Halloween

Tytuł: Halloween
Produkcja: USA, 2007
Gatunek: Slasher
Dyrekcja: Rob Zombie
Za udział wzięli: Danny Trejo, Malcolm McDowell, Brad Dourif, Udo Kier, Sabretooth
O co chodzi: Michael Myers robi odpowiedni użytek z noża w Halloween.

Po prostu klasyk.

Jakie to jest: Żyjemy w takich oto dziwnych czasach, w których publiczność kinowa domaga się rimejkowania bez opamiętania klasycznych tytułów. Trochę dziwny to trend biorąc pod uwagę, że (wnioskując właśnie z amerykańskich filmów) większości Amerykanów czas z powodzeniem schodzi na oglądaniu czarno-białych ramot w TV. No ale może tak musi być.

Otrzymujemy więc remake’i w każdej postaci – od bezsensownych wariacji na temat (Planeta małp) poprzez twórczo rozwinięte (Atak na Posterunek 13), aż do zaskakująco wybitnych (King Kong). Żaden jednak chyba filmowiec nie doczekał się paradoksalnie tylu nowych wersji swoich dzieł, co wyklęty przez krytykę i lud John Carpenter. Mamy już nową wersję jego Mgły, wspomnianego Ataku na Posterunek 13, w bólach rodzi się też Ucieczka z Nowego Jorku, a następne w kolejce są Thing i They Live! Nic dziwnego, że w tym trendzie przyszedł też czas na zrimejkowanie matki wszystkich slasherów, czyli Halloween.

Na szczęście ktoś w holiłudzie zdał sobie sprawę ze znaczenia poruszanego tematu i postanowiono go oddać w ręce osoby kompetentnej, która potraktuje temat nowocześnie i autorsko, pozostawiając ten sam przekaz i wymowę filmu. Rob Zombie, jako wizjonerski twórca kina estetycznego inaczej, a zarazem wielki fan Carpentera idealnie nadawał się do tej roboty. Przed jej wzięciem zwrócił się wręcz do samego Mistrza po błogosławieństwo – i uzyskał je pod sensownym warunkiem, że ma zrobić Halloween po swojemu.

I zrobił. Mamy Halloween Carpentera autorstwa Roba Zombie.

Podobnie jak w oryginale, Rob za główny motyw filmu przyjął przedstawienie ucieleśnienia czystego Zła, ocierającego się niemal o Antychrysta, w osobie Michalea Myersa. Tak jak Carpenter, chciał przedstawić człowieka absolutnie pozbawionego jakichkolwiek ludzkich emocji, którego jedynym sensem istnienia było czynienie zła bliźnim – i to w sposób zaiste straszny i głęboki, a nie wesoło i akcyjkowo, jak to się często czyni w slasherach. W tym jednak wypadku Zombie musiał przyjąć zgoła inne podejście, niż Carpenter – od 1978 parę lat minęło i wielu zabójców przewinęło się przez nasze ekrany, w tym znacznie bardziej przerażający niż pierwszy zamaskowany, milczący Michael. Reżyser musiał przywrócić tej ikonicznej postaci jej pierwotną, przerażającą moc, która działała na widza niemal 30 lat temu. Paradoksalnie udało mu się to zrobić przez ukazanie Myersa z jego ludzkiej strony.

Zombie zaserwował nam film niemal prequelowy, który w swojej pierwszej (i powiedzmy – właściwie ciekawszej) części prezentuje „młode lata” Michaela. Już na samym początku przedstawiona jest rodzina naszego dwunastolatka i – bez dwóch zdań – na naszych oczach wyłania się tu obraz nadzwyczaj patologiczny (podobne wprowadzenie widzieliśmy w Urodzonych mordercach). Prezentowany jest przykład komórki społecznej upośledzonej zarówno w zakresie socjoekonomicznym, jak i wzajemnych relacji, nie wspominając o zaburzeniach poszczególnych jednostek.

Teen squad

Jest zatem matka – striptizerka i prostytutka, zarabiająca na rodzinę i starająca się stworzyć choćby pozory tzw. ciepła rodzinnego; jest złośliwy, perwersyjny, wyżywający się na dzieciach i częściowo niepełnosprawny ojciec-nierób; typowa nieznośna siostrzyczka nastolatka i w końcu – słodki niemowlak, w tych warunkach głównie zanoszący się płaczem. Michael doznaje ciągłych upokorzeń nie tylko ze strony ojca – w szkole również ma swojego dręczyciela, który znęca się nad nim psychicznie i fizycznie.

