą i biglem, że skonać można ze strachu. Mimo obracania ogranymi schematami, mimo nachalnych skojarzeń z kilkoma znanymi klasykami gatunku, jest to jeden z tych nielicznych horrorów, który oprócz tego, że straszą, potrafią również prawdziwie wzruszyć, wstrząsnąć i nie pozostawić obojętnym. Co więcej, z czasem fabuła przestaje straszyć a zaczyna niepokoić. To uczucie bardziej rozbijające spokój widza niż najlepsze „a kuku!” czy „bum”. Coś zaczyna być nie w porządku. Coś na ekranie nie pasuje. Niby nic nowego, ale skąd te legiony mrówek wędrujące po kręgosłupie?

Portret medium

Akcja El Orfanato ma miejsce w dawnym, tytułowym sierocińcu, w którego gościnne progi wprowadza się para wraz z małym chłopcem. Ona, Laura jest wychowanicą tegoż sierocińca i pamiętając własne dzieciństwo chce pomóc innym dzieciom organizując na jego terenie obóz dla niepełnosprawnych maluchów. Ich synek Simon to chłopiec również po przejściach. Jest nosicielem wirusa HIV, regularnie bierze leki utrzymującego go przy zdrowiu. W dodatku, mieszkając z rodzicami daleko od innych dzieciaków często ucieka w świat fantazji i wyimaginowanych przyjaciół. Niby jest dobrze, ale kruchą, rodziną idyllę zakłócą szybko niespodziewane zdarzenia. Zacznie się od ciemnej jaskini… a potem wizyty… dopiero wtedy z kątów sierocińca zaczną wypełzać na jaw jego mroczne sekrety, które niczym puzzle zaczną układać się w mroczną układankę.

Juan Antonio Bayon nieprzypadkowo jest najzdolniejszym uczniem del Toro. W Sierocińcu, podobnie jak w Labiryncie Fauna światy realne i nie-realne ściśle się przenikają. Tylko to, co w Labiryncie było tylko fantazją dziecka, u Bayona wydaje się być prawdziwe i groźne – przynajmniej do momentu, kiedy sami zaczynamy się zastanawiać co jest prawdziwe, a co jest urojeniem Laury. Można się nawet pokusić, by na logikę wykluczyć z fabuły wszystkie nadnaturalne zdarzenia. A wtedy, jak pisałem, pozostanie dramat o kobiecie, o wyrzutach sumienia, które mogą być tak silne, by doprowadzić na sam skraj normalności. Nie sposób wejść wtedy do głowy Laury, pozostaje tylko ona i jej świat.

Siła i wiarygodność filmu tkwi przede wszystkim w postaciach, które zagrane zostały wyśmienicie. Fantastycznie w rolę Laury wcieliła się Belen Rueda. Jej walka o dziecko, pozornie bezsensowna, staje się desperacko autentyczna. Towarzyszymy jej do końca filmu będąc świadkami siły macierzyńskiej miłości, wiary i nadziei. Słowa może i na wyrost, może i mocno górnolotne – zwłaszcza w czasach, gdy co jakiś czas jesteśmy biernymi odbiorcami newsów o katowanych niemowlakach, molestowanych czy nawet gwałconych przez ojców córkach lub wystawianych dla żartu na aukcjach noworodkach. To i tak zresztą pewnie wierzchołek góry lodowej, niewielka część tego całego syfu, jaki jest na świecie.

Sierociniec, mimo że to horror, daje widzowi dużo siły i otuchy. Wiary w uczucie, wiary w miłość – jakkolwiek by to banalnie nie brzmiało. Wynagradza i nas, i Laurę. Odbiór filmu, jak i w przypadku opisywanego przeze mnie wcześniej Gone Baby Gone będzie mocno osobisty. Pisałem o aktorce Belen Ruedzie, nie sposób jeszcze nie wspomnieć drugoplanowej roli Geraldine Chaplin, która jako medium jest strasznie freakowatą postacią. Mimo, że sceny z jej udziałem wydawały mi się fabularnie niepotrzebne są mocne i upiorne.

