San Diego Comic-Con 2012 – Relka!!!

Z dużym poślizgiem spowodowanym tzw. trudnościami obiektywnymi przedstawiamy wyczerpującą relację z rajdu Redakcji ZP na nerdów Ziemię Obiecaną. A cośmy przeżyli i widzieli tekst ten zaraz Wam opowie.

1. Comic-Con

Bez zbędnej skromności możemy stwierdzić, że kto nie był na Comic-Conie nie jest w stanie zrozumieć, czym jest to wydarzenie. Ba, większość tych, którzy byli, również nie jest w stanie. CC to duży konwent – nie (jak twierdzą niektóre polskie media) „największy zjazd miłośników komiksu w USA”. To największe wydarzenie popkulturowe na świecie – kropka. Tegoroczna liczba uczestników podchodząca pod 150 000 to więcej, niż mieszkańców ma Zielona Góra albo Opole.

Comic Sans na sztandarach Comic-Conu


Programu i ekspozycji na Comic-Conie starczyłoby na 5 megaconów, dlatego z punktu widzenia uczestnika bardzo ważne jest planowanie. Z miejsca musimy przyjąć do wiadomości, że większości atrakcji i punktów programu nie zobaczymy – a tylko dzięki starannemu zaplanowaniu naszego pobytu jesteśmy w stanie sensownie spędzić tu czas zamiast miotać się i marnować czas w kolejkach, gdy koło nosa przechodzą nam kolejne atrakcje. Tak więc jeszcze przed przyjazdem musimy wiedzieć, czy przyjeżdżamy na konwent filmowy, telewizyjny, komiksowy, stuffowy, mangowy, cosplayowy albo jeszcze jakiś inny – czy też każdy z dni chcemy spędzić w innym nurcie. Sztuka poświęceń – bez tego po prostu tu nie ujedziemy.

Mimo swojej obłędnej masowości, Comic-Con to impreza, przepraszam za słowo, ekskluzywna. Jest tu tylko 100+ tysięcy ludzi, którzy mieli na tyle refleksu, by zalogować się po akredytację w ciągu pierwszych kilkunastu sekund po rozpoczęciu sprzedaży -; drugie tyle zostało na lodzie. Duch tej ekskluzywności przenika też wszelkie mainstreamowe punkty programu: wszystkie panele i pokazy robione są przodem do nerda, a tyłem do mediów. Dlatego poza USA impreza ta jest kompletnie nieznana szerszemu ogółowi, mimo, że spotkania z gwiazdami i twórcami są milion razy ciekawsze, niż jakikolwiek wałkowany talk-show czy gala oscarowa. Tu gwiazdy przychodzą w jeansach, a nie w lanserskich kieckach, tu zwracają się bezpośrednio do nerdów na sali i nie spacerują po czerwonych dywanach. No i tu też wszyscy przynajmniej starają się gadać ciekawie i na temat, zamiast sadzić telewizyjne wypełniacze w stylu „Reżyser doskonale wiedział, czego chciał, a na planie była super atmosfera”.

2. Centrum Konwentowe

Comic-Con od 1991 odbywa się w San Diego Convention Center, którego głównym sensem istnienia jest goszczenie co roku tejże imprezy. Centrum to 600-metrowej długości behemot mogący pomieścić chyba każdą imprezę – jednak dla Comic-Conu stał się on już dawno nieco za ciasny. O ile na korytarzach centrum panuje jeszcze względny luz, o tyle sale wystawowe i prelekcyjne to jeden wielki ścisk i/lub kolejka. Skala problemów lokalowych rośnie z roku na rok wraz z rosnącą liczbą uczestników, zwłaszcza, że okoliczne hotele i lokale, gdzie przeniesiono część programu mogą odwentylować tylko mały procent tłumu. Na imprezę już ostrzą sobie zęby konkurencyjne obiekty w Anaheim i Vegas, jednak miasto San Diego jest absolutnie zdeterminowane, aby utrzymać Comic-Con u siebie – łącznie z planowaną dalszą rozbudową centrum konwentowego.


Innym mankamentem Centrum jest jego lokalizacja – od reszty miasta oddziela je przejście przez ruchliwą ulicę, jak również… przejazd kolejowy (tak, były ofiary). Powoduje to, że mimo sprawnego zarządzania tłumem, wydostanie się z terenu konwentu jest aktem trudnym i czasochłonnym.

Co by jednak nie gadać, infrastruktura jest. Mało który inny obiekt może pochwalić się pojedynczą salą wielkości Exhibition Hall, również dwie główne sale panelowe (Hall H i Ballroom 20) mogą pomieścić łącznie ponad 10 000 widzów. Oprócz tego mamy kilkanaście pomniejszych pomieszczeń (wielkości dużej sali konferencyjnej w polskich hotelach), a wszystko to zmieszczone na dwóch kondygnacjach.


Ogromne przestrzenie i ciągi komunikacyjne pozwalają uniknąć ścisku podczas poruszania się pomiędzy punktami programu. Tym niemniej o miejsce do siedzenia pod ścianą jest niełatwo, natomiast jeśli potrzebujesz doładować laptopa czy komórkę – Twoim najpewniejszym wyborem jest kibel. Spora część przejść w centrum wiedzie na świeżym powietrzu, dzięki czemu możemy podziwiać sobie półwysep Coronado i stacjonujące przy nim lotniskowce, latające co chwilę nad głową Seahawki i Cobry, a może nawet załapiemy się na ćwiczenia SEALs na pontonach.

3. Organizacja

Mimo legendarnego zatłoczenia Comic-Con jest mistrzostwem organizacji i zarządzania tłumem. Oczywiście, jak co roku, już na dzień dobry zdarzyła się mała techniczna czkawka w momencie uruchomienia sprzedaży akredytacji przez net – no ale każdy mający nieco rozumu nerd szybko poradził sobie z tą pierwszą selekcją. Warto dodać, że idea selekcji góruje nad uczestnikami już od pierwszej styczności z CC – autorzy oficjalnej witryny WWW konwentu zadbali, aby kluczowe informacje znaleźli tylko najbardziej wnikliwi użytkownicy, a do otrzymania kompletu danych i tak niezbędny jest Facebook.

Natomiast w samym San Diego już pierwszy kontakt z konwentem jest pozytywny – miasto pokryte jest siecią tras autokarów konwentowych, które kursują masowo co 5-10 minut (mimo deklarowanych 15) odwiedzając wszelkie okolice, niektóre mocno oddalone od centrum. Tak więc o ile nie wybraliśmy sobie hotelu pod meksykańskim murem, z gratisowym dojazdem na imprezę od świtu do nocy nie będzie problemu.


Sama rejestracja na miejscu też idzie obłędnie szybko – zwłaszcza w porównaniu z polskimi konwentami, gdzie można stać pół godziny w kolejce i nie ruszyć się nawet o metr. Tutaj od momentu wręczenia pani potwierdzenia do otrzymania wydrukowanego badża mija mniej niż 10 sekund – drugie tyle zajmuje odbiór przysługującego zestawu stuffu i makulatury, a i kolejki są znośne, gdyż nerdów obsługuje kilkadziesiąt stanowisk.


