Katyń
Tytuł: Katyń
Produkcja: Polska, 2007
Gatunek: Teatr telewizji
Dyrekcja: Andrzej Wajda
Za udział wzięli: Tłumek dyżurnych „aktorów” polskich
O co chodzi: Nie wiadomo, poza tym, że kacapy rozstrzeliwują polskie gwiazdy.
Jakie to jest: Od ośmiu lat nie obejrzałem żadnego polskiego filmu. Postanowiłem złamać się dla Katynia. Warto było?
Nie.
Obawiam się, że wyczekiwany od lat film o Katyniu jest niestety mocno o niczym.
Film rozpoczyna się 17 września ’39. Już pierwsza scena spotkania na moście dwóch idących z przeciwnych stron grup uchodźców włącza dzwonki alarmowe: Fatalne dialogi i aktorstwo, a do tego dziewczynka-aktorka i Danuta Stenka, których nikt nigdy nie powinien był wpuścić przed kamerę.
Już od samego początku uderzają zatem dwie największe słabości Katynia: tragiczna struktura fabularna i gwiazdorstwo w polskim wydaniu. Otóż okazuje się, że w Polsce nie ma normalnych aktorów – są tylko gwiazdy. A niestety Największy Polski Reżyser ewidentnie nie potrafi się odnaleźć w świecie produkcji komercyjnej – podobnie jak w Panu Tadeuszu, również tutaj wszystkie pierwszo- i drugoplanowe role obsadzają tzw. polskie gwiazdy. Nie mające pojęcia o aktorstwie i wygłaszające dialogi, które zapewne lekko wyszły spod palców Pasikowskiego, ale których nigdy by nie wyprodukował organ głosu przytomnej osoby. Dodam w tym miejscu, że jest ewidentne, iż dialogi pisały trzy różne osoby – te same postacie w filmie raz silą się na przedwojenną stylistykę wypowiedzi, a w innych sadzą teksty wprost z polskich seriali. Widać, że niestety w polskiej praktyce script-doctoring i rewrite’y nadal sprowadzają się do punktowej podmiany scen, bez jakiejkolwiek troski o spójność końcowego scenariusza.
Ze wszystkich możliwych kontekstów, w jakich można było umieścić opowieść o zbrodni katyńskiej, Wajda zdecydował się na model amerykański – przedstawienie całej historii przez pryzmat rodzin i bliskich pomordowanych. Reżyser przyjął też ciekawe podejście anonimowości postaci, z których większość jest identyfikowana tylko imieniem (Andrzej, Jerzy) albo funkcją (Pani generałowa). Szkoda, że nie wpadł na to, że takie podejście wręcz prosi się o zatrudnienie nowych, nieznanych twarzy, a nie oklepanych polskich gwiazdorków.
W całym filmie na ekranie pojawiają się może cztery osoby, o których można powiedzieć, że opanowały sztukę aktorską w stopniu przeciętnym (musiałem sprawdzić ich nazwiska w necie, bo nie rozpoznaję polskich aktorów): Maja Ostaszewska, Englert (któremu łatwiej, bo jest na ekranie w sumie 2 minuty), Agnieszka Glińska i Antoni Pawlicki. Reszta to niestety dramat połączony z tragedią. Dzięki temu wypranie tak nośnego emocjonalnie filmu z emocji jest niemal doskonałe: sztuczność i teatr telewizji zamiast dobrego dialogu; dłużyzny i mnogość bezsensownych wątków zamiast refleksji. Wszelkie emocje budowane u widza zostają rozwodnione właśnie przez skupianie się na wątkach zupełnie nieistotnych i rozjeżdżających się w stu kierunkach. Nawet w scenie wigilii w Kozielsku, która miała ogromny emocjonalny potencjał, jedyne co nam może zaproponować Wajda to fantazyjne jazdy kamery rodem z intra do gierki.
