Battle: Los Angeles

Tytuł: Battle: Los Angeles
Produkcja: USA, 2011
Gatunek: Fantastyczno-naukowy
Dyrekcja: Jonathan Liebesman
Za udział wzięli: Harvey Dent, Michelle Rodriguez, Hoyt
O co chodzi: Kosmici atakowa Ziemia

Przydaliby się tacy kosmici w Mielnie

Jakie to jest: Ach, film o ataku kosmitów – jakiż może być lepszy pretekst do powrotu mojej skromnej persony na zakurzone łamy ZP. Co prawda mowa będzie o Battle: Los Angeles, a po drodze mieliśmy jeszcze znakomite Skyline (którego z uwagi na tajne misje nie miałem okazji zrecenzować), ale nic straconego, pogadamy sobie siłą rzeczy o obu tytułach.

Jak można było już wysnuć z promocji, Battle: LA (poza USA zwany World Invasion: Battle LA) prezentuje podejście militarne (a nie np. społeczne) do tematu. Na szczęście jest to podejście raczej lajtowo-reportażowe, a nie Bayowskie, ale i tak film sprawia nadal wrażenie produktu zamówionego przez amerykańską WKU. Głównym bohaterem jest znający życie sierżant po przejściach (Harvey Dent), który po bogatej acz tragicznej służbie planuje dać se spokój z wojem – na szczęście zajazd kosmicki pozwala mu jeszcze nieco się wykazać.

Polska odmawia udziału w misji do
czasu wyjaśnienia przez USA
katastrofy smoleńskiej

Film przyjął najlepszą z możliwych w kinie światowym formułę, czyli „oddział na misji”, której kluczowym elementem jest przedstawienie widzowi wojaków i uczynienie ich rozpoznawalnymi na ekranie. Tym razem wprowadzenie bohaterów odbywa się poprzez podpisy na ekranie, a także silne zróżnicowanie wizualne i charakterologiczne. Jak wiadomo, w hełmie każdy wygląda prawie tak samo, tak więc dla ułatwienia mamy tu okularnika, rednecka, Latynosa i czystej krwi hardkorowego Murzyna ze środka Afryki. I tak jest trudno wszystkich spamiętać, ale nic nie szkodzi, bo może trzech z dziesięciu jest ważnych.

Podobnie jak w Skyline, wraże ufoludki nie każą na siebie długo czekać. Po kilkuminutowym wprowadzeniu powyższego oddziału dowiadujemy się z TV, że na całym świecie wylądowało dużo nieprzyjaznych UF i wojsko musi jakoś ogarnąć teraz sprawę. I tu pojawia się pierwsza wyższość Skyline nad BLA: design kosmitów. Oczywiście w SL nie była to też żadna rewelacja, dziesiąta woda po Matrixie i Half-Lifie, ale i tak wygrywali oni z koszmarnie antropomorficznymi grzyboludami z Los Angeles. Już po tym widać, że BLA robili ludzie mocno nieobeznani z SF i po prostu nie potrafili stworzyć sensownego konceptu Obcych. Są to generalnie ludziki rodem z komiksu Wieczna Wojna, walczące jak ludzie, używające podobnej broni i nawet ewakuujące podczas walki swoich rannych (to ostatnie akurat fajne). Różnego rodzaju udziwniona broń i pojazdy kosmitów nie robią specjalnego wrażenia – choć samoloty kosmickie są praktycznie identyczne z tymi w SL, więc z grubsza OK.

Dobitny kadr

Nasz oddział ma za zadanie wyszukiwanie cywilów na zadanym obszarze, który ma być wnet zaorany przez bombowce, więc ewakuacja niewinnych jest w dobrym tonie. Tak więc akcyjka rozkręca się powoli w zwiększającym poczucie napięcia dymie, aż do pierwszych potyczek z ufolami. W odróżnieniu od Skyline, tutaj walka jest nieco bardziej wyrównana – kosmici nie mają żadnej cud-broni, więc można się z nimi normalnie postrzelać, a inwazja wcale im nie idzie tak gładko. Potem akcja nieco się rozwija – jak można się domyśleć dzielny sierżant i jego oddział wnet zaczynają emocjonujący wyścig z czasem ratując cywilów z bohaterskim Meksykiem na czele.

Jak wspomniałem, twórcy nie czują się zbyt swobodnie w SF, więc jest to właściwie zwykły film wojenny z kosmickim modem. Tak więc najważniejsza jest tu postać naszego pełnego potrzeby udowodnienia sobie czegoś sierżanta i otaczający go ludzie. Przez to niestety mamy mocno sztampowy wątek początkującego oficera (aczkolwiek nie tak kultowego jak porucznik Wolfe) i wspomnianego emmerichowskiego bohaterskiego emigranta. Ktoś tam bardzo starał się ukultowić obsadę, więc dodano nieco na siłę neo-Vasquez, czyli Michelle Rodriguez – która jednak chyba powinna usłyszeć wypowiadane przez siebie dialogi i zapaść się pod ziemię.

