RoboCop: Prime Directives (4) – Crash & Burn

Tytuł: RoboCop: Prime Directives – Crash & Burn
Produkcja: Kanada, 2000
Gatunek: Finał taniego miniserialu SF
Dyrekcja: Julian Grant
Za udział wzięli: Page Fletcher i inne gwiazdy kanadyjskich seriali
O co chodzi: Wszyscy źli i dobrzy spotykają się w wieżowcu OCP, gdzie następuje seria walk

W życiu nie widziałem większej profy

Jakie to jest: A oto i wielki finał wspaniałego miniserialu o RoboCopie. Na początek mamy wysokobudżetowy pościg samochodowy w najlepszym stylu Drużyny A (tak, tak, łącznie z klasyczną „wywrotką bokiem” i bez ofiar). Dawniej zły syn Murphy’ego teraz przyłącza się do głównych bohaterów i jedzie powstrzymać szalonego Kaydicka, który ma zamiar zarazić SAINTa wirusem Legion („I am Legion”, I shit you not). Starcie decydujące o losach świata odbywa się w wieżowcu OCP, który najwyraźniej składa się z hallu, jednego piwnicznego korytarza oraz klatki schodowej. A na miejscu prawie jak w gierce – na naszych herosów wyskakują co chwila spragnieni ołowiu ochroniarze, ze ścian strzelają lasery, a SAINT złowróżbnie gada przez kratki wentylacyjne.

W finale biorą udział właściwie wszyscy dotychczasowi bohaterowie. Z jednej strony mamy starcie żony Jacka Bauera z Kaydickiem, z drugiej Sary Cable z jej kolegą z OCP, a z trzeciej RoboCopa z RoboCable. Odcinek to jeden ciąg bijatyk i strzelanin na kolejnych levelach wieżowca, w rytm ostrej muzyczki.

Wstajemy już, czy jeszcze chwilę poleżymy?

Nie muszę chyba wyjaśniać, że finał serialu nie ma cienia ideologicznego związku z pierwszym filmem. O dziwo jednak ogląda się go nawet znośnie jak fanvideo o RoboCopach. Sceny zapasów między robotami są całkiem niezłe, zwłaszcza że opierają się o schemat „lutowanie po ryju do upadłego, z kopa i o ścianę”. Do tego mamy dodanych trochę „klasycznych” krwawych scen, więc zabawa jest na całego. Niestety reżyseria i tempo akcji w wielu miejscach pozostawia sporo do życzenia. Ponieważ cały budynek OCP wygląda tak samo, po jakimś czasie trudno się zorientować kto idzie na górę, a kto na dół, kto się zbliża do akcji, a kto oddala – niestety sensowne pokazanie topografii akcji przerosło reżysera. Na szczęście w odcinku nie zabrakło matrixowej bijatyki, o którą już się poważnie obawiałem.

Oglądając sztampowe zakończenie można się zastanawiać, czy dobrze się stało, że Prime Directives w ogóle powstało. Jako fan zawsze stoję jednak na stanowisku „lepsza byle jaka kontynuacja niż żadna” – w razie czego kolejnych filmów nie przyjmuje się po prostu do wiadomości. Przyznaję, że sam kierunek, w którym poszli twórcy był ciekawy, no i całkiem nieźle się starali. Nie ma tu może żadnej dobrej sceny, ale jest kilka mocno ocierających się o kult RoboCopa jak i kilka niezłych pomysłów. Oczywiście serial został zabity przez brak budżetu i doświadczenia twórców, no i chyba też przez skierowanie do nieco zbyt młodego odbiorcy. Razi również brak rozwinięcia postaci, mimo że wiele z nich zapowiadało się interesująco. Są one albo pozostawione same sobie (jak Kaydick) albo przedstawiane z subtelnością buldożera (jak John Cable). Odnosi się wrażenie, że to, co Verhoevenowi przyszło naturalnie, dla twórców serialu było katorgą i straszną rzeźba, a efekt i tak pozostał słaby. Mimo wszystko jednak ukłon z daleka im się należy. Tylko dla fanów.

Ocena (1-5):
Klimat: 1
Walki robotów: 4
Aktorstwo dziewczynki: 3
Fajność (dla fanów RoboCopa, bo kto inny to obejrzy): 4

DVD:
Region: 2
Czas: 92 min.
Video: 4:3 (letterboxowana udawana panorama, mniej więcej 1,85:1), jakość mierna, typowa dla zrzucanych z bety seriali na DVD.
Audio: Angielski Dolby Digital 5.1, aczkolwiek surroundy kuriozalnie grają tylko muzykę.
Extrasy: Bezpośredni dostęp do scen, napisów brak

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

Dodaj komentarz