Harry Potter and the Prisoner of Azkaban/Harry Potter i więzień Azkabanu

Tytuł: Harry Potter and the Prisoner of Azkaban/Harry Potter i więzień Azkabanu
Produkcja: USA, 2004
Gatunek: Czary-mary
Dyrekcja: I twoją matkę też
Za udział wzięli: Stare nastolatki grające małe nastolatki, Gary Oldman, nowy dziadek za Dumbledore’a
O co chodzi: Harry Potter leje na czarodziejską szkołę i przeżywa bunt nastolatka

A kuku

Jakie to jest: Nie do wiary – prawie całkiem dobry film o Potterze. Jak już się spodziewałem (a właściwie zostałem poinformowany) wcześniej, każdy kolejny film z serii mocno przebija poprzedni. W tym akurat wypadku sprawdza się to szczególnie – podmianka reżysera z amerykańskiego (kiedyś wizjonera, dziś wyrobnika, Columbusa) na latynoskiego niezależnego twórcę z anty-hollywoodzkim drygiem przyniosło szokujący skok w jakości.

Oczywiście nawet Cuaron nie był w stanie przeskoczyć słabości materiału źródłowego, więc film jako całość jest daleki od arcydzieła. Tym niemniej, reżyser obszedł się z nim chyba najlepiej, jak to było możliwe. Od samego początku zrywamy z kolorowo-radosnym światem paraspielbergowskich przygód – już pierwsza scena i pierwsze takty muzyki wprowadzają nas w świat nieco starszego Harrego. Na dzień dobry mamy zupełnie nowy, dynamiczny sposób filmowania, z innym oświetleniem i przytłumioną paletą barw, a także z szybkimi najazdami i zbliżeniami a’la Sam Raimi. Po drugie, sam główny aktor nieco rozwinął swój kunszt – wreszcie gra jak człowiek, a nie jak dziecko. Po trzecie pojawia się już na ekranie ostre słownictwo, bójki między dzieciakami, otwarte stawianie się dorosłym, kontestacja odzieży w postaci rozchełstanych koszul i poluzowanych krawatów – czyli motywy w sumie mało wychowawcze, sugerujące że film skierowany jest już do nieco starszego widza. No i same emocjonalne relacje między głównymi bohaterami również są już przedstawione bardziej realistycznie – np. wreszcie witają i żegnają się jak ludzie, bez przesadnych przedszkolnych podskoków i ściskanek.

Od przedszkola do Opola
HP1
HP2
HP3

Mimo tych przełomowych zalet, fabuła tak naprawdę jest równie prosta jak w poprzednim odcinku. Harry ponownie wraca do szkoły, gdzie już czekają na niego kolejne niemiłe niespodzianki – tym razem w postaci czarownika, który uciekł z super zaczarowanego więzienia i chce Pottera ukatrupić. Cały Hogwart żyje atmosferą terroru, czekając z jednej strony na nieuniknione nadejście zbiega, a z drugiej borykając się z niesympatycznymi podróbami Nazguli – Dementorami, poszukującymi go strażnikami (na marginesie: posągi Dementorów są od niedawna do wglądu na poznańskiej Cytadeli).

Jak na kolejny sequel przystało, na ekranie pojawiają się znane już motywy. Choć początkowo wydaje nam się, że w nowym, mrocznym wydaniu Pottera nie ma miejsca na jakieś latanie na miotłach, przygłupie lekcje czarów-marów i dziecięce wałęsanie się po zamku – wszystko to jest, i to pociągnięte w nowy i odważny sposób. Mecz miotlany odbywa się w szalejącej burzy i jest mega dynamiczny – pewnie dlatego, że krótszy i już na szczęście nie pokazują z bolesną szczegółowością całego jego przebiegu. Lekcje czarownicze też są lekko skrzywione – np. mamy tu osobliwą nauczycielkę hippiskę albo fajny montaż transformacji shape-shifterowego stwora. Wałęsanie się po zamku też na szczęście ma pod koniec pewien skręt, którego pozwolę sobie nie zdradzić. Zresztą sam mechanizm zwrotu akcji w ostatniej chwili pojawia się tu znowu, po raz trzeci. Dodam też, że wyznacznikiem rytmu filmu są regularne utraty przytomności głównego bohatera.

Doskonale widać jakie cuda potrafi zrobić z filmem wprawna ręka reżysera. HP3 posiada bardzo fajną (momentami) narrację operującą subtelnie obrazem, a nie dialogiem.Typowe Rowlingowskie bredy, jak np. trzypiętrowy londyński autobus do zbierania czarowników po wioskach, zostają przedstawione antyinfantylnie i z ciekawym twistem. Także zwykle wesoła przejażdżka pociągiem do Hogwartu, teraz ma miejsce w mroku i mgle, a dodatkowo wzbogacona jest ponurą przygodą. Film ma miły, nienachalny klimacik mroku, choć mimo kilku naprawdę pomysłowych scen oczywiście nie jest w stanie nawet lekko wystraszyć widza.

