Unknown
Tytuł: Unknown
Produkcja: USA, 2006
Gatunek: Klon Cube
Dyrekcja: Simon Brand
Za udział wzięli: Pan Jezus, Abruzzi, Cypher, Kojotka Ugly, dyżurny żołnierz Barry Pepper
O co chodzi: Pięć osób budzi się w starej fabryce i nie wie kto zacz.
Przytulny domek bohaterów |
Jakie to jest: Generalnie nie mam nic przeciw filmom będącym podróbami bądź „inspirowanymi” innymi tytułami. Powiedzmy sobie szczerze – bez naśladownictwa kultura popularna raczej byłaby na takim etapie, że… nie byłaby popularna. Żeby podróby były jednak strawne, muszą być dobre same w sobie. Unknown na szczęście takiż jest.
Idea filmu kopiuje Cube/Saw/Identity aż do bólu: Pięciu gości budzi się bez pamięci w zamkniętej na głucho fabryce/magazynie chemikaliów. Jeden jest związany, jeden postrzelony, jeden ma złamany nos – generalnie mieli problemy. W wyniku zatrucia wzmiankowanymi chemikaliami każdy z nich stracił pamięć – ale szybko orientują się, że część z nich jest zakładnikami, a część porywaczami. Tylko nikt nie wie, kto jest kim.
Jak nietrudno się domyśleć, większość fabuły filmu zajmują knowania i intrygi naszych bohaterów, którzy starają się dojść do tego, kto jest w czyjej bandzie, a w razie czego sprzymierzyć się z najsilniejszym. Niektórzy z nich stopniowo odzyskują pamięć, co tylko wprowadza dodatkowy zamęt, bo – jak można się domyśleć – intryga jest wielokrotnie złożona. Sytuacji nie ułatwia fakt, że o określonej godzinie do magazynu ma przyjechać reszta watahy porywaczy – do tego czasu więc muszą albo współpracować w obliczu tego zagrożenia, albo się dookreślić.
Pan z okienka |
Film bardzo nieśmiało stara się poruszyć dickowski problem „czy to dotychczasowe życie i doświadczenie czyni człowieka jakim jest i czy mając szansę czystego startu mógłby on zostać kimś zupełnie innym”. Reżyser ewidentnie boi się tych rozważań i załatwia je kilkoma dość słabymi dialogami. Może i słusznie, bo film jest typowo sensacyjny – ale chyba po prostu lepiej było tematu w ogóle nie ruszać. Choć z drugiej strony przy takiej koncepcji i takiej obsadzie można się było pokusić o ciut sprawniejsze rozwinięcie kwestii (nawet w mandze to umieją)…
Obsada to bez wątpienia największy atut filmu. Kilka dobrych nazwisk, choć nie każde z nich ma coś do powiedzenia. Cały środek ciężkości jest przesunięty jest na Caviezela i Peppera, którzy sprawnie ciągną akcję – jednak z drugiej strony np. Pantoliano jest w sposób skandaliczny niewykorzystany. Trochę sprawia to wrażenie sesji RPG, gdzie każdy z bohaterów zaczyna z równymi zasobami i szansami, jednak liderzy szybko przejmują inicjatywę i odsuwają pozostałych na margines.
Tak mu schodzi większość filmu |
Mimo ciekawych i dramatycznych zajść między bohaterami, oglądanie ich non stop byłoby nieco nudne, akcja ta jest więc przeplatana policyjnym śledztwem, które toczy się na zewnątrz. Tak więc z jednej strony obserwujemy naszych amnezjantów, a z drugiej detektywów wyrabiających kilometry w jakichś nieokreślonych pustynnych okolicach Meksyku. Na pierwszy rzut oka widać, że film miał co najmniej skromny budżet, co jednak reżyser rodem z Kolumbii obrócił w atut – akcja porusza się w bardzo zamkniętych ramach (lokalizacji i osób), dzięki czemu wszystkie zależności między bohaterami są bardzo klarowne, niemal laboratoryjnie wyizolowane. Nie mamy tu wielkich strzelanin ani pościgów – raczej panuje klimat przypominający Reservoir Dogs, w którym też kilka obcych sobie osób spotykało się w magazynie po przestępstwie i to był właściwie cały wszechświat, jaki był potrzebny do opowiedzenia historii.
Patrząc po stronie wizualnej, Unknown mógłby się spokojnie nazywać Saw bis – mamy tu i niemal identyczne lokum, i podobną paletę kolorów, nie wspominając oczywiście o samej fabule. Natomiast o muzyce mogę powiedzieć, że jest typowa dla gatunku, choć nie zawiera tak epicznych motywów jak np. wspomniany Saw.
Unknown to film raczej do domu niż do kina (co chyba uznali też producenci, kierując go w ostatniej chwili prosto na DVD), do obejrzenia we względnym skupieniu. Koncentrując się na akcji będziemy mogli wychwycić wszystkie fajne smaczki i niuanse między bohaterami, które są głównymi atutami filmu. Modne i dobre.
Ocena (1-5):
Obsada: 5
Intrygi: 5
Filozofowanie: 3
Fajność: 5
Cytat: What’s my name? Fuck your mother. That’s my name.
Ciekawostka przyrodnicza: Film operuje osobliwą numerologią – w jego akcji pojawia się kilka wyeksponowanych liczb, do których znaczenia niestety nie udało mi się dojść. Mimo, że jestem bardzo mądry.
Written by: Commander John J. Adams
W pierwszej chwili myślałem, że to Jezus – Max von Sydow, albo Jezus – Zielony Goblin. A tu się okazało, że to hrabia Monte Christo.
Nie ukrywam, że meandry kinematografii są niejednokrotnie zawiłe.
Najbardziej rozwaliła mnie ta scena z gwizdaniem