Przyszły slasherowiec prawdopodobnie cierpi na antyspołeczne zaburzenie osobowości – które, najprościej mówiąc, częściowo jest dziedziczone, częściowo rozwija się w dysfunkcjonalnych warunkach wychowawczych. Znane dawniej jako psychopatia (lub socjopatia), jest typową przypadłością seryjnych morderców. Przejawia się głównie brakiem jakichkolwiek uczuć, empatii, brakiem lęku, nieliczeniem się z konsekwencjami własnych czynów, znaczną impulsywnością i agresją, nieumiejętnością odróżnienia dobra i zła, a także brakiem umiejętności społecznych i możliwości nawiązania bliskiej relacji z drugą osobą. Antyspołeczne zaburzenie osobowości, wskazujące na poważne problemy w późniejszym dorosłym życiu, objawia się już w dzieciństwie – czego sygnałem może być m. in. znęcanie się nad słabszymi, torturowanie zwierząt, problemy w szkole, społeczne niedostosowanie i inne problemy emocjonalne. Zatem jeśli macie tego typu objawy oznacza to, że możecie mieć wkrótce problem. A właściwie problem mogą mieć osoby, które w przyszłości nawiną Wam się pod nóż…

The price of freedom is eternal vigilance

Jak więc widzimy, mały Michael nie miał łatwego życia. Większość seryjnych morderców wychowywała się w bardzo podobnych warunkach i w bardzo podobnych okolicznościach popełniła swoje pierwsze morderstwo. Wyjątkiem jest tutaj bardzo młody wiek bohatera (trudno byłoby znaleźć taki udokumentowany przypadek), niemniej jednak zapewne głównie dzięki takiemu założeniu twórcy filmu zgrabnie mogli kontynuować historię najmłodszego mordercy w dziejach Ameryki, nie skazując go od razu po schwytaniu na krzesło elektryczne. Mamy więc okazję zobaczyć, w jaki sposób Dr Loomis (genialny Malcolm McDowell) próbuje przez 15 lat zrozumieć istotę zła tkwiącego w Michaelu – jak stopniowo staje się to jego obsesją, w równym stopniu fascynując i przerażając. Te właśnie szpitalne lata, podczas których mały Michel (grany przez naprawdę paskudnego dzieciaka) nie wykazuje absolutnie żadnych cech ludzkich odgradzając się od reszty świata masą produkowanych przez siebie masek, są w filmie szczególnie straszne. Wszystko to, co następuje później to po prostu domknięcie idei Michaela, na którym pobyt w szpitalu, opieka, miłość matki i autentyczna troska lekarza nie robią przez te wszystkie lata najmniejszego wrażenia.

Myers w końcu opuszcza więc szpital, zakłada legendarną maskę Kapitana Kirka i działa w morderczym szale, mszcząc się za doznane krzywdy i upokorzenia (najpierw na swoich autentycznych oprawcach, a potem już na całej ludzkości). Ogromny (w rolę dorosłego Michaela wcielił się Tyler Mane – wrestler, znany np. jako Sabretooth z X-Men), praktycznie nieśmiertelny, obdarzony nadludzką siłą kojarzy się mocno wręcz z Terminatorem z jedynki – bez cienia uczuć, okrutnie, szybko i metodycznie wycina w pień kolejne ofiary. Kieruje nim ogromny wewnętrzny gniew i frustracja. Mechanizm przedstawiony w filmie jest podręcznikowym przykładem patologii morderstwa – pierwsze przyniosło bezradnej, słabej i wiecznie upokarzanej jednostce ulgę, a także poczucie władzy, wpływu, znaczenia. Stało się czymś w rodzaju nagrody, przyjemności czy dowartościowania – jedynego pozytywnego w jego wypadku uczucia, jakiego w ogóle w życiu zaznał, wobec czego konsekwentnie powtarza swoje postępowanie. Jedynym motywem, jaki oprócz okrucieństwa kieruje bohaterem, jest chęć odnalezienia młodszej siostry – rozpaczliwa próba nawiązania jakiegokolwiek kontaktu z inną istotą ludzką, która w tym przypadku dosłownie realizowana jest „po trupach” (aczkolwiek nie do końca wiemy, w jakim konkretnie celu Michael chce „nawiązać kontakt” z siostrą). Z drugiej strony, wyraźnie w filmie widać, że Myers nie jest w stanie wejść w bliski kontakt z kimkolwiek, pomimo prób Dr Loomisa czy szpitalnego strażnika (jak zwykle rewelacyjny Danny Trejo).

