Nagrywalnie Szczecina

Być może nasi starsi czytelnicy pamiętają takie piękne czasy, kiedy prawo autorskie nie obejmowało softu. Dzięki temu cudnemu PRL-owskiemu rozwiązaniu, w momencie boomu na komputery domowe (od, powiedzmy, roku 1985-86) bez żadnych oporów rozwinął się sektor tzw. nagrywalni – czyli zakładów usługowych nagrywających ludności „gry i użytki”. Nie każdy może będzie chciał w to uwierzyć, ale w onych czasach oprogramowanie nie było dystrybuowane na CD-kach, ani nawet przez internet, ale na takich nośnikach jak kasety magnetofonowe oraz tzw. dyskietki różnych rozmiarów.

Początkowo usługi nagrywalni dotyczyły oczywiście oprogramowania dla „wielkiej czwórki”, czyli Spectrum/Atari/C-64/Amstrad, potem też rozszerzyło zakres usług na Amigę, Atari ST i PC. Płaciło się za 1 nagraną grę lub program, gry całodyskowe lub całokasetowe – drożej. Przy większych zamówieniach zniżki, nagrywamy na nośniku własnym lub klienta. W przypadku nagrywania na kasetach zalecało się przyniesienie własnego magnetofonu, z uwagi na subtelne różnice w ustawieniu głowicy w poszczególnych egzemplarzach.

Nagrywalnie występowały w różnych postaciach – od stanowisk na giełdach komputerowych, poprzez firmy wysyłkowe nagrywające kasety i dyskietki wg życzenia, aż po prywaciarskie firmy wydające w pełnym majestacie prawa własne „zestawy gier”, nierzadko z dodanym w grze własnym logo.

My jednak skupimy się na rasowych „nagrywalniach”. Na taki punkt składały się:
– komputer (najczęściej kilka sztuk);
– bateria stacji dysków i magnetofonów (to ostatnie w przypadku 8-bit);
– szafa/szuflada/masa kartonów z dyskietkami zawierającymi bazę oprogramowania;
– biznesmen.

Nagrywalnie mieściły się (jak zostanie zresztą wykazane niżej) we wszelkiego typu lokalach – od własnych, wolnostojących budynków, poprzez domy towarowe do sklepów „warzywa-owoce”. W wyborze interesujących nas tytułów pomagały „katalogi” – które przyjmowały postać od wydrukowanej na igłówce listy do opasłych segregatorów, w które wpinano całe strony z opisami gier wycięte z brytyjskiego Amiga Action. Na ścianie można natomiast było zobaczyć listę „nowości tygodnia”, które (w przypadku Amigi) przychodziły na dyskietkach w paczkach od tajemnych dostawców w RFN (przypomnę, że były to czasy, kiedy o internecie nikomu się nawet nie śniło, a ściąganie przez modem czegokolwiek, co miało więcej niż 20kb było finansowym samobójstwem).

Tak więc nagrywalnie miały swoisty klimacik – stanowiły swego rodzaju kluby, w których gromadziły się nerdy gadające o komputerach. Co ciekawe, nagrywalnie specjalizujące się w Amidze i starszych kompach mogłyby do dziś działać absolutnie legalnie – gdyby nie brak popytu na ich usługi. Przypomnę bowiem, że znowelizowana ustawa o prawie autorskim nie chroni żadnego softu wydanego przed 1995 rokiem…

Po tym sentymentalnym wstępie nadchodzi czas na część właściwą – przedstawienie legendarnych (i mniej legendarnych) nagrywalni Szczecina, który – co tu dużo gadać – był pierwszą linią softowej dealerki w kraju. To tu trafiały nowości wprost od zachodnich grup, by dopiero po 1-2 tygodniach rozejść się po całej Polsce. Tu też działał krajowy kwiat hackerstwa i koderstwa. Gwoli czystego sumienia oznajmiam jednak, że chyba żaden z poniżej wymienionych podmiotów (o ile jeszcze istnieje) nie prowadzi działalności nagrywawczej, specjalizując się raczej w sprzedaży konsol i akcesoriów do nich. Na pewno żaden z nich nie rozprowadza też piratów – więc nawet jeśli jesteś w sytuacji bez wyjścia i uda Ci się ich odnaleźć, nie możesz skorzystać w tym temacie z ich pomocy.