Ochroniarzy (a właściwie pracowników kolejkowo-tłumowych) jest naprawdę wielu i każdy z nich ma co robić, dzięki czemu obcowanie z CC w ogóle jest znośne. Tak rozbudowana ochrona ma na celu nie tylko wygodę nerdów – otóż na CC, jak w całej Ameryce, mają jobla na punkcie przepisów p/poż, a na imprezach masowych obecni są licznie Fire Marshalle, czyli po prostu biurkowi strażacy. Strażak taki ma władzę zamknąć imprezę kiedy tylko stwierdzi jakieś zagrożenie pożarowe lub ewakuacyjne – stąd troska organizatora o ciągłą drożność przejść, korytarzy, liczbę ludzi w pomieszczeniach i generalnie o komfort psychiczny strażaków. Marshalle (albo przebrani za nich uczestnicy) spacerują po konwencie łypiąc groźnie wzrokiem, a przywołanie ich imienia na ogół wystarczy aby uspokoić, posadzić, lub odsunąć co bardziej rozentuzjazmowanych konwentowiczów.

4. San Diego: Miasto CC

San Diego to miasto, które żyje z dwóch źródeł: U.S. Navy i Comic-Conu (z pewną domieszką ZOO i Sea Worldu). Tak więc, o ile w innych miastach impreza na 150 000 przebierańców wzbudziłaby kpiny lub sensację, o tyle dla SD jest to doroczny chleb powszedni traktowany z szacunkiem jako gigantyczny zastrzyk kasy i lansu dla miasta, nie mówiąc już o rozruszaniu nudnawego nieco centrum. Co tu dużo gadać: w San Diego nie ma mieszkańca, który nie znałby imprezy i całe miasto kładzie się krzyżem przed nerdami i ich medialnymi mocodawcami, którzy bez pardonu przejmują gród. Wjeżdżając do SD widzimy oficjalne i nieoficjalne reklamy Comic-Conu, tablice i ekrany witające uczestników. Widzimy hotele, w których od pół roku nie znajdzie miejsca nikt, kto przyjechał tu w innym celu (mimo, że ceny noclegów w czasie konwentu to minimum trzykrotność standardowych). Ze wszech krańców miasta do Centrum Konwentowego pędzą autobusy CC, nad bezpieczeństwem nerdów z radością czuwają setki policjantów i mundurowych z nadzoru ruchu kolejowego. A właśnie, jak wspomnieliśmy, w wyniku uwarunkowań historycznych Centrum Konwentowe jest oddzielone od reszty miasta linią kolejową, na której uprawiany jest dość intensywny ruch pociągów. A ponieważ od rana do nocy między miastem a Centrum przewalają się hordy geeków, ktoś musi dbać o to, aby nie pocałowali się oni z bliska z baną – stąd kordony służb porządkowych sterujących ruchem. Warto jednak dodać, że nerd jest tu takim królem, iż czasem to POCIĄG CZEKA NA PRZEJEŹDZIE, aż tłum konwentowiczów przejdzie przez tory.


Natomiast on the other side of the tracks mamy już tzw. stare miasto czyli Gaslamp Quarter. Ta reprezentacyjna dzielnica San Diego na czas Comic-Conu jest absolutnie przejęta przez media – wszelkie knajpy i hotele są wytapetowane brandingiem sieci telewizyjnych, seriali, a także reklamami filmów. Poszczególne lokale mają wymienione lub wyklejone okna wystawowe i całe elewacje – lub są zamienione w ekspozycje związane z danym tytułem. Znajdziemy tu zatem knajpy seriali Grimm, Revolution, a także np. Resident Evil, SyFy, Gamespota, BioWare i masy innych. Również w okolicznych hotelach i na placach mamy multum oficjalnych konwentowych atrakcji dostępnych również dla ludzi bez badży – wystawy, prezentacje gier, interaktywne wesołe miasteczka, salony gier i inne. Sklepy, nawet kompletnie niezwiązane z branżą fandomową, wzbogacają swój asortyment, albo przynajmniej przybierają wystawy i przebierają personel, aby pozostać w duchu konwentu. Knajpy kuszą kelnerkami przebranymi w superbohaterskie peleryny i maski lub tablicami głoszącymi „Nerds enter”. Właściwie, jeśli ktoś nie załapałby się na wejściówkę na konwent, może spokojnie spędzać tu czas CC i zaliczyć znaczną część atrakcji z nim związanych.


Wszelkie grupy społeczne i zawodowe starają się zyskać na nagłym wzroście populacji miasta – są to uliczni performerzy, policjanci zbierający na swoje muzeum, a także tzw. jezusowcy, rozstawieni w strategicznych punktach wokół Centrum Konwentowego intensywnie informujący zainteresowanych (oraz nie), że uczestnictwo w Comic-Conie to praktycznie gwarantowany bilet w jedną stronę do krainy Belzebuba. Trzeba przyznać, że przy tych gościach fani Radia Maryja to skrajnie liberalne i tolerancyjne towarzystwo.

Wolność wyznania 4ever


Teoretycznie autobusy konwentowe kursują tylko do 22.00, co nieco ogranicza życie nocne przybyszy spoza ścisłego centrum hotelowego, tym niemniej miasto w nocy kusi na tyle, że można przeboleć kilka dolków na nocną taksówkę. Wstyd przyznać, ale mimo wszystko nieco olaliśmy ten aspekt konwentu podczas naszej wycieczki. Nie zakręciliśmy się za zaproszeniem na jakąś fajną imprezę, nie wyhaczyliśmy żadnej kult knajpy. Oczywiście można wejść do jakiejkolwiek knajpy (co też uczyniliśmy) i wśród klienteli z miejsca trafia się na uczestników lub staff CC, ale porządne imprezy dostępne są tylko za zaproszeniami. W kinach w centrum odbywały się premiero-bankiety nowych seriali, laureaci wszelakich konkursów trafiali na party sponsorów, a wieczornymi ulicami w tę i nazad przechadzały się tłumy konwentowiczów. Trochę żal było nam odstawionych NORMALNYCH ludzi idących na NORMALNE imprezy głównymi ulicami Gaslamp Quartera – na tle przebierańców i nerdów w swoich wieczorowych strojach wyglądali jak dziwacy.


Oczywiście należy nadmienić, że z okazji skorzystał również seks-biznes, gdyż jak wiadomo w środowisku nerdów panuje pewien deficyt oferowanych przezeń wrażeń. Wszyscy stojący w kolejce do Hallu H mogli podziwiać pojazd reklamujący jeden z salonów relaksu, na samym mieście również nie brakowało naganiaczy i reklam tej branży.

5. Żarcie i chlanie

Przepis na żarcie na CC jest bardzo prosty: przynieś ze sobą. Na terenie konwentu jest kilka/naście budek sprzedających tak pożywne posiłki jak precle i napoje w chorych cenach – tak więc, aby na tym wyżyć cały weekend trzeba by mieć żelazny żołądek i zostawić u sprzedawców małą fortunę.

