Mad Max: Fury Road

Tytuł: Avengers: Mad Max: Fury Road
Produkcja: Australia, USA, 2015
Gatunek: P/A
Dyrekcja: George Miller
Za udział wzięli: Bane, Charlize Theron, Toecutter, Chłopiec
O co chodzi: Postapokaliptyczny pościg!

Jakie to jest: Pierwszy news o Mad Maxie 4 ukazał się na ZP w 2007 – i bynajmniej nie był to początek całej burzliwej historii produkcji tego filmu. Od pierwszego podejścia 12 lat temu i po gargantuicznej pracy reżysera, porównywalnej chyba z przygodami Coppoli przy Czasie Apokalipsy MM4 obrósł taką legendą, że właściwie chyba mało kto spodziewał się go zobaczyć na ekranie. A jednak Fury Road nadszedł – i to z grubą klasą.

Dostawa pojazdów na front

Dostawa pojazdów na front

Okazuje się, że tańczące pingwiny i świnki z klasą nie zlasowały mózgu George’a Millera. Dostajemy film będący godnym dziedzicem Mad Maxa 1 i 2 (istnienia trójki oczywiście nie przyjmuję do wiadomości – zresztą chyba nie tylko ja; zabrakło jej na ostatnich kinowych maratonach i w trailerze Legacy). MM:FR to film pod każdym względem tak brutalny i energetyczny, jak powinien być. Miller świetnie wykorzystał postęp techniczny ostatnich 20 lat (jak i budżet) i mógł zrobić z niego użytek. Tyle, że w przeciwieństwie do obłąkanego Dżordża nie poszedł w CGI, tylko po prostu w design i stunty. Design – więcej wielkich bryczek, ich detale konstrukcyjne i pomysłowość bez granic, stunty – większe, lepsze, liczniejsze, lepiej skoordynowane i odważniejsze. Tym niemniej jest to ten sam styl produkcji, co przed laty – efektowny, brutalny, momentami brzydący nas nekroestetyką atomowych czasów. Tak więc tego Miller nie zapomniał – tak, jakby nakręcił film rok, a nie 30 lat po poprzednich odcinkach.

The Last V8

The Last V8

Czy jednak jest to ten sam Mad Max, co przed laty? Nie do końca. Mimo, że film jest zrobiony doskonale i tak dobrze, jak to właściwie tylko było możliwe, nieco brakuje mu tej brutalnej świeżości i mroku odcinków 1 i 2. Nie zrozumcie mnie źle – jest to i tak o niebo lepszy Mad Max niż trójka – jednak jeśli spodziewaliście jakiejś absolutnie nowej jakości – będziecie zawiedzeni. Owszem, Miller wziął sprawdzony silnik z lat ’80 i plunął w niego beną naszych czasów tworząc wysokoobrotowego potwora – ale jakiegoś mega objawienia tu nie mamy. Reżyser jest nadal wierny swojemu stylowi i nie wprowadza żadnych nowoczesnych wysokobudżetowych udziwnień – i za to PODZIW. Ale nie jest to chyba odrodzony Mad Max na miarę odrodzonego Batmana, Rambo czy Bonda.

Styl filmu momentami jest nieco niespójny popadając od „humorystycznych” tekstów MM w bombastyczny dramatyzm znany z traierów. No przy okazji tych tekstów w tym momencie można już wspomnieć, że najsłabszym spośród głównych bohaterów jest… Mad Max. Nie to, że Hardy się nie stara – ryj i design pasują bez zarzutu. Jednak momentami kolo sprawia wrażenie, jakby nie został do końca zbriefowany przez Millera i jego obecność na ekranie jest nieco nijaka. Na tym tle świetnie wypada Furiosa i Nux (Nicholas Hoult). Szacun też należy się za vaderowatego złego – Immortan Joe, którego nieludzka persona godnie stoi ramię w ramię z Lordem Humungusem i Toecutterem (którego zresztą grał ten sam aktor).

Eyes on the road

Eyes on the road

Techniczne nowości to montaż i całkiem genialna w swojej prostocie technika „lekkiego przyspieszania” ujęć, a także muza. W Mad Maxach muza zawsze była dość ostra, ale teraz dodatkowo mamy mocną elektronikę Junkie XL, która jak najbardziej pasuje do odświeżonego wizerunku MM. Wizualnie też mamy nowość: całość jest mocno jaskrawa i kolorowa, co akurat nie razi i wypada zdumiewająco dobrze, jak na film P/A. Wspomniałem też już o nowej jakości stuntów – są one podkręcone do granic niemożliwości – a stopień choreografii i koordynacji niektórych scen (np. stunt-akcja jednocześnie na pierwszym i dalekim planie) jest obłędny.

