Armageddon
Tytuł: Armageddon
Produkcja: USA, 1998
Gatunek: Komedia
Dyrekcja: Michael Bay
Za udział wzięli: Bruce Willis, Ben Affleck, Liv Tyler, Steve Buscemi, Gruby Murzyn podobny do tego z Pulp Fiction
O co chodzi: Duży meteor ma przywalić w Ziemię i zniszczyć wszelkie życie. Margines społeczny leci w kosmos i ratuje ludzkość.
Jakie to jest: Nie mogę nazwać tego filmu arcydziełem, chociażby dlatego, że ex aequo wraz z ID4 zajmuje on zaszczytne pierwsze miejsce wśród najgorszych filmów, jakie w życiu widziałem. Nie byłby on jeszcze taki zły, gdyby nie potworny szum reklamowy, tragiczna piosenka Aerosmith, i hasła w stylu „On robi to dla miłości”, „On robi to dla Ojczyzny”, „On robi to dla pieniędzy” (to ostatnie chyba tyczy się producenta, Jerrego Buckerheimera, dla którego podstawowe wyznaczniki dobrego filmu to dużo wybuchów, siekany montaż, ostra muza i pomarańczowy odcień ekranu – patrz też Bad Boys, Gone in 60 Seconds, The Rock, Con Air, choć to akurat były całkiem fajne filmiki). Na podstawie reklam ktoś mógłby błednie pomyśleć, że to może być coś fajnego, ale proporcje obietnicy reklamowej do korzyści konsumenta są tu jak 1 000 000/-1 000 000.
Sensu brak: na całym świecie nie ma specjalisty, który umiałby wywiercić otwór w meteorycie, więc zbierają bandę tępych obszarpańców i każą im ratować Ziemię. To, że wszyscy ludzie wkrótce zginą, nie przeszkadza imbecylom wdawać się w dyskusje na temat zapłaty. Dzieło to chyba jest skierowane do klasy robotniczej w USA i obiecuje im np. coś takiego: „Jesli kiedyś los cywilizacji będzie zależał od powodzenia wytopu surówki na Marsie, możesz być pewien hutniku, że NASA i Prezydent przyjdą właśnie do Ciebie!”. A ruski obszczymur na Mirze, to klasa dna sama w sobie.
Ogólnie rzecz ujmując, film ten może da się oglądać na ostrej imprezie, ale ktoś, kto pójdzie na niego do kina przeżyje potworne katusze. Widać, że scenariusz pisało na zmiane kilku typów, bo rozłazi sie on na maxa („Co ty, zabrałeś broń w kosmos” – zszokowany tekst Willisa na widok pistoletu, natomiast nie robi na nim najmniejszego wrażenia minigun zainstalowany na łaziku). Akcja wiercenia dziury w asteroidzie jest tak nudna, że poważnie rozważałem wyjście z kina po któreś tam nieudanej próbie ze strony naszych herosów. Gdyby nie smutna zaduma nad poziomem amerykańskiego kina masowego, można by się śmiać z kretynizmów tu pokazanych. Jednak koniec końców jest to typowy przykład tego, co się zwykle przytacza jako „amerykańską papkę komercyjną”, „ogłupianie”, itp. Co najgorsze, jeżeli ktoś wpadnie na doskonały pomysł zakwalifikowania tego syfu do SF, daje on świetny argument geniuszom krytykującym SF jako gatunek dla debili.
Zakończenie, co tu kryć dla tych co nie widzieli, dobre – asteroid rozwalony w ostatniej chwili, a Bruce Willis ginie poświęcając się bohatersko z łezką w oku. A wraz z nim płacze cała publika nad pieniędzmi za bilet, których już nigdy nie zobaczy.
Na koniec uwaga: Będąc na tym czymś w kinie siedziałem przez chwilę z otwartymi w szoku ustami: Jak Michael Bay mógł nakręcić takie hovno? Tak świetnie zapowiadający się film pokazał widzowi, jak prosto jest go nabrać na te 12 złotych (wówczas). Jednak oglądnięcie go po latach ze świadomością, że jest to dno, po którym nie można spodziewać się niczego sensownego, daje nawet jakąś tam radochę, zwłaszcza że efekty i tempo są momentami całkiem.
Ocena (1-5):
Amerykańskość: 5
Trzymanie się kupy: 0
Efekty: 3
Fajność: 0
Ciekawostka przyrodnicza: Motyw asteroidu walącego w Ziemię i ekipy w promie lecącej go rozbroić pokutuje w świecie filmu od początku lat ’90. Na początku był to projekt serialu autorstwa Stevena Spielberga, ale w końcu nie został zrealizowany – powstała na tej podstawie jedynie fajna gierka The Dig. Pomysł wisiał w próżni kilka latek i w końcu Spielberg zrealizował go jako producent w postaci filmu Deep Impact (też nie był arcydziełem, ale w normie). W tym samym czasie wyszedł jednak Armageddon, który choć milion razy głupszy od Deep Impacta zbił o wiele większą kasę.
Written by: Młody Commander John J. Adams
Uwaga: Recka zabytkowa, data pierwszej publikacji: 21.09.2000
To pierwszy film, jaki "puszczali" w Multikinie, więc podobało mi się, że było głośno, błyskało, ekran był większy i w ogóle. Zadziałał efekt nowości, tym razem technologii wielkiego ekranu i super nagłośnienia.
A, że film skłania do zwrac…a to inna sprawa. 😉
W sekcji udział wzięli jest błąd, Gruby Murzyn z Pulp Fiction nie pojawił się w Armageddon, proponuję zamienić to na "Duży Murzyn co walked the green mile" 😉
Nie chce mi się poprawiać po 7 latach.
A po 10? Będzie jubileusz 🙂