Hagrid wyhodował ładne dynie

Role zostały rozdane trójce głównych bohaterów proporcjonalnie do ich umiejętności aktorskich. Zasadnicza przygoda dotyczy oczywiście głównie Pottera, drugorzędny wątek dotyczy Hermiony, a pozornie ważną, ale na szczęście epizodyczną rolę ma nadal beznadziejny Ron. Cała trójka wyrostków rozpaczliwie próbuje zachowywać się jak rozwydrzone 13-latki, co niestety wychodzi im tylko częściowo. Jak to było w swoim czasie trąbione w mediach (chyba jako najważniejsza wiadomość dotycząca tej części HP), uczniowie Hogwartu ubierają się teraz w sposób znacznie bardziej wyluzowany – stopniowo znikają mundurki i wiktoriańskie płaszczyki, a pojawiają się dresy (łącznie z dresiarzami), dżiny i bluzy z kapturem. Także np. klasyczna fryzura złego Malfoya zaczyna przejawiać swobodny nieład. Bohaterowie zaczynają też eksperymentować z pewnymi hmm… zabawami akademikowymi (niby niegroźnymi, ale my wiemy, co próbował przemycić tu niesforny Latynos). Z innych ról: znacznie lepiej wypada Dumbledore, który wreszcie jest postacią, a nie płaskim wygłaszaczem komunałów. Pewnie dlatego, że (z przyczyn obiektywnych) gra go kto inny. Także nowi bohaterowie są niczego sobie – zbieg Gary Oldman dzięki swojemu talentowi ożywia dość sztampową postać, podobnie jak trzeci z kolei nauczyciel obrony przed złymi mocmi. Jednak granie w Potterze pociąga za sobą też pewne przykre obowiązki – najbardziej współczuję aktorom (i reżyserowi) konieczności wykrzykiwania z natchnioną miną zaklęć w powermetalowej quasi-łacinie – no ale niestety, Rowling napisała, my robimy.

Widywałem lepsze wilkołaki

Technicznie film też bije na głowy poprzednie odcinki. Zdjęcia, jak już wspomniałem, są ciekawsze, montaż bardziej angażujący w akcję, widzimy też sporo fajnie pokazanych krajobrazów, lekko ocierających się wręcz o LotRa. Efekty to zupełnie nowa epoka – mecz w deszczu, wreszcie normalnie wyglądające fantastyczne stworzenia – z wyjątkiem Najbardziej Żałosnego Wilkołaka w Dziejach Kina. Dobrze też, że tym razem putinopodobny stworek nie sprofanował klimatu filmu swoją obecnością.

Widać, że nowy reżyser zagonił do roboty też Johna Williamsa – po totalnym zlaniu części drugiej, pan Główny Kompozytor Wolnego Świata wreszcie się przyłożył i udało mu się wybić ponad własne stock tunes; muzyka użyta jest tu naprawdę świetnie, delikatnie podbijając atmosferę filmu. Aż się zdziwiłem, że muzę robił właśnie Williams – jest ona mocno mroczna, znacznie bardziej od typowych soundtracków tego pana. Może sam zrozumiał, że dotychczasowe wesołe motywy niespecjalnie pasowałyby do nowej wizji filmu.

Film (za książką) powiela kolejne wady swoich poprzedników. Po pierwsze po raz n-ty dowiadujemy się, że źródłem wszystkich nieszczęść w świecie Pottera jest Voldemort. Tak sobie myślę, że przed czasami Voldemorta czarodzieje musieli tam mieć jak pączki w maśle. O ile jego mitologia była fajna pierwsze dwa razy, teraz zaczyna być mocno nużąca. Po drugie pani Rowling nie wie nadal, do kogo adresuje swoją książkę – fabuła w oczywisty sposób trafia do starszego widza, ale umieszczenie tu tak szalenie kreatywnych rebusów jak profesor-wilkołak nazwiskiem Lupin jest mocno na poziomie wczesnego D&D. Nie wspomnę o wysysaniu przez Dementorów które kojarzy mi się tylko i wyłącznie z wysysaniem duszy przez Shang Tsunga w Mortal Kombat.

Tak więc, obraz dla osobników umiarkowanie odpornych na bzdet. Dobre momenty na szczęście przeważają nad dramatem i warto obejrzeć choćby dla zaobserwowania, jak znakomita reżyseria potrafi uratować kiepski temat.

Ocena (1-5):
Obrócenie klimatu ogonem: 5
Wizual: 4
Dementory: 4
Fajność: 4

Cytat: She has been properly punctured and her memory modified.

Ciekawostka przyrodnicza:
W każdym z odcinków filmu Harry trafia do Hogwartu innym środkiem lokomocji.

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

4 Komentarze(y) na Harry Potter and the Prisoner of Azkaban/Harry Potter i więzień Azkabanu

  1. Za tę recenzję i śmianie się z ekranizacji części mojej ulubionej serii wydawniczej pokażę Wam gdzie raki zimują.

  2. Muszę sprostować: muzykę w HP3 popełnił niejaki Patrick Doyle, z Williamsa pozostał tylko główny motyw pozytywki-katarynki.

  3. Muszę Cię sprostować Rafał – sprawdź jeszcze raz o jakim filmie mowa.

  4. Nie słuchajcie Rafała, to młokos, mleko miał pod wąsem, kiedy ja wygrywałem konkurs szopenowski. Ten gówniarz nawet nie przeprosi za swoją pomyłkę. Prawdziwym kompozytorem tego OSTa jestem JA.

Dodaj komentarz