Valkyrie/Walkiria

Tytuł: Valkyrie/Walkiria
Produkcja: USA, 2008
Gatunek: Nazi-historyczny
Dyrekcja: Bryan Singer
Za udział wzięli: Mały scjentolog, Davy Jones, Kanclerz Valorum, Theoden Król, Dr. Loveless, Falcone, dobry Niemiec z Pianisty (tu jako zły Niemiec), oraz połowa obsady Rome, w tym Marek Tuliusz Cyceron (hehe, cyc-eron) jako Adolf
O co chodzi: „Dobrzy Niemcy” szykują się na wuja Adolfa

Niemiecki Ordnung

Jakie to jest: Nieco czasu minęło od Usual Suspects – na tyle nieco, że Bryan Singer zdążył zostać skutecznie zaszufladkowany jako reżyser niezłych ekranizacji komiksowych. Walcząc z tym stereotypem, Singer postanowił wrócić do źródeł i zrobić kolejny thriller – a bardziej thrillerowego tematu wybrać sobie nie mógł.

Zamach na Hitlera w Wilczym Szańcu jest na tyle nośnym filmowo tematem, że powraca co jakiś czas na ekran (pamiętacie Wojnę i pamięć?). Bryan uznał jednak za stosowne wycisnąć w z tej historii tyle napięcia i suspensu ile się da. Nie tworzył żadnej superprodukcji tylko wręcz kameralny obraz, gdzie środek ciężkości budżetu przeznaczył na świetną obsadę i design tych kilku planów, które miał. No i tym oto sposobem uzyskał tak kultową atmosferę nazi-terroru, jakiej trudno szukać w innych produkcjach. Nie jest to oczywiście terror na miarę Listy Schindlera czy Pianisty, ale terror całej militarnej nazi-machiny, przed którą w tym wypadku nie ma ukrycia ani ucieczki – a przecież jakoś spiskować trzeba.

Singer ewidentnie postanowił zrobić film niekontrowersyjny, może nie chcąc napytać sobie jeszcze większych problemów przy zdjęciach w Niemczech. Nasi bohaterowie – oficerowie dybiący na życie Adolfa – są praktycznie całkowicie wyprani z jakiejś głębszej ideologii, a ich cała motywacja sprowadza się do tego, by odebrać Hitlerowi władzę i zakończyć wojnę i żeby Niemcy były lepsze. Dyskretnie pominięte są ich indywidualne motywy, w tym zwłaszcza samego von Stauffenberga (głównego wykonawcy spisku, jakby kto nie wiedział), który mimo swojej determinacji był w końcu fanatycznym niemieckim nacjonalistą – i na temat np. Polaków miał parę słów do powiedzenia. Trzeba jednak przyznać Singerowi, że może dobrze zrobił nie łapiąc kilku srok za ogon i nie starając się wałkować zbyt głęboko samych postaci – pozostawiając na ekranie praktycznie czystą akcję.

Panie profesorze, oto oprawiona praca

Tempo filmu rozkręca się dość powoli – pierwsze pół godziny jest tu dość spokojne, żeby nie powiedzieć nudnawo. No ale reżyser stara się jak może, by od wprowadzenia postaci szybko przejść do konkretów. Jednym z najbardziej wkurzających motywów w tym momencie są lekkie skróty i uproszczenia fabuły, oczywiste nawet dla kogoś nie mającego pojęcia o spisku. Kumam, że narracja filmowa wymusza takie chwyty, ale śmiać mi się chce, jak np. Stauffenberg potrzebuje tylko minuty rozmowy z generałem, który widzi go pierwszy raz w życiu na oczy, aby przekonać go do udziału w spisku na Adolfa. Za to potem, jak już przechodzimy do rzeczy jest czad: takiego nagromadzenia motywów „o mało co”, „może jednak mu się uda”, „uważaj, za tobą”, „czy ten drugi wie?” ciężko szukać w innych obrazach. Singer bardzo sprawnie nawinął znaną fabułę na thrillerowy szkielet, dodając do niego nieco czystej wojennej akcyjki i spójne (acz jak wspomniałem – uproszczone) postacie.