Z tego powodu każdy szanujący się konwentowicz przychodzi co dzień z plecakiem wypełnionym energetykami, colą, power barami, kanapkami, beef jerky czy co tam kto lubi. Jeśli komuś taki obozowy wikt się przejadł, niestety wyjście poza teren konwentu nie dawało specjalnie szans na poprawę sytuacji. Gaslamp Quarter jest miejscem o najniższym w Stanach nasyceniu fastfoodami, więc jedyne, na co można sobie pozwolić w tym temacie to pobliski Subway, pełen nerdów, wyposażony w przepisową konwentową kolejkę i zaludniany przez zatrudnioną wczoraj obsługę ledwie kumającą lokalny język i absolutnie nie kumającą, co sprzedaje. Inna alternatywa na żarcie to „normalne” restauracje i bary, gdzie na szczęście poziom cen był jeszcze znośny, ale też zanerdzenie znacznie większe. Osoby pragnące nadrobić niedobór promili we krwi miały do dyspozycji całkiem sporo pubów – acz niestety(?) również zapchanych konwentowiczami i cywilami. Nie zmienia to faktu, że aby się narąbać, trzeba było wykonać półgodzinny marsz w miasto, z czego 15 minut spędzaliśmy na przejściu dla pieszych pod Centrum Konwentowym.

Inny model żywieniowy to zapchanie się od rana mega-śniadaniem w faście i przetrwanie reszty dnia na adrenalinie.

6. Kolejki i tłumy

Comic-Con to konwent tłumów i wynikających z nich kolejek. Tłum i kolejki to pierwsze wrażenia jakie uczestnik odnosi z CC, zanim jeszcze zobaczy jakiekolwiek stoisko lub punkt programu. Kto nie przyjmuje tego do wiadomości, nie przyswaja stania w kolejkach lub źle się czuje w tłoku – nie powinien nawet brać pod uwagę wyjazdu na CC.

Megakolejki to norma na większości międzynarodowych (a nawet niektórych polskich) konwentów, jednak San Diego wygrywa w tej kategorii o kilka długości (dosłownie) przed konkurencją. Kolejki są do wszystkiego: akredytacji, sal panelowych, sali wystawców, stoisk wystawców, sprzedaży koszulek konwentowych, zadawania pytań, odbioru gadżetów, losowania autografów, żarcia, kibla, autobusów konwentowych, a także są kolejki do innych kolejek. Coś podobnego pisaliśmy chyba kiedyś o Star Wars Celebration, ale z perspektywy czasu, Celeb to był skromny tutorial przed CC.


Mimo ogromu tego zjawiska, ze zdumieniem stwierdzam, że w większości przypadków stanie w kolejce jest znacznie mniejszą udręką, niż by to wynikało z jej długości. Po pierwsze większość kolejek jest zarządzana: wokół kolejki krąży kilka osób z obsługi dbając o jej integralność, w razie potrzeby dzieląc kolejkę i przenosząc jej wycinki w inne części obiektu, oznaczając każdą z nich tabliczkami „Start of line” i „End of line”. Jeśli kolejka krzyżuje się z jakimś ciągiem komunikacyjnym obsługa co kilka minut organizuje skrzyżowanie zagradzając przejście i przepuszczając kolejkę. Oczywiście personel dba też, aby nikt się nie wcinał w pół kolejki, chociaż jeżeli nawet ktoś to robi, to przez pomyłkę, a nie z premedytacją. I tu mamy drugi aspekt, dlaczego kolejki są znośne: kultura. Każdy wie, na czym polega koncept kolejki i go szanuje, więc nie ma wpychania się (aczkolwiek zajmowanie miejsca znajomym i wymienianie się staczy w kolejce jest akceptowane) i każdy karnie stoi na swoim miejscu. Co więcej, kolejka (zwłaszcza np. całodobowa do Hallu H) integruje: szybko nawiązują się znajomości i rozmowy (co jest akurat naturalne u Amerykanów i poza kolejką). Dzięki temu można czerpać z krynicy wiedzy bywalców, którzy byli już na n Comic-Conów, nadgonić nerd-newsy czy poznać tajniki konwentu, których nie wyczytamy w oficjalnych informatorach. Oczywiście można i mieć pecha i trafić na człowieka-radio, który przez 6 godzin, praktycznie bez brania oddechu nawija non-stop na wszelkie tematy, od gadżetów comic-conowych, przez Prometheusa i Star Wars po ponure losy Green Lanterna na przestrzeni dziejów, nie zapominając też o Obamie. Wiele się dzieje również w pobliżu kolejek – kręcą się przebierańcy, rozdawany jest stuff, a sławni ludzie pozdrawiają konwentowiczów z limuzyn.

Co bardziej hardcorowi stacze (zwłaszcza ci do Hallu H) wyposażeni są w materace i karimaty, normą są również składane krzesełka (takowe w nerdowskich barwach można nabyć na samym conie). Jak się okazuje, innym przedmiotem bardzo wspomagającym stanie w kolejce są wszelkie mutacje tabletów. Średnio co druga osoba siedzi pochylona nad iPadem czy jakimś e-readerem i zabija czas wpatrując się w ekran.


Kolejki to zorganizowana część tłumu, niestety występuje też część niezorganizowana, zwłaszcza w Exhibition Hall, gdzie zgromadzone są wszystkie stoiska wystawców (od komiksiarzy przez pamperkownie po wytwórnie filmowe i stacje TV). Na Preview Night stwierdziliśmy, że takiego tłumu jeszcze w życiu nie widzieliśmy, nieświadomi faktu, że w kolejnych dniach czeka nas tłum dwukrotnie większy. Przejście całego pustego Exhibition Hallu marszowym krokiem pewnie zajmuje z 5 minut. Zrobienie tego samego podczas konwentu – prawie 2h. Trzeba walczyć z nurtem ludzi idących we wszelkich kierunkach (głównie przeciwnym), kolejkami, przebierańcami i ich obszernymi kostiumami. Wokół stoisk (zwłaszcza takich, gdzie akurat działo się coś ciekawego) zwykle stał kordon ochroniarzy dbających o to, aby nie zgromadziło się tam zbyt wiele osób blokujących ruch, co oczywiście nie zawsze im wychodziło.

Tłum przejawiał się również w campowaniu na korytarzach. Ponieważ krzeseł czy ławek na terenie konwentu poza salami praktycznie nie ma, normą jest siedzenie na glebie. Niestety miejsca na podłodze też były ograniczone – obsługa wyganiała, jeśli siedziałeś na drodze ewakuacyjnej (która obejmowała chyba 90% obiektu), a także gdy siadałeś w miejscu innym niż pod ścianą. Czasem więc trzeba się było nieco nachodzić, zanim można było usiąść.