Ale już ad rem. Kolejność nieprzypadkowa, ale bez specjalnego klucza. Do każdej lokalizacji zamieszczam współczesne zdjęcie – jednak ponieważ minęło już kilkanaście lat, nie wszystkich konkretnie lokali jestem pewien. Jeśli ktoś z Was zauważy, że chodzi o lokal obok – proszę o korektę:

Dom handlowy „Odzieżowiec”

Jedna z pierwszych, jeśli nie pierwsza nagrywalnia w mieście, reklamująca się swego czasu w lokalnej prasie („Najtaniej i najlepsze programy”, „Gry na Atari tanio nagrasz”). To tutaj, na mikrym stoisku obok obuwia na II piętrze zaczynał biznesy od Atari 8-bit niejaki Docent (który potem naraził się chyba czymś grupie WFMH, sugerującej w jednym z dem, jakoby miał coś wspólnego z zaginięciem dziecka w tej placówce). Po jakimś czasie dołączyli do niego znajomi dysponujący innymi platformami sprzętowymi, m.in. Leszek (patrz niżej), wówczas jeszcze z ZX Spectrum. Po ok. 2 latach działalności Docent stworzył sobie młodszy team pracowników i przeniósł się do podobnej placówki – położonego nieopodal PDT-u…

Dom towarowy PDT

Tu na początku lat ’90 właściwie wszystko było podobnie jak w „Odzieżowcu” – również dom handlowy i również II piętro. Tylko stoisko nieco większe i z czasem 8-bity zaczęły być wypierane przez Amigi. Po jakimś czasie Docent przeszedł do innej branży hmm… biznesu, a pozostała po nim młodzież skupiła się głównie na handlu sprzętem – i słusznie, bo w dziedzinie softu byli mało konkurencyjni pod względem oferty i nowości.

Stoisko zmieniało parę razy lokalizację na II piętrze, potem przestawiło się głównie na oryginały na PC – ale ten krok chyba wyprzedził marketingowo swoje czasy i ostatecznie dziedzictwo Docenta zniknęło z powierzchni ziemi.

Helios

Kolejny komunistyczny dom handlowy (nie mylić z nowym centrum handlowym przy Krzywoustego), tym razem w postaci przepięknego blaszaka na odległym od centrum Szczecina Osiedlu Słonecznym. Właśnie ze względy na odległość odwiedziłem ten przybytek zaledwie raz albo dwa razy, jeszcze w czasach Atari.

Pamiętam, że byłem mocno zaszokowany podażą usług w Heliosie: praktycznie wzdłuż całej jednej ściany lujczego „marketu” stały stoliki usługodawców nagrywalniczych. Ten kombinat prywaciarzy obsługiwał właściwie wszystkie popularne natenczas platformy. Niestety żadna wybitna osobowość Heliosa nie utkwiła mi w pamięci, aczkolwiek niewykluczone, że widziano tam Leszka po exodusie z Odzieżowca, a także że karierę tam zaczynał team Mama i Synek (patrz niżej).

Multi

I jeszcze jeden dom handlowy, tym razem na osiedlu Kaliny (który, o dziwo, zachował do dziś swoją nazwę). Pod koniec lat ’80 Multi było miejscem, gdzie można było kupić lub obejrzeć wiele artykułów produkcji zachodniej, stąd też był chętnie odwiedzany przez szczecinian. Jednakże tu również byłem tylko raz i infrastruktura nagrywalnicza niespecjalnie przypadła mi do gustu. Pamiętam tylko tyle, że tu pierwszy raz widziałem na oczy Atari ST i wyszedłem niezwykle zadowolony, że ja mam Amigę.

„Chemiczny” i punkt przy pl. Grunwaldzkim

Te dwa lokale to baza jednego z najbardziej kuriozalnych teamów nagrywalniczych, jakie spotkałem w życiu. Składał się on z rzutkiej mamy i jej nastoletniego synka. Synek znał się na grach i komputerach, mama znała się na pilnowaniu go i dyscyplinowaniu klientów. Nie jestem w stanie znaleźć słów, by oddać cały klimat robienia zakupów u tych państwa – powiem tylko, że mama (o osobowości sprzedawczyni z mięsnego) idealnie wczuwała się w rolę rzecznika o ciętym języku, nie mającym pojęcia o omawianym temacie. Synowi udzielała głosu tylko w sprawach stricte technicznych i związanych z nagrywanym softem – tym niemniej ostatnie słowo zawsze miała ona („Nieprawda, u nas ta wersja RoboCopa działa”), co nieco utrudniało komunikację.