No właśnie – obsada tu po prostu rządzi. Poza Tomkiem (do którego właściwie nic nie mam poza wyznaniem i wzrostem, bo aktorzy świetnie), na ekranie wymiata Bill Nighy jako generał Olbricht i Kenneth Branagh jako von Tresckow – aczkolwiek tego ostatniego jest na ekranie jest znacznie mniej, niż możnaby się spodziewać. Niezłą rolę drugoplanową ma też kultowy Thomas Kretschmann, mocno chyba inspirowaną Markiem Antoniuszem z Rome (jak zresztą widzieliście w rozpisce powyżej, obsada Rome ma w Walkirii dość sporą nadreprezentację). Oczywiście postacie są na tyle „skrótowe”, że każdą z nich można opisać jednym określeniem typu „zawiedziony wojskowy” czy „służbista”, ale to dobry sposób na zróżnicowanie dość licznej ekipy bohaterów – niczym w filmach typu „oddział komandosów na misji”.

Wuja leci

Film genialnie stoi też klasycznym nazi-designem Berlina, w którym możemy podziwiać piękne budowle charakterystyczne dla owego okresu. Jak wiemy, filmy Singera – łącznie z X-Menami i Supermanem – zawsze cechują się pewną ascetycznością designu i przytłumionymi kolorami. Tutaj jest podobnie: zimne światło i obszerne kadry klawo podkreślają przytłaczający monumentalizm nazi-architektury. Sam wystrój wnętrz – zwłaszcza oficerskich biur – również lansuje nastrój mrocznej i zimnej administracji Trzeciej Rzeszy. Wszystko to służy jako niezła sceneria dla całej biurkoratycznej machiny nazilandu, której funkcjonowanie było kluczowe dla planu spisku. Gadając o scenografii należy dodać, że Wilczy Szaniec i same okolice Kętrzyna są oddane całkiem wiernie i nie ma się czego czepiać. Fajnie, że twórcy nie poszli na łatwiznę i mimo wszystko postarali się o sporo prawdziwych samolotów (rzadko się je teraz w kinie widzi, zwłaszcza w locie) tudzież parę pojazdów. Efektów specjalnych jest jak na lekarstwo i zapewne są one użyte głównie do budowania „scenografii” ulic Berlina. Do tego klimatyczna, acz może ciut zbyt patetyczna muza Ottomana i mamy w dechę film o nazi czasach.

Oglądając Walkirię nie mogłem pozbyć się odczucia analogii ze znanym polskim dziełem pt. Katyń. W obu występuje dominująca rola aparatu terroru, granie na nadziei widza „a nuż się uda, chociaż wiemy, że nie” i nieuchronny los głównych bohaterów. Nie zdziwi chyba nikogo moje odkrycie, że Walkiria, mimo potencjalnie mniej nośnego emocjonalnie tematu i stosunkowo lżejszego tonu wypada w tym porównaniu milion razy lepiej. No cóż – jak wielokrotnie mówiłem, polskiej wielkiej sztuce jeszcze sporo artystycznie brakuje do amerykańskiej komercji.

Nie zmienia to faktu, że nie można postawić Walkirii na równi z Suspectami czy X-2 Singera. Akcja niestety ma nieco lagów i dłużyzn, które nie pozwalają filmowi wejść do ekstraklasy. Singer dokonał zapewne słusznego wyboru „wierność historii, a nie filmowość”, no ale ja tu panie oceniam film. Ten jednak, pomimo kilku przyciężkich chwil, nadaje się idealnie do obejrzenia w Walentynki – co mam nadzieję, uczyniliście!

Ocena (1-5):
Nazi klima: 5
Suspęs: 5
Obsada: 5
Fajność: 4

Cytat: We have to kill Hitler.

Ciekawostka przyrodnicza: Żeby nie dokultawiać za bardzo postaci Stauffenberga, Singer zrezygnował z przedstawienia autentycznego motywu, gdy odmawia on morfiny w szpitalu!

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

11 Komentarze(y) na Valkyrie/Walkiria

  1. Szczerze mówiąc mam pretensje do Singera. W pewnych scenach czułem się nieswojo kiedy dzielny Wermaht przy pompatycznej muzyce leciał aresztować członków SS. Strasznie to było niesmaczne. Nawet jeśli później to samo wojsko jest jednak pokazane jako kaci.