Sportowiec bezcześci swoją obecnością spęd nerdów

7. Exhibition Hall

Exhibition Hall to miejsce, w którym dla wszystkich Comic-Con się zaczyna, a dla wielu kończy. Jest to gigantyczna otwarta przestrzeń stanowiąca główną komercyjną salę wystawową dla wszelkiego rodzaju producentów pamperków, gier, filmów, seriali, a także sprzedawców stuffu. Wszelkiego rodzaju Hasbra, Lucasfilmy, Warnery, Marvele czy Sideshowy ustawiają tu swoje giganto-stoiska, aby zaciekawić nowym produktem bądź tytułem. Tu też gromadzą się handlarze nerdowską starzyzną i nowizną, jak również wszelkiego rodzaju rzemieślnicy i artyści (oraz „artyści”) wystawiający na handel dzieła swoich rąk. Im bliżej centrum hali, tym komercyjniej – od lat najlepsze miejsce okupuje tu Lucasfilm i jego firmy-satelity (i niestety wygląda na to, że obecnie te satelity tworzą całe stoisko, a LFL obecny jest tylko na szyldzie). Stoiska są na ogół wąsko specjalizowane prezentując wyłącznie najnowsze produkta, które często na CC mają swoją premierę. Stoiska te są też często dynamiczne, zmieniając wystrój i eksponowane dobra z dnia na dzień, tak abyście przychodzili tam jak najczęściej (np. na podium 50-lecia Bonda codziennie pojawiał się inny filmowy samochód lub motorówka). Na Exhibition Hall nie ma miejsca na panele – jedyne spotkania na jakie możecie liczyć, to autografowanie przez topowych lub bottomowych celebrytów.


Jak nietrudno się domyśleć, panuje tu niewiarygodny ścisk. Na większości stoisk praktycznie nie ma możliwości dłuższej rozmowy z obsługą – i zwykle doznanie sprowadza się tylko do obejrzenia wystawki i wyciągnięcia łapy po stuffik. Często zrobienie dobrego zdjęcia fajnej ekspozycji jest niemożliwe, chyba że lubicie mieć w kadrze kolekcję głów i kończyn obcych osób, zza której wystaje kawałek fajnej scenografii.

Na stoiskach co jakiś czas odbywają się specjalne aktywności typu rozdawnictwo, odwiedziny sławnego, konkurs bądź prezentacja czegoś – co oczywiście owocuje błyskawicznym wzrostem zatłoczenia z absolutnego do megagargantuicznego. Jednak im dalej od centrum, a bliżej bocznych ścian sali, tym luźniej. Tu już mamy bowiem stoiska stricte handlowe (koszulki, komiksy, pampry itd.), a także stanowiska niezależnych twórców, którzy nie przyciągają takich tłumów jak Hobbit czy Vador, a co gorsza, rzadko kiedy coś rozdają za friko!

8. Preview Night

Preview Night to EKSKLUZYWNY pierwszy wieczór Comic-Conu, przysługujący szczęśliwcom, którzy jako pierwsi wykupili stosowne akredytacje. Dzięki temu wąskie grono zaledwie 30K ludzi może już w środę poprzedzającą właściwy konwent wejść i zwiedzać Exhibition Hall – co zwykle owocuje tym, że uczestnicy, którzy przybywają dopiero w czwartek mogą sobie o wielu Exclusivach co najwyżej pomarzyć.
Podczas Preview Night właściwie nie ma programu (chyba, że za program uznać pokazy anime), aczkolwiek zdarzają się niespodzianki. Zaraz po wejściu na teren konwentu zaszokowała nas mega kolejka czekająca do Ballroomu 20, w którym teoretycznie nic nie powinno się dziać. Szybki wywiad wykazał, że mniej więcej połowa stojących nie wiedziała właściwie za czym stoi, ale widząc takie zainteresowanie nie chcieli przepuścić najwyraźniej wielkiej atrakcji. Ostatecznie jednak okazało się, że w Ballroom 20 ma lecieć przedpremierowy pokaz G.I. Joe: Retaliation – filmu, który reszta świata zobaczy najwcześniej za pół roku (i to pewnie w nieco zmodyfikowanej wersji). Nie nam oceniać, czy to atrakcja warta czekania czy nie – jednak miło ze strony studia, że zrobili pokaz mimo nimbu kontrowersji wokół filmu. Na marginesie jednak, skąd ci ludzie wiedzieli o projekcji G.I. Joe – do dziś nie wiemy.


Głównym sensem PN (oprócz wykupienia Exclusivów) jest chyba zwiedzenie Exhibition Hall już na wstępie, żeby nie tracić na to czasu później, kiedy można już chodzić na program. Nie jest tak jednak do końca, gdyż Exhibition Hall dopiero w kolejne dni nabiera rumieńców, a i stuff rozdawany wyłącznie na PN nie jest już tak atrakcyjny, jak to drzewiej bywało. Nie zmienia to faktu, że marne 3h pierwszej nocy to zbyt mało, aby zobaczyć cały Exhibition Hall, a nawet by przejść go po prostu od ściany do ściany.

9. Hall H i inne miejsca kultu

Każdy, kto przyjeżdża na Comic-Con, niezależnie od swojego obszaru zainteresowań, musiał słyszeć o Hallu H (pol. Sala H). Dla wielu konwentowiczów jest to gwóźdź programu imprezy, dla innych – nieosiągalny Graal.

Hall H jest bowiem owianą kultem salą, w której prezentowane są wszelkie filmowe nowości Comic-Conu. To stąd właśnie pochodzą zdjęcia aktorów na tle CC-ścianki, jak również nagrywane telefonem trailery. Tutaj dowiadujemy się o nowych projektach, o których do tej pory nie słyszano, tu ogłaszane są tytuły filmów i obsada, tutaj w końcu drzwiami obrotowymi przewalają się tłumy reżyserów, producentów i aktorów. Jednym słowem, dla fanów zaprzedanych filmowi (a zwłaszcza filmowi fantastycznemu) jest to najważniejsze miejsce, w którym w swoim życiu mogą się znaleźć. Oprócz filmów sporadycznie trafiają tu też panele telewizyjne, które mogą wygenerować spory tłum – jak np. teraz Game of Thrones czy The Big Bang Theory.


Miejsc w Hallu H jest 6500 – jest to więc dość lujcza sala. Niestety chętnych do wejścia jest codziennie co najmniej 2-3 razy tyle. Zasada jest prosta: jeśli chcesz siedzieć pod samym podium i mieć celebrytów na wyciągnięcie ręki – rozbij obóz w kolejce poprzednim wieczorem, jednak licz się z tym, że obok ciebie siedzieć będą ludzie, którzy również od doby nie brali prysznica i spali na glebie w tych samych ciuchach. Jeśli zależy Ci na w miarę dobrych miejscach – o 6.00 rano powinieneś stać w kolejce i zawierać znajomości na najbliższe 6-7 godzin czekania. Jeśli przyjdziesz po tej godzinie – może fartem uda ci się wejść po południu.

Oczywiście wszystko to oznacza, że jeśli interesujący Cię panel startuje o 16.00, to i tak musisz czekać od świtu, wejść na salę, zaklepać miejsce, no i przesiedzieć 3-4h nieinteresujących Cię prezentacji. Koszmarna strata czasu, ale innego wyjścia nie ma. Na szczęście jednak w Hallu H lecą na tyle grube prezentacje, że ciężko jest się nudzić czekając na upragniony punkt programu.

