Fright Night

Tytuł: Fright Night
Produkcja: USA, 2011
Gatunek: Horror
Dyrekcja: Craig Gillespie
Za udział wzięli: Kyle Reese, McLovin’, Colin Farrell, Chris Sarandon, David Tennant
O co chodzi: Trzeba zabić wampira

Wybuchy są, czyli dobry film

Jakie to jest: Właściwie nie miałem specjalnie zamiaru pisać recki Fright Night – wyjście na ten film traktowałem bardziej jako odtrutkę po Conanie, niż jako zaspokojenie swoich potrzeb kulturalnych. Tym niemniej tytuł na tyle pozytywnie mnie zaskoczył, że postanowiłem szrajbnąć kilka słów.

Potencjalnie mamy tu wszystkie składniki porażki: remake, Colin Farrell, dalsze zajeżdżanie wampirzej kobyły. Tym niemniej, okazuje się, że jeśli ktoś ma pomysł na sensownej zebranie tych motywów do kupy, da się to nawet z zadowoleniem przyswoić. Nie zapominajmy, że scenarzystką filmu jest Marti Noxon, długoletnia scenarzystka i producentka Buffy oraz Angela – co na ekranie widać i słychać.

Podobnie jak oryginał, nie są to żadne ciepłe kluchy dla 12-letnich fanek pięknych Edwardów. W klasyku mieliśmy cycki, tu mamy dowcipne bluzgi i koszarowy humor, jednym słowem- Rated R. Jeśli ktoś nie wie – jest to horroro-komedia, taka właśnie w stylu Buffy, z tym że obie składowe są podkręcone lekko w stronę treści dozwolonych dla starszego widza.

Ona leci na Farscape’a

Całość dzieje się na położonym na uboczu osiedlu na przedmieściach Vegas – mamy więc stosowne warunki do izolacji i bezkarnych wampirzych rozrób. Naszym bohaterem jest młody Kyle Reese mieszkający, podobnie jak w starociu, z samotną matką i przeżywający wszelkie sztampowe przejścia nastolatka-nerda. Miło, że film startuje z kopyta bez owijania w bawełnę – nie mija parę minut, jak już dostajemy kawa na ławę, że nowy mieszkaniec Farrell jest wampirem imieniem Jerry, mamy też pierwsze z nim starcie i zejście jednej z głównych postaci. Wszystko to bez zbędnego pieprzenia „ojej, a co to są wampiry?” – tylko konkret i do roboty. Czyli potem już tylko ucieczki, podchody, przekonywanie ludzi – a w końcu kusze, kołki i pistolety na srebrne kule, czyli styl Lost Boysów. Jednak film to nie conanowski ciąg sieczek – mamy całkiem dobre (acz dość serialowe) postacie, pierwszorzędne dialogi i nieco humoru i horroru sytuacyjnego. Co prawda Doctor Who jako łowca wampirów Vincent Price to nieco zmarnowany potencjał: całe tło postaci jest wyjaśnione jednym zdaniem, a motywacja drugim – tak więc jego atrakcyjność to kiczowaty showmenizm. Fatalnie z nim nie jest, ale przydałoby mu się tu parę skeczy więcej.

Pies na baby (poza ABC)

Colin Farrell jako wampir też jest OK – kolo jest tak idealnie matowy, że rola „przystojnego średniaka z sąsiedztwa” pasuje do niego przyzwoicie, a już w tylu filmach wystąpił, że wampirze metody też umie fajnie odegrać. Zastrzeżenia można mieć co do jego samej postaci, która właściwie do końca pozostaje enigmatyczna i wszystko co o nim wiemy, to informacje innych postaci z drugiej ręki. Kolesiowi przydałoby się więcej celnych tekstów i scenek – a tak albo się o nim rozmawia, albo przed nim ucieka, a sam jego wampiryzm jest mocno hmm… bierny? Tak więc jest on raczej bezosobowym zagrożeniem niż faktycznym przeciwnikiem. Efekty i charakteryzacja wampira poprawne, nawiązujące do oryginału. Nie obeszło się tu niestety i bez komputerowych stworów, ale na skalę znacznie poniżej przeciętnej (jeśli ktoś widział np. Season of the Witch, to wie, kiedy film z normalnego horroru zamienia się nagle w festiwal fatalnego CGI – tu na szczeście nam tego oszczędzono). Będąc w temacie samego wampiryzmu zdobywamy tu kolejną cenna poszlakę w naszym nieustającym poszukiwaniu sensu w regule „zapraszania do domu”. Jak się okazuje, opuszczony budynek nie wymaga zaproszenia – mimo, że formalnie ma pewnie jakiegoś właściciela.

Weź ubierz coś na szyję

Scenariusz idzie na pewne serialowe uproszczenia, ponownie przywodzące na myśl Buffy. W tym świecie policja nie istnieje, żadne stosowne służby nie zajmują się falą zniknięć mieszkańców naszej wioski, a wybuch gazu i doszczętne spalenie całej chaty nie są dostateczną zachętą dla straży pożarnej do interwencji. No ale to w sumie nie szkodzi – po co realia mają komplikować fajną wampirzą fabułę. Z drugiej strony osoby spodziewające się totalnej kliszy przeżyją kilka małych zaskoczeń – nasz nerdzio ma całkiem przystojną szmulę, w której znowu widać odległe echo Buffy. Także widzowie pamiętający oryginał miło się zdziwią, gdyż remake w pewnych miejscach postanawia odejść od spodziewanego schematu. Ciekawym motywem i traumą naszego bohatera jest jego nerdowska przeszłość (przedstawiona tu dość nieudolnie w postaci pseudo-LARPów w ogródku, choć jest i mowa o konwentach Farscape). W odróżnieniu od wielu innych produkcji, tutaj nerdyzm wychodzi bohaterowi na zdrowie i nie zostaje ostatecznie potępiony.

Fright Night rewelacji zatem nie przynosi, ale stanowi miłą niespodziankę, zwłaszcza w skostniałym gatunku wampirzym, tworzonym ostatnio głównie przez idiotów. Fabułka prostacka, postaci klasyczne, ale realizacja całości bardzo sprawna i przyswajalna. Może niekoniecznie do kina, ale do obejrzenia w chacie się nadaje i przyniesie sporo radości, a także wzbogaci Waszą wiedzę wampiryczną.

Ocena (1-5):
Szkolne przygody:
3
Vampyr: 4
Dialogi: 4
Fajność: 4

Cytat: I’m feeling a little homo right now!

Ciekawostka przyrodnicza: Film ma ponoć też wersję 3D, o której istnieniu dowiedziałem się na szczęście po fakcie.

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

1 Komentarz na Fright Night

  1. Cytat zachęcił mnie do zapoznania się z tą produkcją.

Dodaj komentarz