Stacjonowali oni najpierw na stoisku w sklepie chemicznym przy ul. Rayskiego, gdzie parali się platformą amigową (acz legenda głosi, że być może widziano ich już wcześniej w Heliosie). Potem przenieśli się do własnego lokalu przy ul. Piłsudskiego, tuż przy pl. Grunwaldzkim. Ostatni raz widziałem ich, kiedy powoli się przesiadali na PSX. Nie tęsknię.

Sklep muzyczny Swing

Sklep przy ul. Jagiellońskiej, prowadzący, o ile pamiętam, nagrania i instrumenty muzyczne. Tutaj stoisko miał również pewien nagrywacz na Atari, ale tylko raz skorzystałem z jego usług. Po pierwsze ceny były mocno z kosmosu, po drugie do każdej gry dodawali swoje wredne zabezpieczenie uniemożliwiające jej dalsze kopiowanie – zachowanie niegodne nagrywacza. Jak ciekawostkę podam, że przy stoisku tym można było często spotkać osoby z legendarnej grupy WFMH.

Leszek

Nie mylić z kultowym sklepem muzycznym o tej samej nazwie (gdzie zresztą też można było kupić prywaciarskie kasety z grami). Leszek po exodusie z teamu docenta w Odzieżowcu na jakiś czas zniknął z powierzchni ziemi, a następnie pojawił się w branży Amigi. Sprzedaż prowadził ze swojego mieszkania podstarzałego nerda nieopodal placu Zamenhofa – tam pierwszy raz zetknąłem się ze zjawiskiem „szuflady meblościanki wypchane dyskietkami” (potem sam miałem takie w domu).

Następnie przeniósł się z działalnością do punktu krawieckiego overlock, zaraz przy swojej bramie, co pozwalało mi skakać tam na długiej przerwie z liceum. W tym rozkosznym miejscu można było podziwiać piękny katalog gier sporządzony z Amiga Action leżący między joyami, stacjami dysków, maszyną do szycia, lodówką i palnikiem, gdzie Pani Krawcowa robiła sobie zupki. Leszek, w czasach przed-amisfotowych był głównym źródłem zaopatrzenia w nowości, a i ceny miał przystępne. Potem coraz mocniej przerzucał się na konsole (przy której to okazji powstał jego kultowy sales pitch GameBoya: „Naciskasz, grasz!”) i chyba tę działalność prowadzi po dziś dzień w nieznanym mi miejscu (chyba na os. Bukowym).

Admiral Comp

Sklep komputerowy wydzielony z lokalu restauracji (a potem „kasyna”) Admiral. Wspominam go o tyle sentymentalnie, że kupowałem tam twardy dysk do Amigi – 120MB za 760 zł. Przy okazji był tam też ograniczony wybór gier – sprzedaż prowadziło blacharskie dziewczę w towarzystwie swojego koleżki Piotrusia (więcej o nim niżej). Placówkę pamiętam głównie z zakupów sprzętowych, ponieważ oferta softu nie była oszałamiająca.

Brama przy ul. Monte Cassino

To jest niezłe kuriozum. Na pewno nie zalicza się do mainstreamu nagrywalni, ale wspomnę o nim z uwagi na osobliwość. Otóż wtajemniczeni wiedzieli, że w jednej z bram na Monte Cassino (w drodze do wyżej wspomnianego Admirala) mieści się zakład nagrywalniczy. Wystarczyło wejść na pierwsze piętro, by znaleźć się w mega lujczym mieszkaniu, będącym protoplastą obecnych „domów gier” sieciowych i RPG. W wielkich pustych pokojach jedynymi sprzętami były stoły, na których stały komputery. I nie była to żadna zapuszczona kamieniczna rudera, tylko mega przyzwoity apartament, teraz pewnie mieści się tam jakaś kancelaria albo coś w tym stylu.