A kolejka do Hall H to osobna legenda i śmiem stwierdzić, że jest w ścisłej czołówce kolejek świata. Ok. 10.00 rano stoi w niej na luzie 10+K ludzi, ustawionych w karnego węża przez czuwających nad wszystkim ochroniarzy. Kolejka prowadzi wielokrotnie złożoną trasą przez nabrzeże portowe, zaplecze Centrum Konwentowego, marinę, w której stoją jachty z helikopterami na pokładzie, aż wreszcie przez trawnik przed Hiltonem i drugi trawnik przed samym wejściem do sali. To tutaj odbywa się wszelkiego rodzaju inżyniera kolejkowa: przesuwanie kolejki, przecinanie kolejki dla zrobienia przejścia i dzielenie ludzi na finiszu na cztery równoległe tory celem sprawniejszego przebywania ostatniego odcinka. Wszystko to oczywiście przy zachowaniu spójności kolejki i jej sprawiedliwego porządku.

Strzałka – tu startowaliśmy w sobotę o 6.00


Pod koniec czekania mamy serię mistycznych uniesień, porównywalnych jedynie z narodzinami naszego pierwszego dziecka: Moment, kiedy obsługa odcina kolejkę za nami, informując zrozpaczony „ogon”, że przed nimi jest już przepisowe 6500 ludzi i inni na pierwsze punkty programu już nie wejdą. Chwila, gdy docierasz do końca kolejki i personel gratuluje Ci wystania tylu godzin do Hallu H – wskazując drzwi prowadzące do centrum konwentowego. To cudowne doznanie już w środku, kiedy zbliżasz się do drzwi „Exhibit Hall H”, a hostessy z pełną powagą salutują Ci ze słowami „Welcome to Hall H” – coś takiego chyba przeżywają tylko nowi członkowie New World Order, kiedy zostają pierwszy raz dopuszczeni do pokoju obrad nad porządkiem świata. Również podczas samych występów celebrytów i prowadzących jeszcze nieraz słyszymy gratulacje za dostanie się do tej świętej sali.


Po przejściu drzwi szybko odbieramy naręcza gadżetów wręczane każdemu przy wejściu (w tym np. okulary 3D) i szukamy piorunem miejsca – gdyż teraz już nie ma kolejki i tylko nasz refleks decyduje o tym, na ile dobre miejsce zajmiemy. O ile nie staliśmy od wczoraj, naszym kluczowym priorytetem jest nie zajęcie miejsca z przodu, co już jest nierealne, ale siedzenia z dobrą widocznością któregoś z wielkich ekranów, na których prezentowane będą EKSKLUZYWNE materiały. Warto zaznaczyć, że wszystko leci rzecz jasna w Full HD, a 3D jakością spokojnie przebija fotoplastykony, które dają w polskich kinach. Całością multimediów steruje sztab technicznych pod ścianą, który robi wszystko z pełną profą – na ekranie nie zobaczymy mignięcia pulpitu komputera czy interface’u PowerPointa, ani nie będziemy czekać, aż fachowiec „naprawi problemy techniczne” – tu wszystko jest realizowane ze sprawnością studia TV. W przypadku szczególnie grubych prezentacji (w tym roku Warnera) studio idzie o krok dalej i buduje całą wirtualną scenografię opartą na dodatkowych ekranach kinowych na froncie sali. Ekrany te stanowią dynamiczne tło dla aktualnego panelu wyświetlając stosowne klipy i animacje i generalnie przytłaczając publiczność percepcyjnie.


Pisaliśmy, że CC stara się być konwentem EKSKLUZYWNYM. Ten charakter widać też w prezentacjach przygotowanych przez wytwórnie – w większości przypadków pokazanych klipów i trailerów nikt inny nie zobaczy przez przynajmniej pół roku i zwykle są to materiały przygotowane wyłącznie na CC. Wbrew wrażeniu, które można odnieść w internecie, ludzie nie starają się na potęgę nagrywać owych materiałów – nawet nie dlatego, że nie wolno, ale dlatego, że każdy szanuje, iż jest to coś przygotowane specjalnie dla comic-conowiczów. Wywalczyłeś akredytację, cudem znalazłeś hotel w SD, odstałeś swoje kilka/naście h w kolejce – oto nagroda dla Ciebie i Twoich współfanów. Znajomym w domu możecie opowiedzieć co widzieliście, ale zobaczenie tego na własne oczy – to coś specjalnie tylko dla Was.

W przypadku szczególnie wrażliwych materiałów na salę wchodzą dodatkowi ochroniarze przywiezieni przez studia, którzy podczas projekcji chodzą non stop wzdłuż widowni lustrując ją noktowizorami i niestety chwilami przeszkadzając w oglądaniu. Osobnicy złapani na twórczości dokumentalistycznej zostają odprowadzeni do pokoju na zapleczu (prawdopodobnie z imadłem), z którego wracają po kilkunastu minutach z pustym wzrokiem (i zapewne pustą kartą). Całkiem szczerze mówiąc, przy odrobinie inwencji i przygotowania nagranie czegokolwiek z ekranów Hallu H nie byłoby specjalnym problemem – no ale jak wspomniałem, motywacji do takich działań nie ma.


Dla kompletności dodamy, że sam Hall H dla przesiadujących w nim uczestników jest samowystarczalną całością – bez wychodzenia z jego zony możemy nabyć żarcie, picie, a także skorzystać z kibla. Oczywiście udanie się do któregokolwiek z tych przybytków wiąże się z odpracowaniem pańszczyzny w odpowiadających im kolejkach.

Drugą pod względem popularności salą na Comic-Conie jest tzw. Ballroom 20. Ta mikroskopijna salka mieści ledwie 4KNd (4 Kilo Nerda), więc przeznaczona jest głównie na prezentacje drugiej kategorii – telewizyjne czyli serialowe. Kolejka do BR20 spełnia dokładnie te same normy, co do Hallu H, choć jest może minimalnie krótsza – nie zmienia to jednak faktu, że kto się w niej ustawi dopiero po porannym rozpoczęciu konwentu, raczej się już tego dnia na nic sensownego nie załapie.

W sali tej panuje niestety również syndrom „chcesz wejść na wieczorny panel – musisz wcześniej odpokutować trzy denne po drodze”, co powoduje, że czekając na Dextera wyspaliśmy się dość dobrze na prezentacji Psycha (najdenniejszego serialu świata – już od 7 sezonów), a także ziewaliśmy na pilotach tragicznych nowych produkcji (Beauty and the Beast oraz Elementary). No ale jest to jeden ze smaczków CC, których nie unikniemy. Zaleta tego układu jest jednak taka, że w Ballroomie 20 pomiędzy poszczególnymi panelami żerując na widzach opuszczających salę mamy dużą szansę zrobić skok w przód i przesiąść się kilka/naście rzędów do przodu – sztuka praktycznie niewykonalna w Hallu H.