A co do struktury fabularnej: pierwsza połowa filmu prezentuje losy jeńców aż do ich wywiezienia w wiadomym celu z Kozielska, natomiast druga to niesłychanie mdłe przedstawienie tego, jaki ich bliscy radzą sobie z prawdą o Katyniu i generalnie swoją postawą w Polsce Ludowej. Problem polega na tym, że w tej drugiej części bohaterowie powinni nam być już znani i powinniśmy wiedzieć choćby, z którym z przedstawionych oficerów są oni powiązani. Tymczasem np. jedna z ważniejszych postaci autorstwa pani Cieleckiej wteleportowuje się nagle w środek filmu i robi za główną bohaterkę. To samo dotyczy niejakiego Tadeusza i jego kretyńskiego wątku konspiracyjnego romansu (fajnie się dodawało motywy bez sensu, Władek?). Dodatkowo, specjalnie dla młodszych widzów przygotowano specjalny tutorial „jak to PRL powstawał” i jak nagle służąca stawała się panią starostową z narracyjnymi dialogami – bez żadnej przesady – jak z Power Rangers. Domyślam się zresztą, że ta narracyjna czkawka to celowy zabieg artystyczny – nie wiem jednak, jak sobie z nim poradziły te wszystkie biedne babcie niebywałe od dawna w kinach…
Osobny temat to obsada ról Ruskich i Niemców. Dobrane tu mega stereotypowe ryje pasują raczej do komiksowego Indiany Jonesa albo Złota dla zuchwałych niż do wielkiego dramatu narodowego. Entuzjastyczne niemieckawe pokrzykiwania statystów „sznela, raus” skojarzyły mi się wyłącznie z przedszkolnymi zabawami w Czterech Pancernych.
Jak wspomniałem, Wajda postanowił też poruszyć w filmie kwestię tego, jak z prawdą o Katyniu starają sobie radzić bohaterowie w „odrodzonej” Polsce. Generalnie wydźwięk tego jest taki, że najlepiej jest, jeśli walczysz o prawdę do końca. Ale w sumie jeśli się tylko postawisz, a potem zachowasz dumne milczenie, to też jest dobrze. Jeśli miało być to jakieś osobiste rozliczenie reżysera, to mocno niedopowiedziane. Oczywiście nie zabrakło odrobiny ambiwalencji – mamy przedziwny motyw dobrego Ruska ukrywającego Polaków w mieszkaniu, ale jakichkolwiek relacji z Ruskimi w obozach już zabrakło.
Nie można nie odnieść się do sceny egzekucji oficerów, czyli emocjonalnego ukoronowania filmu. Jest to jedyny moment, gdzie widzimy starego Wajdę i naprawdę rewelacyjne kino. Jedyny moment, gdzie reżyser potrafił połączyć swoje doświadczenie z nowoczesnymi zdjęciami z ręki, chwila która naprawdę łapie za gardło. A raczej łapałaby, gdyby znowu nie obsada. Bo niestety tylko po części widzimy tu mordowanych polskich żołnierzy. Tak naprawdę widzimy tu mordowanych Englerta, Żmijewskiego i innych aktorów z całym bagażem ich dotychczasowych kretyńskich i komediowych rólek. To niestety niweluje oddziaływanie tej świetnej sceny niemal do zera… I niestety zaraz po niej naprawdę tani chwyt z brakiem muzyki w końcowych napisach i nie zapalaniem światła w kinie aż do ich końca. Właśnie dzięki temu wszyscy mówią, że po seansie w kinie była taka cisza i nikt nie wstawał…
Jaki zatem powinien być wg mnie prawidłowy film o Katyniu? Jego osią powinien być etos i kult polskiego oficera i zderzenie go z mordującą go czerwoną hołotą. Sołdat z pistoletem zabijający człowieka miliard razy bardziej wartościowego od siebie… W filmie Wajdy etos oficera jest komunikowany jedynie przez komunały wygłaszane teatralnie przez Żmijewskiego z Chyrą, a nie wynika z postaw samych bohaterów (OK, z jednym wyjątkiem pod koniec filmu). Reszta etosu to anonimowy tłum oficerów statystów chodzących z lewa na prawo. Aczkolwiek trzeba przyznać, iż prymityw kacapów został oddany znakomicie.