W każdym bądź razie personel tego studia stanowiło kilku wyrostków, którzy w przerwach między kolejnymi grami dilowali softem po dumpingowych cenach. Podczas mojej jedynej tam wizyty próbowali toczyć też ze mną rzeczowe dyskusje nt. buga w RoboCopie 2, jednak wykazali się tak daleko posuniętą ignorancją, że mimo atrakcyjności tego ośrodka nigdy więcej do niego nie zawitałem.

Profix

Lokal przy ul. Ściegiennego, geograficznie najbliższy miejsca zamieszkania mojej młodości. Z tego zapewne powodu bywałem tam często, mimo iż właścicielem tego geszeftu był wzmiankowany już Piotruś (po przenosinach na swoje z Admirala), przez przyjaciół zwany chałarzem.

Ciężko bowiem było znaleźć drugiego gościa sadzącego podobnie niestworzone autoreklamowe androny w podobnie nieprzekonujący sposób. Do dziś wspominam opisy jego audiofilskiego pokoju rzekomo składającego się tylko z fotela i czterech kolumn, Amigi chyba 10000 którą miał w chacie itp. Jego popisy lingwistyczne z kolei słabo licowały z wypowiedziami takimi jak „Ikemana mam” promującego grę Codename: Iceman (kultowa klasyczna tekstówka Sierry, o ile ktoś jeszcze pamięta ten zapomniany gatunek).

Nie za bardzo rozumiem jednak, na czym kręcił się biznes Piotrusia, skoro poza znajomymi w sumie pies z kulawą nogą na Ściegiennego nie zaglądał – a poza nagrywaniem softu prowadził on tylko bardzo szczątkową sprzedaż detaliczną. Nic dziwnego, że w niedługim czasie zamknął interes i zajął się eksplodującą wówczas sprzedażą PC-tów. I tyle go widzieli.

Bitbox, aka Warzywniczy

Kolejna branżowa ciekawostka – punkt ulokowany w sklepie warzywa-owoce w piwnicy. I nie jako osobne stoisko, tylko w ramach dokładnie tej samej działalności: w czasie kiedy pan jedną ręką nagrywał ci gry na Amidze, drugą sypał starej babci pyry do siatki.

Po jakimś czasie właściciel uznał, że jednak branża komputerowa jest bardziej dochodowa i stopniowo eliminował produkty spożywcze ze swojej oferty – tym bardziej, że ku rozpaczy okolicznych żuli nie mógł prowadzić alkoholu, ze względu na bliskość kościoła. Oprócz nagrywania amigowego, z czasem rozszerzył on zakres usług o archiwizowanie danych PC-towych na CD (rzadkość w owych czasach), a także sprzedaż samego sprzętu – i tu właśnie kupiłem swojego pierwszego pieca.

W odróżnieniu od masy innych nagrywaczy gość z Warzywniczego nie był nawiedzonym nerdem, no i – last but not least – jako pierwszy dostawał nowości, pod koniec złotych lat Amigi wyprzedzając dostawą nawet o jeden dzień Amisfot (niżej). Tak więc co wtorek punkt ten był również obiektem wypadów na długiej przerwie.

Amisoft

Najbardziej chyba znana w kraju instytucja nagrywalnicza w Szczecinie, a to dzięki unieśmiertelnieniu jej wraz z właścicielem w grze Franko. Szefem Amisoftu był bowiem niejaki (chyba) Daniel, znany z chodzenia na taekwondo – stąd jego występ jako klepacza w tejże grze.

Amisfot wyrósł kiedyś nagle spod ziemi i zadziwił wszystkich ekspresowymi premierami nowości, które regularnie co tydzień były wylistowane na zawieszonej w amisfotowym baraku kartce (napisanej flamastrem – drukarki w tych czasach to jeszcze była niezła fanaberia). Dzięki dogodnej lokalizacji w centrum miasta zawsze można tu było zobaczyć tłumek snujących się dzieciaków z okolicznych szkół, który oczywiście gęstniał w „dniu nowości”.

Po jakimś czasie wtajemniczeni odkryli jednak konkurencję w postaci pobliskiego Warzywniczego, a wraz ze zmierzchem Amigi i wprowadzeniem ustawy o prawie autorskim Amisfot szybko upadł i zamknął się. Po dziś dzień można podziwiać jego barak przy ul. Niepodległości.