Nie da się ukryć, ze większość spotkań z goszczącymi w Hallu H sławnymi ludźmi była bardzo emocjonująca (zwłaszcza dla zagorzałych fanów), co przekładało się na skrajnie żywiołowe reakcje publiczności. Np. rzucony znienacka teaser nowej Godzilli spotkał się ze zdumiewającą wręcz histerią na sali; absolutnie kultowy był jakiś fanowski ziom, który po prostu rozszlochał się ze wzruszenia podczas zadawania pytania Snyderowi i Cavillowi na panelu Supermana. Zresztą zadawanie pytań na panelach to kultowa część Comic Conu, stanowiąca rytuał sam w sobie – i najwyraźniej dla niektórych uczestników taśmowe pytania i interakcja ze sławnymi to ich pomysł na konwent. Do pytania oczywiście nie wystarczy podnieść łapy – w tym celu tworzona jest specjalna kontrolowana kolejka, a przed każdą prelekcją są wyświetlane zasady, dotyczące zadawanych pytań – łącznie z ostrzeżeniem o monitorowaniu ich treści przed zadaniem (co akurat niektórzy sprytnie obchodzili). Jak głosi fanowskie porzekadło, nie ma większego upokorzenia w życiu niż zmarnowanie kolejki poprzez publiczne zadanie bezsensownego pytania na Comic-Conie – i większość pytaczy tego się trzyma. Dobre pytanie może być nagrodzone np. tabliczką z nazwiskiem sławnego ustawioną na stole panelowym, które wręczał fanowi sami zainteresowany ku ekstazie sali. Nieco wkurzające było dopuszczanie dzieci do zadawania pytań – co może stanowiło jakąś stratę czasu, ale z drugiej strony pokazywało, że jeśli chodzi o dojrzałość fanowską polskiej dziatwy jesteśmy jednak 100 lat za Murzynami (amerykańskimi).

10. Przebierańcy

Każdy, kto zna Comic-Con tylko z mediów odniesie wrażenie, że 90% uczestników to przebierańcy i że generalnie trwa tam permanentny cosplay. Przyznam, że prawda w tym temacie była jedną z większych niespodzianek wyjazdu do San Diego – przebierańców faktycznie jest masa, ale stanowią oni może 20-30% populacji nerdów. Oczywiście, jak na każdym konwencie, skala przebrań jest dość szeroka: od wiadra na głowie po skomplikowane stroje z pełną charakteryzacją, z tym że średnia jest jednak dość wysoka i widać, że w stroje zwykle poszło masę pracy i pieniędzy.


Przebierańcy karnie ustawiają się do fot i prężą tors bądź biust na widok każdego obiektywu. Czasami powoduje to zatory komunikacyjne, więc naturalnym miejscem lansu najbardziej wypasionych przebierańców są korytarze i hole, a nie Exhibition Hall, co nie oznacza, że na tejże sali takowych brakuje. Miłe, że w odróżnieniu od polskich konwentów przebierańcy rozumieją, że ich kostium to właściwie usługa dla innych fanów i starają się ją dostarczyć na najwyższym poziomie – pozując do fot, wczuwając się w postać, a przede wszystkim pozostając cały czas w stroju, zamiast np. stać pół dnia z hełmem pod pachą, jak to ma miejsce u nas. No i oczywiście wszyscy robią to całkowicie za darmo, jeśli nie liczyć udziału w różnorakich konkursach, w tym w największym – Maskaradzie (której, rzecz jasna, nie zaszczyciliśmy obecnością, obawiając się nasycenia tam ciężkim duchem mangi).

Również fani bez kostiumów dają się ponieść klimatowi Comic-Conu zakładając rozdawane promocyjnie różne idiotyczne akcesoria, tudzież nakrycia głowy, a nawet przerabiając je na poczekaniu na nowe, fascynujące stroje.

11. Komiksy

Redakcja ZP nie należy do specjalnych fanów komiksów, poza tym, że czasami coś tam przeczytamy (zwykle inspirowani jakimś aktualnym filmem). Wiadomo, że wśród czytelników ZP jest kilku znawców tematu – jednak obawiam się, że nigdy nie będzie prawdziwym fanem komiksu ten, kto nie dorastał z nim od dzieciaka w US of A. Poziom kultury i wiedzy komiksowej w fandomie jest tu niewiarygodny – i abstrahując od cudów Hall H i Ballroom 20, Comic-Con zgodnie z nazwą komiksem fundamentalnie stoi.


Aktorzy i reżyserzy to tylko promotorzy, którzy zapłacili za obecność na konwencie, natomiast oficjalnymi gośćmi CC są właściwie wyłącznie twórcy komiksowi. To komiksom poświęcone jest ponad 50% punktów programu, to komiksy zajmują największą powierzchnię Exhibition Hallu. To z komiksami była związana większość exclusivów i freebiesów. CC jest bez dwóch zdań mekką fanów jedenastej muzy – można tu spotkać nie tylko topowych twórców (a może nawet, za niewielką odpłatnością, zostać przez nich uwiecznionym w kultowej pozie), ale także dokonać wszelkich okołokomiksowych zakupów. Tu znajdziecie wszelakie starocie o 5-cyfrowych cenach, jak również wydania całkiem aktualne (aczkolwiek niezależnie od wieku, standard handlowy, jak Pan Bóg przykazał, to bagged&boarded), a przede wszystkim dziesiątki stoisk aspirujących komiksiarzy. Występują oni na wszelkich możliwych etapach kariery – od pokazywania ludziom szkicownika, przez grafiki, T-shirty i obrazy na wszelakie tematy popkulturowe (oczywiście wystawione na sprzedaż bez oglądania się na prawa autorskie), aż po wydawanie swoich pierwszych (a nawet już kolejnych) dzieł drukiem. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek pojęcie o temacie i trochę czasu może za bezcen uzyskać naprawdę niezłą ozdobę ściany lub biblioteki my niestety nie mieliśmy, choć przyznam, że chwilowe nawet obcowanie z tym środowiskiem było wielce intrygujące.

Wracając do uwielbienia komiksów przez Amerykanów należy dodać, że jednym z bardziej popularnych gratisów na CC były darmowe wydania komiksów elektronicznych do ściągnięcia za pośrednictwem fotokodów na rozdawanych masowo lub EKSKLUZYWNIE ulotkach. Coś, co dla nas, ignorantów, było potwarzą, dla miejscowych fanów było powodem do ogromnego entuzjazmu, a otrzymany komiks był wnet (lub w autobusie) konsumowany za pośrednictwem iPada tudzież innej elektroniczności.

12. Swag i Exclusivy

Zjawisko, które od lat jest znane bywalcom wielkich megaconów, czyli swag aka freebies aka stuff aka gadżety. Na CC z nerd-stuffu można kupić całkiem dużo (acz nie wszystko – byliśmy zaszokowani np. zdumiewająco małym wyborem pamprów SW), no ale po co kupować, skoro sporo stuffu można dostać za darmo. Pierwszy swag dostajemy już przy akredytacji wraz z informatorem konwentowym – gigantyczną torbę ufundował w tym roku Warner Bros., a w zależności od godziny i dnia wejścia mogliśmy dostać jej różne designy (Hobbit, Man of Steel, Big Bang Theory, Pacific Rim, Vampire Diaries itp.). Nie podlegały one oczywiście wymianie, bo już same w sobie torby stanowiły stuff kolekcjonerski (aczkolwiek nieoficjalna wymiana kwitła na konwentowych korytarzach, gdzie nieszczęśliwe dziewczynki mogły wymienić swoje obleśne torby z Supermanem na śliczne z wampirami). Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy gigantyczna siata na ramię to sensowny gadżet dla nerda, pozbywał się ich szybko po wejściu na Exhibition Hall.