Portret dziecka z workiem na głowie

Szkoda tylko, że bardzo emocjonalną drugą połowę filmu psuje samo zakończenie. A raczej jego klęska urodzaju. Przypomina się świetne A.I. Spielberga, totalnie moim zdaniem zepsute dodanym na siłę hurraoptymistycznym zakończeniem. Jaką siłę, jaką dolinę miałby film, gdyby zakończył się przed pokazaniem kosmitów (sorry za spoiler). Fakt, że końcówka z ich udziałem była ciepła i wynagradzała wszelkie smutki to za Chiny nie pasowała do całości. Podobnie w Sierocińcu Bayon pogubił się po koniec. Nie będąc pewnym czy iść w klasycznie amerykańskie zakończenie czy w dolinkę, wybrał obie wersje. I nawet pomimo tego, że w trakcie napisów końcowych miałem ściśnięte gardło i prawie mokre oczy, to równocześnie wkurzał mnie brak zdecydowania reżysera. Amerykański pomysł na The End tylko przypomniał wcześniejsze kalki i jakby lekko strącił Sierociniec z piedestału. Stąd brak firmowej rekomendacji Zakazanej Planety. Sierociniec jest dobry, nawet bardzo dobry – nie pozostawia obojętnym, ba trzeba być chyba ze skały aby przejść obok historii Simona obojętnym. Taka właśnie jest końcówka – mam na myśli ten pierwszy mocny koniec, a nie drugi czy trzeci.

Sierociniec naprawdę warto obejrzeć. Wpadł na to i polski dystrybutor wprowadzając go jakiś rok po premierze do naszych kin. Wspominałem na początku, że opowieść Bayona to zręczny przekładaniec. Jego największą siłą będzie wzbogacenie o kilka promili naszej wrażliwości i empatii, a również wyobraźni – rzecz dzisiaj bezcenna. Mam też nadzieję, że wszyscy, którzy katują maluchy, niszczą ich beztroskie dzieciństwo lub odbierają im zdrowie czy życie źle skończą. Za późno, aby zrozumieli jak kruchym i cennym skarbem może być dziecko. Nie ma żadnych testów gdzie można zdać egzamin na rodzica. Pozostaje tylko bycie dobrym człowiekiem. A gdy i tego brak, to nie ma co dawać katom małych dzieci drugiej szansy. Niech zgniją 6 stóp pod ziemią. Taki osobisty manifest na koniec.

Ocena (1-5):
Opuszczona chata: 3
Straszenie: 4
Emocje: 5
Smutek: 5
Doliniarska fajność: 5

Cytat: Pewnego razu, był sobie domek nieopodal plaży, w którym mieszkały zaginione dzieci.

Ciekawostka przyrodnicza: Tak, będzie amerykański remake.

Written by: garret

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

3 Komentarze(y) na El Orfanato/Sierociniec

  1. zgadzam sie z recenzja, choc osobiscie nawet mimo multi-zakonczenia (i rowniez sie zgodze ze trzeba bylo pozostac przy pierwszym) dodałbym rekomendacje 😉 Mimo iz czlowiek oglada miliard "horrorow" i juz instynktownie wyczuwa co sie zaraz stanie, to milo gdy raz, kiedy cos faktycznie wystraszy czlowieka.

  2. "Ja jak jest mi źle, jak mam dolinę, mówię sobie "Złota Era Sith" i zaraz moje życie nabiera barw."

  3. garret dzięki, ze wysmażyłeś tak wspaniałą i wnikliwą reckę!!
    Absolutnie zgadzam się z Tobą w niemal każdym punkcie!! – moje pudełko chusteczek skończyło się, gdzieś w połowie filmu..
    W sumie obejrzałam to dzieło głównie po to, by móc coś sensownie dodać do dyskutujących nad "kolejnym Espana-horrorem".
    Uważam jednak, że "ostatnia scena z matką" jest jak najbardziej trafiona – jej ciepło, słodko-gorzkie podsumowanie, zamyka całą tą oniryczną opowieść. A bez tej sceny… Jaki byłby Kruk bez rozświetlonego powrotu Erica????

Dodaj komentarz