I na tym kończymy naszą podróż ulicami dawnego Szczecina. Mam nadzieję, że choć trochę przypomniała Wam ona dawne klimaty radosnego free-computingu. Przypuszczam, że wielu z Was może przytoczyć podobne opowiastki o swoich miastach – nie mówiąc już o tych, którzy chcieliby coś dodać do epopei szczecińskiej. Jak najbardziej zapraszam do nadsyłania swoich prac na zadany temat!

P.S. Gwoli ścisłości – jak zapewne niektórzy pamiętają, we Franko widoczne były również Helios i Odzieżowiec (acz mimochodem).

Komenty FB

komentarzy

Komercha

16 Komentarze(y) na Nagrywalnie Szczecina

  1. To były czasy, może pora na inne miasta?czy ktoś ma zdjęcia z poznańskiego (lokal z tamtych czasów)foto plastikonu? albo salonów gier który mieścił się w budynkach targów? klimat, kult..

  2. A krotkich zolnierskich slowach dorzuce komenta ze w pedaciaku byla chujni z patajnia, przewalali czesto mnie i kolesi na gierkach, pamietam te zabugowane wersje. A co do bramy przy Monte Cassino to rzeczywiscie byl to spoko lokalik choc nie bylem tam czestym gosciem.

    Reszte lokali pamietam tylko niestety lokaliku w Warzywniczym nie znalem za co sie wstydze teraz…

    Comandorze.. Szapoba za artykul, lzy zakrecily sie w mych starych oczach…

    PS z prawej strony turzyna pamietam goscia ktory sprzedawal spod daszka stuff na rozne platformy, ale nie pomne jak sie gosciu nazywal ani kto zacz byl, pamietam tylko zakazana morde nie zachecajaca do podejscia.

  3. Na Turzyn jak byłem mały nie chodziłem, bo się bałem.
    A PDT to fakt, po Docencie dowodził tam taki wkurzający młodziak, sprzedał mi kiedyś walniętą pamięć do Amigi. Starałem się u nich nic nie kupować.

  4. Ja chodzilem kupowac tam ze starszym bratem i tak cos mi sie kojarzy jeszcze ze podobny stragan egzystowal na "ryneczku" przy ulicy kilinskiego niedaleko budy z automatami, ale nie za dlugo. Schemat ten sam co turzyn tj. zakazane mordy a jak sie juz cos nabylo to za rogiem czychali kolesie i robili podjazd na zasadzie "ty mlody kopsnij kase" i kroili na calej lini z kaset i talarów, bo widzieli ze sie ma jedno i drugie.

    Starszy brat czasami spisywal sie jako ochroniarz ale czasmi musielismy sie salwowac ucieczka 😉

  5. Jeszce posiadam kasety do C64. Niestety kompa brak 🙁

  6. w Krakowie posiadalismy mapasoft na salwatorze 🙂 o dziwo sklep istnieje do dzisiaj ale zyje glownie z sprzedazy drukarek. Chociaz jeszcze pod kolo 1999-2000 roku nagrywali gry po cichaczu:)

  7. przesada…w Szczecinie mieszkalem od urodzenia(choc ostatnio wiadomo emigracja),w starym pedecie pierwszy raz widzialem c-64,pozniej nagrywalem giery na amige(juz w tym drugim punkcie)nie no mega szacun Jonh J Adams przez chwile przypomnialem sobie "szalone lata 90-te"RESPECT

  8. to ja za młody jestem, żeby takie czasy pamiętać (albo po prostu za późno kompa sobie sprawiłem, a jak już się Atarynki dorobiłem – w spadku po bracie ciotecznym – to się pojawiały na osiedlu pecety z Win95).
    ale znam z opowieści jakąś "audycję" radiową, kiedy w godzinach nocnych był puszczany sygnał z kasety i się to na magnetofonie nagrywało, a potem za sprawą czarów robiła się z tego gra 😉
    ile w tym prawdy i czy to była normalna, czy jakaś piracka stacja, to już nie wiem.