Bezwypadkowy, pierwszy właściciel

Film jest oczywiście przyjemnie kameralny (tak jak Skyline) nie popadając na szczęście za mocno w klimat telewizyjny – choć niestety zdarza się nieco dłużyzn. Mamy kilka epicznych scen, głównie ukazujących zniszczenia poczynione przez kosmitów na kolebce światowej kinematografii, ale niestety nie ma nic epicznie wojennego. W Skylinie mieliśmy absolutnie genialny atak dronów na mothershipa – tutaj niestety nie ma nic takiego. Wszystko zachowane jest ściśle w skali naszego oddziału – ja rozumiem niskobudżet, ale przydałaby się jakaś choć jedna doniosła emocjonalnie scena megatriumfu albo megaporażki ludzi. Jest po temu nawet kilka dobrych okazji (np. walka na bagnety z Obcymi) , ale jakoś nie są one w stu procentach wykorzystane. Nie będę się już pastwił nad tym, po co kosmici przylecieli na Ziemię – ale każdy, kto chodził do szkoły podstawowej może mieć problem z zaakceptowaniem lansowanej w filmie wersji. Pomijam też drobny fakt, że film całkowicie kładzie lachę na viralową kampanię – czyli obserwacje i przeloty UFO od lat na całym świecie. Z punktu widzenia filmu jest to chyba ich pierwsza wizyta na Ziemi, za to konkretna.

Dbaj o morale oddziału

Wieszam psy, więc teraz muszę szybko wyjaśnić, że Battle: LA to dla mnie całkiem spoko film. Mimo wszystko temat nie został zepsuty, a akcja na ekranie nieźle sprawdza się pod względem wojennym. Jest sporo scen niezłego napięcia i zagrożenia, a sam Eckhart naprawdę mocno ciągnie film w górę. Mimo przewidywalności miliatrno-bohaterskich motywów i zlepku wszystkich możliwych plagiatów/nawiązań ogląda się toto przyjemnie – i nie przeszkadza nawet generyczna i powtarzalna do bólu bombastyczna muza. Nawet rodzinno-bohaterskie motywy tak nie rażą i są zastosowane na mniejszą skalę, niżby się można było obawiać. Choć nie ma tej kameralnej epy Skyline, mamy sporo fajnych smaczków: całkiem nieźle objechano wątek jak zwykłe wojo stara sobie poradzić z nieznanym wrogiem – np. w klawej scenie wiwisekcji Obcego. Także, ponieważ film nakręciło Sony, zabawnym smaczkiem jest billboard Resistance 3 w tle jednej z akcji. Tak czy inaczej warto obejrzeć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać przedstawiona w filmie wiedza

Ocena (1-5):
Hoo-ah:
5
Obce: 3
Eckhart: 5
Fajność: 4 (z ciekawości – Skyline oceniłbym na 4,75)

Cytat: Maybe I can help. I’m a veterinarian.

Ciekawostka przyrodnicza: Nic dziwnego, że Skyline jest tak podobne do Battle: LA. Skyline nakręcili znani i lubiani (?) bracia Strause, których firma Hydraulx robiła chwilę wcześniej efekty do B:LA. Najwyraźniej bracia pełni inspiracji postanowili nakręcić własne podejście do tematu – co skończyło się dla nich w sądzie sprawą z Sony.

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

13 Komentarze(y) na Battle: Los Angeles

  1. A ja z nieznanych mi bliżej powodów Skyline nie obejrzałem…Trzeba zatem nadrobić. Wszak recka bardzo do tego zachęca:)

  2. Muzyka świetna, choć jak 1 raz oglądałem, to nie zawsze wyczuwałem epy, jak sie osobno odsłucha, to kozacko.

    A co komador Adams grywa w Rezistensy?

  3. Commandorze, wielbiąc pod niebiosa kał jakim jest Skyline, spadasz w głębię Czeluści Braku Poważania 😛 Już nigdy czytanie Twych recenzji nie będzie takie samo 😛

  4. Bo to nie komandor pisał co czytać już w pierwszym zdaniu cyt. "mojej [b]skromnej[/b] persony". To nie łon jest, bo jemu to uczucie łobce. Chyba, że podczas niebytu na ZP przebywał w LA i go łobce złapały, to teraz Skyline zachwala i skromny już. Takiego nie chcemy! 😉 A poważnie Skyline: 4, bo postaci jednak trochę papierowe. A BLA nie widziałem, więc nie się nie wypowiadam czy 🙁 czy Ahaj! 🙂

  5. Z recką zgadzam się w 100 %. "Skyline" nie dość, że bardziej epiczne to było jeszcze 7 razy tańsze 🙂

  6. tylko 11 milionów? no nieźle, ale i tak nie ima się Battle El Ej.

  7. RUR, peany na cześć skyline to jaja

  8. właśnie wczoraj widziałem, nie powiem że strata kasy ale czasu na 100%. Ani jednego momentu który by trzymał w napięciu. Totalnie zawiedziony z kina wyszedłem. Obcy kiepscy i prawie non stop we mgle albo dymie, fabuła dziurawa, a kolesie z ekipy coraz lepsi w miarę jak ich ubywa, skill im rośnie wprost proporcjonalnie do czasu który upłynął od startu tego niemrawego filmu. Pierwszy raz miałem ochotę wyjść z kina … przepraszam 2gi … pierwszy to był Pulp Fiction (całe szczęście ze zostałem) … Pozytywnie oceniam tylko Eckhart'a … Skyline jeszcze nie widziałem

  9. Skyline WYMIATA. I nie widzę żadnych jaj w ekscytacji tym kultem. 😛

  10. Ja też potwierdzam że pochwała Skyline jest 100% poważna.

  11. B:LA jeszcze nie widziałem, ale Skyline nawet mi się spodobało (tylko zakonczenie wydało mi się szczególnie z pupy). I tak to jest poziom wyższy od AvP:R o gazylion razy;)

Dodaj komentarz