Rodzina w komplecie

Na pierwszy rzut oka Halloween może wyglądać jak klasyczny slasher, wykonany według złotych zasad gatunku – nastolatki, strumienie krwi i wrzaski konających. Z drugiej strony otrzymujemy szczególnie staranne przedstawienie bohaterów i ich relacji z innymi; poznajemy ich osobowość, motywy działania radości i kłopoty. Dzięki temu zbliżamy się do nich na tyle, żeby móc faktycznie odczuwać zło, które fizycznie sobie na nich poczyna. Nie drżymy więc na widok krwi i bestialstwa, ale faktycznie z obawy o los bohaterów. Jest to slasher pozbawiony praktycznie humoru, za to autentycznie okrutny i przerażający; nie oglądamy go relaksacyjnie odliczając kolejne ofiary – tu po prostu śledzimy wyczyny mordercy, choć wiele z nich jest przedstawionych w postaci popularnej w horrorach techniki „a kuku!”. Jak można się domyśleć, Halloween nie jest filmem estetycznym – i nie chodzi tu oczywiście tylko o fontanny krwi i okaleczenia. Scenografia i sposób kręcenia jest typowy dla Zombiego, epatując brzydotą, brudem i nadając wszystkiemu chore kolory zgnilizny – co oczywiście tylko potęguje efekt poczynań Michaela i ubarwia lokalizacje takie jak szpital czy opuszczony dom Myersów. Dzięki temu visualowi w ciekawy sposób odbieramy słodką rodzinkę nr 2, stanowiącą przeciwwagę dla patologii familii Myersów czy beztroski światek dziecięco-babysitterski, w którym toczy się większość drugiej połowy filmu.

Ta druga połowa jest o dziwo nieco mniej porywająca. Przez tak poważne potraktowanie konwencji dostajemy film dość ciężki w odbiorze, nie cechujący się specjalnie złożoną akcją czy napięciem. Tu wszystko opiera się praktycznie wyłącznie na postaciach i właśnie przywiązaniu widza do nich. Wszystko do bólu klasyczne, bez szczególnie wymyślnych śmierci, pułapek, hi-techów i innych walorów współczesnego slashera. Film nie jest bynajmniej kręcony w modnym stylu ciachano-teledyskowym – choć mamy sporo ujęć z ręki, jeszcze więcej jest kadrów statycznych z powolną panoramą i najazdami – mocno w stylu oryginału (choć w odróżnieniu od Carpentera Zombie mocno operuje zbliżeniami). Miło wiedzieć, że ktoś jeszcze wie, jak kręcić klasyczne straszydło…

Obsada filmu doprawdy budzi podziw. Poza McDowellem i Trejo mamy kilku innych kultowych aktorów charakterystycznych – Brada Dourifa jako szeryfa, czy epizodycznie Udo Kiera. Wspomniany też straszny dzieciak jako Michael mały i Tyler Mane jako Michael duży to też owoce idealnego castingu – a domyślam się, że nie było łatwo.

Rob Zombie oczywiście nie mógłby zrobić nic o tytule Halloween bez wiadomej melodyjki autorstwa samego Carpentera. Choć główny motyw pojawia się stosunkowo rzadko, są to kluczowe dla filmu i jego bohatera momenty. Jak nietrudno się domyśleć, większość soundtracku stanowi naprawdę dobre rockowe granie (na czele z KISS-em, którego koszulkę zresztą nosi mały Michaelek) doprawione klasyką typu „Don’t Fear the Reaper”.

Co by nie mówić o Halloween, nie epatuje on tzw. bezsensowną przemocą. Tutaj przemoc przedstawiona jest realnie i autentycznie, z solidnie pokazaniem jej źródłem, przyczyn i tragicznych konsekwencji (oczywiście na tyle, na ile pozwala na to filmowa rzeczywistość). Bezsensowna przemoc, pokazywana najczęściej w filmach tego typu kreuje bohatera bez historii, który w zwycięskim amoku pozbawia życia kolejne, bezpłciowe i uprzedmiotowione ofiary (nie żeby w takim podejściu było cokolwiek nagannego). W Halloween starano się raczej pokazać, jak zwykłe w sumie dziecko może zmienić się w absolutnego potwora bez sumienia… Historia zna takie przypadki, zatem jest to obraz dość pouczający i to w wyjątkowo porażający sposób. Polecamy.

Ocena (1-5):
Klimat oryginału: 5
ZŁO: 5
Slasherowa akcyjka: 4
Fajność: 5

Cytat: Mikey, I was good to you, please, I’m your friend.

Ciekawostka przyrodnicza:
Maska clowna, w której występuje młody Michael miała być pierwotnie maską Myersa w oryginale z 1978.

Written by: Dro & Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

5 Komentarze(y) na Halloween

  1. krzysiowa koszulka helloween własnie leci do kosza ! bez kissu w tle 🙂

    fajna recka !

  2. Ciekawe naukowe wstawki Pani Mgr. 😉

  3. Zapraszam na prelkę na Pyrkonie – w podobnym tonie;)

  4. w koszulkach Kiss 🙂 ?

  5. Pani-prawie-magister: o seryjnych mordercach // 6 listopada 2007 at 09:49 //

    Kiss może być. Zastanowię się nad rekwizytami w klimacie, typu piła mechaniczna, zestaw noży itp;) (It is a playtime!)

Dodaj komentarz