Solo Flight

Symulatory jako gatunek prawdopodobnie wymiera. Może nawet już umarł – Flight Simulator to niemal snobistyczna zabawa dla maniaków, a zapowiedziany niedawno IL-2 Sturmovik 2 podobnie jak HAWK okaże się na 100 % zręcznościówką na konsole. Złote czasy skomplikowanych klawiszologii i podniebnych pojedynków mamy już na pewno za sobą.

O symulatorach na Atari już było. Pozostało nam niewiele tytułów, wśród nich Solo Flight Sida Meiera. Gra w czasach 8 bitów była w swoim rodzaju fenomenem – symulatorem pocztowej awionetki. Żadnego strzelania, misji bojowych, nic z tych rzeczy. Zamiast tego pozornie nudne misje polegające na przewożeniu paczek z punktu A do punktu B.

Solo Flight jak na rok 1983 był całkiem zaawansowanym symulatorem. Teren gry obejmował 21 lotnisk, kilka zróżnicowanych pod względem wysokości regionów USA oraz zmienne warunki atmosferyczne – jak zachmurzenie, mgły, brak widoczności czy nocne latanie. Sama zabawa zaczynała się od planowania. Liczba załadowanych do awionetki paczek określała ilość lądowań, startów i wkrótce zużytego paliwa. Latanie nie polegało tylko na starcie. Solo Flight jako jedna z pierwszych symulacji pozwalała latać za pomocą Instrumental Flight Rulet – IFR czyli w ciemno, tylko za pomocą informacji odczytywanych z kokpitu. Takie sytuacje się zresztą zdarzały, gdyż na najwyższych poziomach nieraz przychodziło szukać pasa w gęstej mgle czy przy bardzo dużym zachmurzeniu. W wyjątkowo trudnych przypadkach (najczęściej niskiego zachmurzenia) trzeba było używać systemów ILS – radiowego systemu nawigacji. System zapewniał kontrolę położenia w płaszczyźnie poziomej (kierunek lotu) i pionowej (kąt podejścia), a radiolatarnie określały położenie samolotu na ścieżce schodzenia. Korzystanie z radiolatarni umożliwiał odbiornik VOR połączony z odległościomierzem DME – ustawiając VOR na odpowiednią częstotliwość radiolatarni ustawiało się od razu zblokowany wraz z nim DME. Pozostałe wskaźniki w kokpicie nie odbiegały już od standardów: wysokość, moc czy ilość paliwa. Grafika w gierce nie powalała – świat był płaski, lotniska sprowadzały się do kilku wektorów, ale zabawa wciągała. Do tego jaką satysfakcję dawało udane lądowanie.

Solo Flight nie pasowało do gier wczesnych lat ’80. Wiem, to nie River Raid, Boulder Dash, Pac-Man czy Donkey Kong. Sim Meier jednak wiedział co robi – późniejsze F-15 Strike Eagle czy Silent Service okazały się być mega hitami. Na koniec, dla porządku dodajmy, że gra pojawiła się również na C64 oraz na wczesnych pecetach.

Komenty FB

komentarzy

Komercha

3 Komentarze(y) na Solo Flight

  1. Ze wstydem przyznaje, że gra mnie przeskoczyła wymaganiami intelektualnymi i brakiem solucji. pamiętam, że udało mi się wystartować, coś tam polatać nigdy wylądować i game over.

  2. Gra była dość łatwa, tylko do gór się nie dało nigdy dolecieć 🙂

  3. Bardzo fajny symulator. Spędziłem przy nim sporo czasu, rozpracowując co i jak, ale było warto 🙂

Dodaj komentarz