  9. To normalnie Polskie Radio zapodawalo, widac czas antenowy nie byl wtedy w cenie.

  10. w Poznaniu stalem na 2 giełdach i robilem w jednym punkcie 🙂 Dobre czasy 🙂 równosci, braterstwa, nerdowstwa i zarobku 🙂

    i cholera kolorowe katalogi z amiga action rządziły 🙂

  11. harry –> czysta prawda, o Radiokomputerze wspominam w Atari Finest przy gierce FEUD

  12. Szczesliwie zalapalem sie na koncowke owego procederu, ale dobre czasy z pewnoscia to nie byly 😛

  13. Były klimaty na giełdach komputerowych, ale z kumplami nie dawaliśmy zarabiać lokalnym w Toruniu i raz na tydzień jechał wybraniec z torbą pudełek 5,25 do Warszawy na Grzybowską. Po powrotcie rozprowadzaliśmy towar między sobą 🙂

    Końcówka giełd jak dobrze pamiętam była zmierzchem Amigi. Frontiera powalił Privateer, był już X-wing, a nawet Street Figher 2 wyszedł w lepszej wersji na PC. Ostatnie spotkania bardzo zjednoczyły wojującą brać, przynajmniej u mnie w mieście 🙂

    A wcześniej to w Toruniu centralną nagrywalnie pełnił sklep Warex, gdzie zaopatrywałem się w kasety na C-64 🙂

  14. Bardzo dobry artykuł komandorze który eksploruje wątki tak często wypychane ze świadomości. To wlasnie wtedy piractwo uksztaltowalo sie w naszym pokoleniu padajac na bardzo podatny grunt , dodajmy jeszcze, ze wielu tak ciezko sie z nim rozstac dzis:)

    Jesli chodzi o Helios , do ktorego co sobote uczeszczalem niczym do kosciola to pamiatam ze byla tam kobieta ktora wygladala niczym Ripley z Aliena i to u niej wlasnie nagrywalem na swoje C64 wszystkie gry i z nia wiaze swoje najwczesniejsze mlodzincze fascynacje komputerami. Dodam jeszcze ze zanim jeszcze uksztaltowaly sie gralnie w centrum Szczecina to wlasnie w Heliosie co sobote od 9-14 mozna bylo spotkac wszystkie liczace sie twarze w tym interesie.

    Z PDTem i jego upadkiem wiaze sie tez ciekawa historia. Nasz wspolny kolega Michal N. (ps. sex) pracowal na stoisku naprzeciw chlopcow z PDTu i opowiadal jak to jakiegos pieknego razu przyszlo 2 panow z pytaniem czy mozna tu nagrac jakies programy Microsoftu np Windows? Panowie z PDTu niczego podejrzanego nie zauwazyli i przdstawili pelna oferte , na co tamci powiedzieli ze zaraz wroca i rzeczywiscie pojawili sie po kilku minutach ale w towarzystwie 2 policjantow i zarekwirowali wszystko co sluzylo do nagrywania. Potem chlopcy z PDTu przerzucili sie na legale.

    Leszek , kultowa postac ktora dystrybuolwala nawet nasz periodyk literacki (pamietasz komandorze?) w dalszym ciagu funkcjonuje w srodowisku i mozna spotkac go w Heliosie2 jako wlasciciela stoiska z grami i konsolami.

    Wszystkie te rzeczy jak mitomania Piotrusia, ziemniaki i komputery , amisoft tuz obok budy z nasionami, poniedzialkowe powroty do domu z liceum , zahaczajace o wszystkie wazne punkty nagrywalnicze mialy swoj urok i co tu duzo nie mowic wciaz pozostaja zywe w pamieci.

    Dzieki komandorze za artykul. Pzodro.

  15. Korzystając z tego, że nas Horror odwiedza – szkoda, że nie poszedłem zobaczyć Leszka jak robiłem foty Heliosa 🙂

    A co do wspomnień z przeszłości – to jest właśnie Nerd Pride 🙂

  16. trochę przypadkiem tu trafiłem poszukując zdjęć starego amisoftu i heliosa. Cóż, lepiej późno niż później. Dorzucę kilka groszy swoich wspomnień.