Miller nie stracił też smykałki do kreowania świata P/A: co prawda otwierająca film gadunia o wojnach (nie mówiąc o tym polskojęzycznym dziwolągu na końcu) jest trochę zgrana, ale zakładam, że to dla nowych widzów. Natomiast cała koncepcja ludu Cytadeli – religii samochodu, kultu Valhalli i liturgii śmierci na Fury Road – to mistrzostwo świata. Idea plemion, miast, war parties, War Boysów oznacza, że Miller odpracował swoje umysłowe zadanie domowe spacerując po pustkowiach Australii – i te właśnie pomysły i ich wykonanie moim zdaniem przyćmiewają wszystkie poprzednie Mad Maxy. Do tego mamy wspomniany już mega design pojzdów, gitarzystę, rodzinę Joego, a także burmistrzów Gas Town i Bullet Farm, którzy są klasą samą w sobie.

Guitar Hero

Guitar Hero

Oczywiście, obraz tego upadłego świata nie zawsze jest miły dla oka i nie każdemu musi się podobać – no ale w końcu to postapokalipsie, jo. Mamy tu oczywiście totalną przemoc i jedyną ideę, która zgodnie z voice-overem Maxa przyświeca całemu światu przyszłości: survival. I jak zwykle Max łamie się i sprzeniewierza tej idei, no bo o to w końcu chodzi w filmie. Acha właśnie – to może na koniec wspomnę o co chodzi: film jest o pościgu. Mamy praktycznie bite dwie godziny postapokaliptycznego pościgu z krótkimi przerwami na nieco feministyczną fabułę. Dostajemy też obowiązkową wstawkę oniryczną pod koniec filmu.

Jaki jest więc finalnie Fury Road? Na pewno kipiący energią i epą, wybijający się z radioaktywnego piachu w lot, niczym postapokaliptyczny feniks, z pewnością będący odrodzeniem, a nie zamknięciem cyklu. Natomiast poprzednie Mad Maxy zawsze były dla mnie mroczne, bezosobowe i surowe – a Fury Road nie do końca taki jest. To świetny comeback – ale teraz czekamy na sequelowego megakopa.

 

Ocena (1-5):
Fuel pumping engines, burning hard, loose and clean: 5
Atomowe realia: 5
Mad Max: 4
Fajność: 5

Cytat: Witness me!

Ciekawostka przyrodnicza: Od czasu ostatnich przygód Mad Maxa Postapokaliptyczna Rada Australii uchwaliła ruch prawostronny i kazała poprzekładać kierownice w samochodach na lewo.

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

8 Komentarze(y) na Mad Max: Fury Road

  1. PODZIW!!!

    Ogólnie zgadzam się z recką, ale ten film zasługuje na rekomendację. Ze znajomymi chcieliśmy zaraz po seansie kupić bilety na drugi.

    PODZIW!!! V8! V8!

  2. BTW. Czy ktoś zauważył, że War Boyz było wykrzykiwan w rytm „Wild Boys” Duran, Duran?

  3. Wypowiedziałbym się też w temacie ale w mrocznym mieście Opolu nawet nie można pójść na Maxa do kina 😀

  4. Hot damn, film zajebiście podobał mi się 🙂 a cytat z Metalliki przy ocenach J.J. Adamsa bardzo na miejscu, bo film można podsumować jednym słowem: METAL. A seans zbiegł się z problemami z wiatrakiem chłodnicy, więc można powiedzieć, że jestem taki trochę Max…

  5. Film wciąga widza pod maskę i bezlitośnie robi z niego miazgę wypierdzielając jego truchło rurą wydechową.
    Brak rekomendacji to potwarz.

  6. Nie sądziłem, że to będzie możliwe, ale poczułem się tak, jak piętnastolatek, którym wówczas byłem, gdy pierwszy raz oglądałem Mad Maxa 2. Zostałem zmiażdżony intensywnością wszystkiego w tym filmie. „Kupiłem” konwencję i dalej było coraz lepiej. Kiedy już miałem wrażenie, że nic mnie nie zaskoczy, następowało w nim coś, po czym po raz kolejny zbierałem szczenę z podłogi. Rewelacja!!!

Dodaj komentarz