Turrican
Ciężkim grzechem było mieć Amigę i nie odpalić Turricana. Jego jedyną wadą były mętne konotacje z mydelniczką, na którą oryginalnie był pisany. Pełną epę odwalał na Amidze, gdzie zniewalał umysł genialną muzą, a kolorową, chaotyczną akcją niemal synchronizował gracza z komputerem.
Na wstępie pozwolę sobie wytknąć pewną analogię:
To jedna z tych gier gdzie – powiedzmy – średnią grafikę zastępował niesamowity klimat – w tym przypadku heroicznej space opery, w której za bohatera robił zmutowany Turrican. Drugim, niemal równoległym bohaterem była muza Chrisa Hulsbecka, która zaraz po inspirowaną Manowarem okładką idealnie zagrzewała do rzezi.
Turricana napisali w roku 1989 Niemcy (Ślązacy?) ze studia Rainbow Arts. Gra ukazała się najpierw na C-64, błąd na szczęście szybko naprawiono przenosząc ją na prawie każdą – i praktycznie lepszą – platformę. Na Amigę zawitał w roku 1990 za sprawą kolesi z legendarnego Factor 5.
Gra zebrała świetne recki, a na sequel nie trzeba było długo czekać – Turrican 2: Final Fight wyszedł w roku 1991, a część z numerkiem 3 w 1993. Niewyraźne wspomnienia z tamtych lat mówią mi, że z trzech części najbardziej kultowa była dwójka (potwierdzam – Cmdr JJA).
I ciekawostka: Turricana 2 na konsolach Mega Driva i Game Boy zamieniono w filmową gierkę Universal Soldier, a nieszczęśliwi posiadacze C-64 na część trzecią czekali aż do roku 2004.
Muza z intro:
Gameplay:
50 FPSów wow, minęło 20 lat i dzisiaj o to trudno.
Już nie mówiąc o tym, że do amigowskiego Blittera do dziś nie może umywać się płynnością żadna współczesna karta graficzna.
Nędzni plagiatorzy z Manowara!