Kiedyś eldorado darmochy był Preview Night – niestety teraz nie zauważyliśmy jakiegoś specjalnie wzmożonego rozdawnictwa w porównaniu z normalnymi dniami konwentu. Makulatury oczywiście było mnóstwo i niknęła ona szybko w czeluściach torby Warnera, po to tylko by skończyć swój żywot w koszu po powrocie do hotelu. Na ciekawsze rzeczy trzeba było polować, a było to niemal zawsze okupione… kolejką. Widząc tłum kłębiących się przy jakimś stoisku ludzi można było jednoznacznie stwierdzić, że coś jest tam rozdawane. Co więcej, wiele stoisk wywieszało lub wyświetlało grafik swoich aktywności, gdzie często wprost pisano, że o danej godzinie będzie „givaways”. Inne, jak np. Hasbro miały stały cykl, gdzie uruchamiały rozdawnictwo o każdej pełnej godzinie, co skutkowało tym, że o każdej :55 stała tam już gotowa do startu kolejka.


A co można było dostać poza makulaturą? Różnie. Zawsze popularne są plakaty, ale do tego trzeba się już zaopatrzyć (lub dostać gdzie indziej) w tubę, która potem stanowi pewien problem transportowy. Równie popularne były mniejsze swag-bagi, na ogół reklamujące filmy i seriale. Szybko można zebrać też niezłą kolekcję przypinek reklamujących co się da. Popularne są również gadżety zużywalne, jak np. papierowe kapelusze. Poza typową makulaturą dostępne są również promocyjne (lub trudno sprzedawalne) numery komiksów. Na wielu stoiskach otrzymać można było wizytówki z fotokodami pozwalającymi na ściągnięcie komiksu, apki, albo dającymi rabat w sklepie online. Co ciekawe, w wielu przypadkach obsługa skanowała ci kod kreskowy na identyfikatorze, aby uniknąć wręczenia tego samego dwa razy tej samej osobie (a przy okazji zapisać od razu gadżetobiorcę na newsletter). Jednym z ciekawszych, acz również bardziej bezużytecznych gadżetów był np. święcący „kręgosłupik”, który można sobie było przypiąć na stoisku Fallen Skies. W miarę dobrze radę dawało Hasbro rozdając Transformery, Kre-O (ichnia podróba Lego) brandowane Battleshipem i Fighter Pods Star Wars. Czasami nerd-intuicja zawodzi. Widząc kolejkę na stoisku Warnera spodziewałem się, że są tam rozdawane co najmniej oryginalne rekwizyty z Batmana, podczas gdy naprawdę każdy ze staczy dostawał kilo makulatury i żenujący zestaw przypinek. Niestety instynkt „widzę kolejkę, to i ja postoję” sprawdza się nie tylko u Barei, ale i na Comic-Conie.


Osobna sprawa to rozdawnictwo na panelach. Tu albo dostawaliśmy gadżet na wejściu (w Hallu H były to np. prawie-jednorazowe okulary 3D, znacznie lepszej jakości, niż szajs, co u nas jest w Multikinie), albo podczas prelki obsługa puszczała w każdy rząd rolkę z kuponami. Oderwawszy kupon (i przekazawszy rolkę dalej) mogłeś się z nim stawić w późniejszym terminie w Fulfillment Roomie, który mieścił się w Mariotcie obok. Wycieczka do tegoż Roomu zawsze dawała dreszczyk niepewności, gdyż za swój kupon mogłeś dostać albo szajs w postaci badża 3D (za prelke Beauty and the Beast) lub wypasioną torbę Game of Thrones z książką, koszulką, ciężkim brelokiem i grafikiem rodów – za prelkę poświęconą temuż serialowi.

Osobnym tematem oprócz darmochy jest stuff do kupienia. W momencie otwarcia Exhibition Hallu w Preview Night spod drzwi wystartowała horda wyspecjalizowanych zawodników, którzy dokładnie wiedzieli gdzie mają biec, aby kupić limitowane Exclusivy. Już po paru minutach salę opuszczały osoby obładowane pamprami i innymi zabawkami, przy czym hitem tego roku był dość sporych rozmiarów lotniskowiec S.H.I.E.L.D. Pomimo, że ledwie dało się unieść jego jedną sztukę, najtwardsi nerdzi nieśli ich dwie lub trzy. Masowym kolekcjonerom/handlarzom przydawały się też tutejsze wersje gigantycznych ruskich toreb, a także po prostu… hotelowe wózki bagażowe, na których w ciągu kilkudziesięciu minut potrafili zgromadzić tony zakupów. Warto dodać, że były to praktycznie tylko Exclusivy, gdyż żaden szanujący się kolekcjoner/handlarz nie kupi na CC rzeczy, które może kupić gdzie indziej – strata czasu, kilogramów bagażu i pieniędzy. Zakupiony towar można było za to od razu wysłać do siebie na stoisku FedExu, praktycznie zorganizowanym na terenie konwentu.


Dostęp do samych Exclusivów rozwiązany był na kilka sposobów: od klasycznej kolejki, poprzez reglamentację określonej liczby o określonych godzinach poprzez losowanie prawa do stanięcia w kolejce. Warto dodać, że podczas Preview Night na stoisko Exclusivów Neca stała monstrualna kolejka, podczas gdy kolejnego dnia wszystkie limitowane pampry były tam dostępne od ręki bez kolejki. Wot, czar konwentowy.

13. Sławni ludzie

Sławnych ludzi na CC nie brakuje, choć jest to kategoria dość szeroka. Po pierwsze mamy gości samego Comic-Conu, czyli zwykle komiksiarzy, dla nas akurat w 90% anonimowych. Po drugie mamy celebrytów, za których występy zapłaciły studia i którzy uczestniczą w komercyjnych punktach programu, czyli najczęściej filmowców i aktorów. No i po trzecie, mamy takich, którzy zapłacili za swoje stoisko na konwencie mając nadzieję zarobić trochę na autografach – tu podpadają wszelkie przebrzmiałe gwiazdy kategorii Lou Ferrigno, Kevina Sorbo, Geralda Home czy kogokolwiek ze Star Treka.


W temacie samego nastawienia sławnych do fanów, z całą pewnością można stwierdzić, że ich spotkania z konwentową publicznością są dalekie od pompatycznego, nadętego klimatu, jaki znamy z naszego ojczystego kraju, w którym – jak wiadomo – tzw. „celebrytów” również nie brakuje. Amerykański duch luzu i otwartości owocuje nieustannym flirtem z publicznością, wzajemną sympatią, a że większość wystawianych na CC twórców to niezwykle barwne i elokwentne osobowości, na panelach często aż iskrzyło (duży szacun dla prowadzących i moderatorów, którzy ze swych zadań wywiązywali się po mistrzowsku). Co więcej, mało w tym wszystkim było zepsutego od pieniędzy i narkotyków filmowego przemysłu Hollywood, a dużo autentycznego zaangażowania, mówienia o spełnianiu swoich marzeń, o uwielbieniu swojej pracy, a także otwarcie wyrażanej potrzeby uznania ze strony publiczności. Przeciętny uczestnik Comic-Conu jest na tyle wyedukowany, że wie, iż prawdziwymi kultowcami są nie tylko aktorzy, ale też producenci czy scenarzyści.