    I jeszcze jedno. Czy słuchaliście może odgłosów fauny w Kętrzynie? Czy którykolwiek z dźwiękowców biorących udział przy produkcji tego filmu był kiedykolwiek w lesie w Centralnej Europie?

  2. Szkoda, że żyjemy w politpoprawnych czasach i nie pokazano, że oficerowie chcący odpalić Adolfa byli konserwatystami i monarchistami, chcieli zatrzymać wojnę i budować wielkie Niemcy. Tak jeszcze durna (wpuszczana) młodzież uwierzy, że pragnęli tzw. demokracij.

    A z tego typu filmów to już większym czadem była Parszywa dwunastka (chyba 2), w której usańscy mieli przeciwdziałać zamachowi na Hitlera, bowiem miał on być tak niekompetentnym dowódcą, że przez to Naziole przegrywali.

  3. Co do ciekawostka przyrodniczej – posądzono by go o zgapianie z "Mrocznego rycerza" 😉

    A co do efektów specjalnych to podobno głównym efektem było wymazywanie obciachanych palców Tomka.

  4. > M – możliwe. Jakby Scotty z ST żył, to Tomek mógłby go spytać jak to niskobudżetowiej załatwić.

  5. No toż to prawda, Hitler przypieczętował losy wojny, jakby go usunęli nie ci co trzeba to wojna mogła potrwać dłużej, bo poza "dobrymi" szwabuchami byli też tacy mniej "dobrzy". A co do Parszywej Dwunastki 2, to mieli Hitlera nawet na muszce:D ale celem był jakiś zdolny oficer idący obok 😀

  6. Tej Dżej Dżej, ale na prawdę taki dobry ten film? Słyszałem, że Tom był drewniany i sztywny jak podczas tego ich scjentologicznego sabatu, czy jak tam to się zwie.

  7. Film był dobry, a marudzić każdy umie!

  8. Czy tytuł pracy ze zdjęcia brzmi "Między produktem a usługą – marketingowa koncepcja filmu"? 😉

  9. [quote="Commander John J. Adams"]
    No cóż – jak wielokrotnie mówiłem, polskiej wielkiej sztuce jeszcze sporo artystycznie brakuje do amerykańskiej komercji.
    [/quote]

    O gustach się nie dyskutuje. Możemy pozostać przy swoich zdaniach. I pozostaniemy zapewne. Ale można podyskutować o terminologii. Chodzi mi o jedno słówko: „artystycznie”.
    Gdy byłem bardzo młodym człowiekiem – zachwyciły mnie dwa filmy schodzące wówczas z ekranów kinowych. Były to „Złoto McKenny” i „Tylko dla orłów”. Nikomu wtedy nie śniło się o Kinie Nowej Przygody – a tam działy się istne cuda-wianki. Uznałem je wtedy za najwspanialsze filmy w historii kina.
    Gdy więc usłyszałem, że za najwybitniejszy western uważa się „W samo południe” („Pat Garrett i Billy Kid” czy „Jeremiah Johnson” nie były wtedy jeszcze nakręcone) – nie mogłem się doczekać, gdy mieli go przypomnieć w telewizji. Wyobrażałem sobie, co tam się musi dziać! I oczywiście – rozczarowałem się oglądając samotnego szeryfa bezskutecznie poszukującego sprzymierzeńców.
    Wtedy bowiem dla mnie kino = akcja. Dziś moje oceny są bardziej urozmaicone. Acz dobre kino akcji lubię nadal. Towarzyszyło ono zresztą X Muzie od jej początków.
    Gdybyś użył słowa „akcja”, „atrakcyjność”, „suspens” etc. – nie czepiałbym się. To kwestia gustu. Ktoś np. woli francuską „Nikitę” z jej niedopowiedzeniami, a ktoś amerykańską „Ninę” z jej wykładaniem kawy na ławę.
    Czepiam się skrótu myślowego akcja = artyzm.
    Co byśmy bowiem poczęli z „Powiększeniem” Antonioniego, „Psychozą” Hitchcocka, „2001: Odyseją kosmiczną” Kubricka, „Andriejem Rublowem” Tarkowskiego, „Szklanym sercem” Herzoga? Zaś szczytami filmowego artyzmu byłyby wtedy hiphopowe teledyski.
    🙂 – pozdrawiam!

Dodaj komentarz