Kilka słów o stronie technicznej – Katyń jest sfilmowany w bardzo elegancki, stonowany sposób (poza wspomnianą nieszczęsną wigilijną wspinaczką kamery) – bez modnych nawet w polskich serialach operatorskich wygłupów (oj, chłopcy, nie każdy z was zostanie drugim Kamińskim). Historyczna scenografia wnętrz świetnie buduje przytłaczająco-dołujące wrażenie, znane niektórym zapewne ze starych mieszkań dziadków. Niestety scenografia ulic Krakowa z mega wąskimi kadrami i beztrosko pozostawionymi śladami po świeżo odkręconych tablicach znowu nawiązuje do tradycji teatru telewizji. Szkoda też, że np. w końcowej scenie reżyser nie może się zdecydować, czy kwiecień plecień przeplata więcej zimy czy lata. Bardzo przyzwoita jest natomiast muzyka Pendereckiego, która stara się nadrobić to, czego nie zdołał przekazać reżyser. Do tego w filmie mamy sporo utworów klasycznych, ładnie akcentujących poszczególne rozdziały.
Nie będę się już pastwił się nad poziomem postprodukcji filmu i takimi kwiatkami jak literówki w napisach czy kuriozalny pomysł na anglosaską pisownię nazwiska aktora Siergieja Garmasza. Nie będę pisał o normie w krajowym kinie czyli katastrofalnych postsynchronach przypominających polski dubbing kreskówek czy o totalnym overactingu wokalnym. Nie wspomnę o wspaniałym udźwiękowieniu, dzięki któremu wszystkie dialogi w polu brzmią jak w pokoju. OK, w sumie wspomniałem.
Ktoś mógłby powiedzieć: co o tym filmie może wiedzieć redakcja Zakazanej Planety, oscylującej między kosmicznymi bitwami a zombimi? Jakie mają prawo wypowiadać się na temat Wielkiego Kina Narodowego? No więc odpowiedź jest prosta: swój pozna swego. Wybitny polski dramat narodowy prezentuje dokładnie ten sam poziom artyzmu i kunsztu filmowego co przeciętny „poważny” hollywoodzki mainstream. Powiedziałbym nawet, że nakręcona przez sprawnego wyrobnika historia o tragedii trzydziestu Rangersów w Mogadishu zrobiła na mnie większe wrażenie niż zrobiona przez wieszcza kinowego narodowa tragedia dwudziestu tysięcy polskich oficerów. Niestety.
Tak więc: film to miałkie nic, którego jedyną wartością jest wyłącznie temat, który porusza. Treści tyle, co historia dała w totalnie nieudanej plastikowo-teatralnej formie. Z pozorną refleksją, za to bogate w truizmy i gawędziarstwo zamiast artystycznej interpretacji. Co jest powodem tej porażki Wajdy? Wygląda na to, że ponownie nie umiał on opanować kreatywnie całej produkcji – dał sobie narzucić obsadę, współscenarzystów, elementy fabuły. Nie wierzę, że taki film wyszedłby spod ręki „starego” Wajdy, gdyby jakimś cudem miał go nakręcić w „dawnych czasach”. Film ze wszystkimi swoimi wadami nadaje się w sam raz dla przeciętnego widza wychowanego na produkcjach TVP, jednak nie dla kogoś mającego jakiekolwiek pojęcie o kinie. Jest mi szczerze żal Wajdy – żal, że jego film życia skończył właśnie tak. Katyń zasługuje na coś lepszego.
Ocena (1-5):
Oficerowie: 2
Rodziny: 3
Najeźdźcy: 3
Poziom: 3
Cytat: Hitler ogłosił tysiącletnią Rzeszę, a komunizm jest wieczny. Więc w najlepszym razie mamy tysiąc lat.
Ciekawostka przyrodnicza: Oto opis Katynia z Filmwebu (skąd, przyznam szczerze, zgapiłem nazwiska aktorów): „Córka zamordowanego w Katyniu oficera jedzie na Wschód, by tam dotrzeć do prawdy o śmierci swego ojca. Pod koniec wojny jej matka też próbowała ustalić, jak i gdzie zginął jej mąż”. Ciekawe, bo Katyń, który ja widziałem w kinie był o czymś kompletnie innym. Może to zapowiedź dwójki? Pasikowski, co ty na to?