Najgrubsi filmowi sławni zwykle są dostępni dla ogółu tylko podczas paneli na Hallu H i Ballroom 20, jednak czasami zstępują z obłoków na deski Exhibition Hall, aby zabłysnąć wśród szarych ludzi i porozdawać autografy. Jeśli mamy ochotę na takowy autograf albo np. uścisk dłoni Lundgrena, powinniśmy pamiętać, że nie przysługują one byle komu i tu kolejka to tylko ostatni etap toru przeszkód do upragnionego spotkania. Aby dostać autograf prawdziwego grubasa, należy najpierw zasłużyć. Do kolejki wpuszczają bowiem tylko osoby wyposażone w specjalną opaskę na rękę. Opaskę tę uzyskuje się najczęściej w wyniku losowania lub w wyniku stania w innej kolejce np. dzień wcześniej – a najczęściej w wyniku kombinacji obu tych sposobów, czyli po prostu należy odstać swoje w kolejce, aby opaskę wylosować. Cała procedura jest tak czasochłonna i uciążliwa, że pozwolić sobie na nią mogą tylko prawdziwi maniacy, których jednak oczywiście nie brakuje. Opaski są losowane na stoiskach wytwórni często zaraz po otwarciu Exhibition Hall, co oznacza, że kiedy do Sali wbiegają pierwsi konwentowicze, w kolejce do losowania stoi już tłum… innych wystawców i ich personelu pomocniczego. Zawracanie głowy.


Nawet jeśli nie załatwiliśmy sobie takowej opaski, na słynnych popatrzeć zawsze można. Ich obecność poznaje się po otaczających stoisko garniturowanych gorylach o wzroście 500 cm, a także po zagęszczeniu tłumu 100x ponad ścisk absolutny. Szeregowy personel konwentu jak zwykle rozpaczliwie stara się rozładować tłum przekonując „Jeśli nie macie opasek nie macie po co tu stać”, co oczywiście nie spotyka się z reakcją i szansa zobaczenia sławnego z bliska, choć istnieje, jest minimalna.

Jednak w tym temacie najciekawszym zjawiskiem są sławni zjawiający się bez zapowiedzi w Exhibition Hall. Zanim ludzie zorientują się co się dzieje i zanim powstanie megaścisk, mamy okazję zamienić parę słów np. z Markiem Hamillem, nie bawiąc się w żadne kolejki czy opaski.


Oprócz tego, różni sławni dają autografy w specjalnej zonie autografowej w innej części budynku, ale nie traciliśmy na to czasu, więc nic Wam nie napiszemy.

14. Koniec, bomba…

Uczestnictwo w CC z definicji obfituje w mistyczno-nerdowskie przeżycia, jednak niestety są one w znacznej mierze rozmyte poprzez kolejkowanie, przedzieranie się przez tłum, czy też oddawanie się czystej komersze na stoiskach ze stuffem. Jest pewne, że żadna inna impreza popkulturowo-konwentowa nie jest w stanie równać się rozmachem i atmosferą CC. To jest wydarzenie, podczas którego czujemy, że nerd jest panem świata i wszyscy wokół trwają w głębokim pokłonie czekając na jego zachcianki.

Comic-Con jest na pewno imprezą wyjątkową i dzięki swojej skali i różnorodności, dla każdego uczestnika bardzo inną. Zadziwiające, że mimo nieludzkiego tłumu impreza nie zapada się jeszcze pod swoim ciężarem – a to głównie dzięki wysiłkom organizacyjnym i programowym szefostwa konwentu. Aby jednak się tu nie wymęczyć i wyjechać z CC w stanie ekstazy – musimy dobrze wiedzieć, czego szukamy i co jesteśmy gotowi sobie odpuścić.

Tak więc ostatecznie: każdy uczestnik ma taki Comic-Con, jaki sobie sam pościele. A jak to sensownie zrobić, nauczyć się można po odpracowaniu około trzech. Tak więc – do zobaczenia kiedyś w San Diego!

Tekst by: Praca zbiorowa pod redakcją Redakcji ZP.
Photosy by: Cmdr JJ Adams, Lord New’Age, Watson
Montaż teledysku techniką cyfrową: Lord New’Age

Komenty FB

komentarzy

Komercha

16 Komentarze(y) na San Diego Comic-Con 2012 – Relka!!!

  1. Tekst to głownie dzieło CJJA, tylko udaje skromnego.

  2. Po obejrzeniu zdjęć c-cowych pamprów pragnę donieść, iż coś i u nas w tej kwestii drgnęło. Otóż na tegorocznym festiwalu komiksu i gier w Łodzi wystawiała się firma, która zaprezentowała figurki postaci z polskich bajek (Reksio, Bolek i Lolek), oraz z komiksu "Kajko i Kokosz" (Kajko, Kokosz, Łamignat, Hegemon, Kapral i Miluś). Figurki, mimo iż sdjwłane w Chinach, o czym skrupulatnie informowała metka, bardzo, ale to bardzo odzwierciedlają swoje rysowane pierwowzory. Po obejrzeniu, zwłaszcza tych kajkowych, mogę stwierdzić, iż tylko Łamignat nie do końca mi pasował.
    A relacja zacna!!!

  3. Z czego jest na filmiku panienka w 2:07?
    Szkoda, że nie w very hd na youtubie materiał swoja droga 😉

  4. @smutny. Nagrane było w prawie HD, ale się skończyła testowa programu stosownego, a my nie piratujemy:)

    A rzeczona dziewczynka reklamowała szkołę makijażu czy coś w tym stylu.

  5. Recenzja Katynia była (1612 też), to może by tak recka September Eleven 1683? DR. EDD już dostał minirecenzję, ale tak wiekopomne dzieło zasługuje na więcej :-).

  6. Thanks guys! Miło się to czytało (pomimo głównego autorswa by CJJA ;)) Serce się raduje, że tam byliście. I tyle.

  7. Olać Dredda, kiedy recka "Bitwy pod Wiedniem"?

  8. Spoko cennik. 40 dolców za strzelenie sobie fotki z zapomnianym 3 ligowym dziadem 🙁
    [url]http://zakazanaplaneta.pl/images/articles/comiccon1232.jpg[/url]

    Smutny jest los przebrzmiałych celebrytów.

  9. Ale wygląda nieźle jak na 60latka.

  10. Prawda, rewelacyjnie się trzyma.

    I przyłączam się do apelu wyżej: olać Dredda – dawać reckę Wiednia. Podobno są tam wilkołaki, cyc Bachledy i inne cuda na kiju! Film wpisuje się w profil strony jak nic 🙂

  11. Ale widzę na zdjęciu, że jeden z was to ma już nawet dziewczynę. Jak wiadomo z amerykańskich filmów nerdy mają problemy z płcią przeciwną więc tym bardziej gratuluję i trzymam kciuki za pozostałych.

  12. Pani z futerkowymi elementami ubioru na fotce 30. wygląda nie najgorzej. Mało grubych, brzydkich Amerykanek. Bardzo dobrze.

Dodaj komentarz