    Akurat, ja zaopatrywałem się w soft tylko w Heliosie, bodaj jeden raz byłem w PDT i też jeden raz w Amisofcie, z racji bliskości przystanku autobusowego na prawobrzeże 😉

    Co do Heliosa (aka Helka), to faktycznie w Heliosie bodaj nr 2, naprzeciwko parkingu była jedna rezydencja nagrywalnicza, na której w ciągu tygodnia urzędował przyjemny starszawy jegomość z niepełnymm uzębieniem i bujną szarą brodą, nazywany przez większość po prostu „szefem”. Urzędował tam wraz ze swoją – jak mniemam – małżonką w przyciemnionych okularach, i synem, który miał zeza w jednym oku. Imion niestety nigdy nie znałem.

    Handlowali oni tam standardowo softem na C-64 i Amigę, do tego mieli jakiś niewielki zasób sprzętu i sporo kaseciaków z muzyką. Jesli idzie o soft, to ten był nieco lepszej jakości niż standardowa weekendowa oferta. Elegancki niebieskie dyskietki, z dedykowanymi naklejkami. Oczywiście pozorujące legitne oprogramowania. Pamiętam, że mama w 1993 r. kupiła mi od nich na urodziny Goblinsy na 3 dyskietkach (mam po dziś dzień) za bodaj 30 tysięcy złotych, wraz z dedykowaną polskojęzyczną instrukcją przejścia (tzw. solucją), która gdzieś mi się wala do teraz w szafie z Amigą 😉

    W ciągu tygodnia nagrywania nie było.

    Natomiast seanse nagrywalnicze odbywały się już pełną parą w weekendy. Stanowisko to samo. Ulokowane ok. 20 metrów na prawo od głównego wejścia. Wtedy też przyjeżdżał jegomość w bujnych czarnych lokowanych włosach obtoczonych w niezliczonej ilości lakieru 😉 z zasobem Jednej Amigi, jednokolorowego monitora, i stosem miękkich dyskietek. Chyba właśnie nazywał się Leszek. Wiem tyle o nim, że po boomie na nagrywanie softu pracował jako informatyk w szkole podstawowej nr 37 na Rydla. Później jego losy są mi nieznane. Faktycznie, dysponował on rozbiącym wówczas duże wrażenie katalogiem gier, a w zasadzie trzema segregatorami ze starannie powycinanymi stronami z rozmaitych magazynów, w tym polskich.

    Cena przyjemności? 10 tys. złotych za dyskietkę. Ile trzeba było czekać? A to zależało od pory dnia, soboty dość długo, z racji sporej ilości zamówień. Co rzucało się w oczy to, że gość miał w cholerę roboty z nagrywanie, ale robił to na tyle sprawnie, że nigdy nie zdarzyło mu się czegoś poje***. Mówiłeś co chcesz, on sięgał do rondla z dyskietkami 5,25′ nawet nie wiem czy były podpisane, czy rozpoznawał je po wielkości zdarcia naklejki. I po chwili można było z pełnym zadowoleniem odmeldować się do domu. Rodzice oczywiście tego nie pochwalali, dlatego nader często wykorzystywało się do tego celu motywy religijne, a ściślej rzecz biorąc – po prostu niedzielne msze 😉 Do dziś pamiętam, że jako pierwsze, po zakupie przez tatę Amigi nagraliśmy tam Chaos Engine, a tuż przed wejściem ustawy o prawach autorskich szarpnąłem się na Jurassic Park. Potem już tam praktycznie nie bywałem.

    Losy zarówno Leszka, jak i reszty bohaterów tych krótkich wspominek pozostają nieznane 🙂 Szczęśliwie zachowały się mega wspomnienia.

    Jeszcze komputerowo warto wspomnieć że w drodze do tego helka mijało się słynny „salon” (nawet teraz szczerzą mi się zęby jak przypomnę sobie tą spelunę z automatami zrzeszającą największe osiedlowe mendy witające od wejście krótkim, „dawaj na żetona, albo biorę wszystko co znajdę” , otoczoną większym smogiem niż obecnie centrum Krakowa) gier komputerowych „Baba – Jaga” czy jakoś tak? Którego szefem był chyba stały bywalec różnej maści aresztów i zakładów karnych 😉 Aczkolwiek lubiłem typa, kiedyś mi dał nawwet gratis parę żetonów za przttrzymanie jakiejś tam części od automatu.

    Taki klimat. Jak ktoś coś może dopowiedzieć, to chętnie posłucham.

Dodaj komentarz