Written by: Commander John J. Adams
swietny tekst , dziekuje !
Dzięki komandorze! Dzięki za tą reckę!
Jak dobrze, że nie jestem ani uczennicą, ani żołnierzem i nie muszę iść na ten film!!! Na pohybel takim "dziełom"!
btw, są ludzie którzy bardzo potrzebowali filmu Wajdy – ze wszystkimi, oczywistymi wadami "nowoczesnych" krajowych produkcji. Kicha, jaka wyszła spod ręki Wajdy mnie tylko smuci, bo pamietam relacje ciotki, ktora nie majac pojecia o kinie była obrazem Wajdy zachwycona. Przez jakies konotacje ktos z mojej czesci rodziny, od strony ojca został zamordowany w Katyniu. Uczestnik bitwy warszawskiej i ponoć niezle się spisał.
Tym bardziej uważam, że potrzebny jest dobry film o Katyniu, bo na razie mamy "jakiś" film o Katyniu.
dokladnie
Moje trzy grosze:
Film jest mimo wszystko postępem względem tak znienawidzonego go przeze mnie "Pana Tadeusza" gdzie ilość "gwiazd" mnie oślepiała.
Zgadzam się, że ogólny wydźwięk mógł być lepszy. Pierwsza sekwencja filmu wyrobiła mi nadzieję na "starego Wajdę", ale ten w miarę rozwoju fabuły się nie pojawił ani jako zdolny narrator, ani nawet reżyser. Wajda nie przemyślał całego projektu, albo nie mógł mu podołać. Przechodzi od jednej sceny do drugiej bez wygenerowania jakiś bardziej wartościowych emocji. Z pewnością ma to swoje źródło w kiepskim scenariuszu Pasikowskiego, ale Wajda mógł postawić na swoje.
Nie mam problemu z plejadą, która się przewinęła przez ekran bo odnoszę wrażenie że z biegiem lat poziom ich wspólnej gry aktorskiej wzrasta. Co nie zmienia faktu, że jedna dwie w pomniejszych rolach by wystarczyły, a tak… Myślę że Wajda przestraszył się eksperymentów z nowymi po tym jak na takowych postawił Kawalerowicz w "Quo Vadis", efekt… Też nie zaciekawy.
Nic dziwnego, że nasza kinematografia przeżywa kryzys skoro jej mistrzowie wpadli w tego typu dołek.
chyba jestem rodzynkiem ale Pan Tadeusz mi się bardzo podobał a koncowka (bociek) prawie za gardło chwyciła. Nie mialem tez problemu z nadmiarem polskich gwiazd.
Gdybyś w podstawówce napisał na klasówce taką interpretacje PT jak zaprezentował Wajda, dostałbyś lacza na czerwono, a Twoich starych by wzywali do szkoły.
Przykład "Ekipy" pokazuje że można zrobić dobry serial bez Małaszyńskich itp."celebrytów". Podobnie było w "Kompani braci" gdzie brak gwiazd tylko pomógł.
I tak kupa dostała nomiację do Oscara! :/
To mnie dziwi…
W końcu coś dostaliśmy od USA za Irak…
Za Irak NIC NIE DOSTALIŚMY.
No a nominacja to co? 🙂
Pytanie powinno być: ZA CO? Hmmm, nie wiem. Pewnie każda odpowiedź jest dobra. Ja bym jednak się nie posuwał do tworzenia teorii spiskowych.
Uff. Na szczęcie ta szmira Oscara nie dostała. Myślę że to odpowiedź na dąsy Tuska w sprawie Tarczy.
Właśnie sprawdziłem, że "Katyń" na ZP dostał zbliżone oceny, toż to hańba! Zaraz się w atomowego grzyba zamienię chyba.
A teraz ten bardzo średni film obejrzą miliony na całym świecie :/ Z drugiej strony nikt tam nie będzie kojarzył aktorów z serialami 😉